Krakowska prokuratura we wniosku o pomoc prawną w sprawie kradzieży napisu "Arbeit macht frei" przesłanym do Sztokholmu prosi o przesłuchanie dwóch mieszkających w Szwecji mężczyzn - dowiedzieli się reporterzy śledczy RMF FM Marek Balawajder i Roman Osica. Pierwszy z nich to 35-letni Anders H., były przywódca neonazistów, drugi - współpracujący z nimi czterdziestokilkuletni emigrant z byłej Jugosławii.

Anders H., kiedy zorientował się, że nie ma szans na przewiezienie tablicy i dostarczenie napisu do Sztokholmu, zgłosił się na policję w Szwecji i zaczął z nią współpracować, licząc, że dostanie wyznaczoną nagrodę. Pomysł kradzieży pojawił się już jesienią 2008 roku. To wtedy do Polski przyjechał Anders H. i tutaj spotkał się z Marcinem A. Obaj mężczyźni znali się wcześniej, ponieważ - jak ustalili reporterzy RMF FM - Marcin A. wielokrotnie bywał w Szwecji, gdzie pracował w firmie budowlanej, należącej do ojca Andersa H. Obaj mężczyźni pojechali na południe Polski do obozu w Oświęcimiu. Tam Anders H. dosłownie palcem pokazał Marcinowi A. napis "Arbeit macht frei" i powiedział, że dużo zapłaci za dostarczenie go do Szwecji. Marcin A. powiedział, że postara się zorganizować kradzież. Sprawa jednak na ponad rok została zwieszona, ponieważ nie udało się znaleźć ludzi, którzy byliby skłonni ukraść zabytkowy napis. W końcu w drugiej połowie ubiegłego roku Marcin A. poinformował swojego szwedzkiego wspólnika, że są już ludzie gotowi wykonać zlecenie. Mieli za to dostać 20 tysięcy złotych. Tablica już w Szwecji miała być sprzedana za prawie pół miliona euro.

Złodziej liczył na nagrodę - za znalezienie napisu

Cytat

Mamy zamiar zmienić zarzut z kradzieży na kradzież z włamaniem - z uwagi na fakt, że sprawcy musieli przeciąć siatkę, żeby dostać się na teren obozu.
Artur Wropna, prokurator okręgowy w Krakowie

Anders H. skontaktował się wtedy z mieszkającym w Szwecji mężczyzną, byłym obywatelem Jugosławii. Przekazał mu do dyspozycji samochód - żółtego sportowego Seata - i kazał zawieść auto do Polski, gdzie odebrać je mieli przygotowujący się do kradzieży Polacy. Jugosłowianin przeprawił się promem z Istadt do Świnoujścia. Tam samochód, który miał szwedzkie numery rejestracyjne, odebrali Polacy, którzy mieli ukraść napis. Dwóch mężczyzn najpierw pojechało w okolice Torunia, skąd wzięli pozostałych wspólników i już w czwórkę dotarli do Oświęcimia. Na miejscu złodzieje najpierw zrobili rozpoznanie, po kilku godzinach wrócili na teren obozu i w ciągu kilku minut ukradli napis. W parku sąsiadującym z obozem pocięli tablicę na 3 części i ułożyli na tylnym siedzeniu auta, potem przykryli ją kocem i tak siedząc na niej, przetransportowali ją w okolice Torunia, gdzie zostawili wszystko organizatorowi kradzieży Marcinowi A. Złodzieje nie spodziewali się jednak tak dużego nagłośnienia sprawy. Zrezygnowali z wyjazdu seatem do Szwecji, ukryli tablicę czekając, aż sprawa trochę przycichnie. Ale na ich tropie byli już policjanci z Krakowa. Równolegle do prowadzących śledztwo trafiła informacja właśnie ze Szwecji, wskazująca, kto mógł ukraść tablicę. Dzwoniącym był według naszych informacji właśnie Anders H. Liczył, że uda mu się po pierwsze zatuszować swoją rolę w kradzieży, a po drugie chciał przynajmniej zdobyć wyznaczoną nagrodę.

Napis "Arbeit macht frei" został skradziony znad obozowej bramy 18 grudnia nad ranem. Tablicę, pociętą na trzy części, odzyskano dwa dni później. Zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, kradzieży oraz uszkodzenia napisu, będącego dobrem o szczególnym znaczeniu dla kultury, usłyszało czterech mężczyzn. Piąty zatrzymany w tej sprawie przez policję odpowie za udział w grupie przestępczej oraz nakłanianie do kradzieży i "zniszczenia zaboru". Wszyscy trafili tymczasowo do aresztu. Polscy śledczy, którzy badają sprawę kradzieży, skierowali do szwedzkich prokuratorów wniosek o potwierdzenie tożsamości mężczyzny, który - według nich - najprawdopodobniej zlecił kradzież napisu.