Są posłowie, którzy oddawali głos, przebywając za granicą. Problem w tym, że to zabronione – pisze "Dziennik Gazeta Prawna".

14 sierpnia Sejm uchwalił sowite podwyżki na najważniejszych osób w państwie. Wówczas pojawiły się oświadczenia posłów opozycji, w których przepraszali za to, że poparli kontrowersyjne przepisy.


"Piątkowe głosowanie było ogromnym błędem, zarówno moim, jak i prawie całego klubu" - napisał w mediach społecznościowych krakowski poseł KO Aleksander Miszalski. Polityk przeprasza też, że tak późno zabrał publicznie głos w sprawie, ale dopiero co wrócił do Polski po zaplanowanym wcześniej urlopie.

W podobnym duchu tłumaczyła się jego partyjna koleżanka Iwona Hartwich. "Oczywiście, mogłabym nie głosować - powiedzieć, że rozładował mi się tablet, telefon czy komputer lub że straciłam połączenie z internetem (bo przecież obecnie nie ma mnie w kraju) albo że po ludzku się pomyliłam" - napisała kilka dni temu.

Jak zauważa jednak "Dziennik Gazeta Prawna", głosując za granicą, posłowie złamali przepisy. Według obecnego stanu prawnego głosowanie zdalne jest możliwe jedynie na terytorium Polski. Dziennik odaje, że na podstawie protokołu z głosowań zamieszczanych na stronach internetowych Sejmu nie sposób ustalić, kto głosował zdalnie, nie mówiąc już o tym, czy był na terenie kraju.

Pełen artykuł na ten temat znajdziecie na stronie dziennik.pl