800 tysięcy odszkodowania będzie domagał się od urzędu marszałkowskiego Jacek Boniecki, były dyrektor naczelny lubelskiego Teatru Muzycznego. Po 6 latach batalii sądowej prawomocnym wyrokiem został uniewinniony od wszelkich zarzutów. Według kontrolerów urzędu i prokuratury miał m.in. nienależnie wypłacać sobie honoraria, nielegalnie wynajmować mieszkanie służbowe na koszt teatru czy kolejnymi premierami narażać teatr na straty.

Byłemu dyrektorowi zarzucono przede wszystkim, że nienależnie wypłacał sobie honoraria. Za każdy spektakl każdy artysta otrzymuje honoraria. Przecież dyrektor naczelny nie musi być artystą - mówi Boniecki. Taka praktyka jest przecież w całej Polsce i na całym świecie. Administrowanie teatrem to było jedno, a prasa artystyczna to zupełnie co innego. Pracowałem jako dyrygent, przygotowywałem i prowadziłem orkiestrę. Sąd podzielił moje zdanie.

Drugi z absurdalnych zarzutów to wynajmowanie mieszkania na koszt teatru - przecież to również norma. Wygrałem konkurs w Lublinie, jestem z Gdańska. Przecież musiałem tutaj gdzieś mieszkać. W normalnych sytuacjach instytucja posiada własne mieszkanie albo wynajmuje. Za kadencji nieżyjącego już marszałka Hunka nigdy tego nie kwestionowano. To była kontynuacja ustaleń z władzami, z którymi podpisałem umowę - mówi Jacek Boniecki. Na szczęście sąd tu również nie widział złamania prawa.

Sąd oczyścił również Bonieckiego z innych zarzutów dotyczących niegospodarności przy premierach spektakli.

Pytany o żądane 800 tysięcy odszkodowania, odpowiada: Tyle mógłbym zarobić przez te 6 lat, gdyby nie proces sądowy. Chcę tylko wyrównania mi straty. Pozostając chwilami praktycznie bez środków do życia, żyjąc z doraźnych koncertów - popadłem w problemy finansowe. Chcę z nich po prostu wyjść. Oprócz strat finansowych, straty moralne. Postrzegano mnie jako artystę, który ma na sumieniu rozłożenie instytucji kulturalnej. Poddano mnie psychicznym katuszom związanym z kolejnymi rozprawami sądowymi. Musiałem tłumaczyć, że robiłem to w dobrej wierze, że przyczyniłem się do rozkwitu tej sceny. To boli, że zostało to wszystko sponiewierane, zdeptane i przerwane a ludzie, którzy do tego doprowadzili nie odpowiadają za to.

Krzysztof Kot: Chyba poczuł Pan ulgę?

Jest to dla mnie ogromna ulga, ale nikt nie zwróci mi tego czasu i zdrowia. Jest to dla mnie, dla artysty duży cios. Próbowałem podejmować pracę w różnych instytucjach w kraju. Wszędzie doceniano mój dorobek artystyczny, ale wszędzie pojawiało się "ale" - ciągnący się proces. Cieszę się, że zdjęto pewną blokadę z mojej osoby. Mam kilka propozycji pracy, teraz mam szansę zacząć normalnie funkcjonować.

Czego Panu najbardziej brakuje?

Docenienia tego, co zrobiłem dla lubelskiej sceny muzycznej. Zaczęliśmy wystawiać opery. Frekwencja była niemalże stuprocentowa na każdym spektaklu, lubelski teatr muzyczny stał się rozpoznawalny w Polsce. Spędziłem tu 10 lat życia i pracy - brakuje mi, żeby władze to doceniły.

Brakuje dwóch słów- dziękuję i przepraszam? Niestety żadne z nich nie padły.

Co na to urząd marszałkowski, który jest organem prowadzącym teatr muzyczny? Na razie nie zapadła żadna decyzja, co w związku z tą sytuacją zrobią władze województwa - powiedziała reporterowi RMF FM Beata Górka, rzecznik marszałka. Kontrola urzędników wykazała nieprawidłowości, musieliśmy skierować sprawę do prokuratury. Nie mieliśmy wpływu na to, że sprawa ciągnęła się przez 6 lat - dodaje. Czy Jacek Boniecki zostanie przeproszony? Władze województwa zastanowią się, co dalej w tej sprawie zrobić.