Dzisiaj, 16 grudnia, mija 35 lat od największej tragedii stanu wojennego: pacyfikacji katowickiej kopalni Wujek. Od milicyjnych kul zginęło tam dziewięciu górników, a kilkudziesięciu zostało rannych. Po latach osądzeni zostali bezpośredni sprawcy tragedii: byli członkowie plutonu specjalnego ZOMO, którzy strzelali do górników.

Dzisiaj, 16 grudnia, mija 35 lat od największej tragedii stanu wojennego: pacyfikacji katowickiej kopalni Wujek. Od milicyjnych kul zginęło tam dziewięciu górników, a kilkudziesięciu zostało rannych. Po latach osądzeni zostali bezpośredni sprawcy tragedii: byli członkowie plutonu specjalnego ZOMO, którzy strzelali do górników.
Pacyfikacja kopalni "Wujek", 16 grudnia 1981 /Marek Janicki /PAP

Protest w kopalni Wujek rozpoczął się po wprowadzeniu stanu wojennego, na wieść o zatrzymaniu szefa zakładowej Solidarności Jana Ludwiczaka.

W niedzielny poranek 13 grudnia, na prośbę górników, do kopalni przyszedł z pobliskiego kościoła ks. Henryk Bolczyk, który odprawił w zakładzie mszę. Po jej zakończeniu pracownicy rozeszli się do domów.

14 grudnia pierwsza zmiana rozpoczęła strajk, wysuwając postulaty zwolnienia z więzienia Ludwiczaka i innych działaczy "S" z całego kraju, respektowania Porozumienia Jastrzębskiego i niewyciągania konsekwencji wobec protestujących. Do strajku przyłączali się górnicy z dalszych zmian, którzy sformułowali kolejne postulaty: zniesienia stanu wojennego i przywrócenia działalności Solidarności. Przywódcą strajku wybrano Stanisława Płatka, sekretarza komisji rewizyjnej "S" w zakładzie.

Negocjacje strajkujących z władzami nie przyniosły rezultatu, zawiązał się komitet strajkowy. W pierwszych dniach stanu wojennego na Śląsku zastrajkowało w sumie około 50 zakładów.

15 grudnia do strajkujących zaczęły docierać wieści, że milicja i wojsko spacyfikowały niektóre strajkujące zakłady, m.in. kopalnię Manifest Lipcowy w Jastrzębiu-Zdroju.

Czesław Kłosek, jeden z czterech górników postrzelonych w Manifeście, wspomina dzisiaj:

Cytat

Byliśmy górnikami, a nie żołnierzami, nie byliśmy uzbrojeni, nie mieliśmy przywództwa. Wiedzieliśmy tylko, że nie możemy wyjść poza kopalnię, bo wcześniej władza strzelała na ulicach, a nigdy wcześniej nie strzelała w zakładach pracy - tak przynajmniej wtedy myśleliśmy.
Czesław Kłosek

Górnicy z Wujka, nie wiedząc jeszcze wówczas, że strzelano do robotników w Manifeście, rozpoczęli przygotowania do obrony swojego zakładu. Bronią stały się łopaty, kilofy, łańcuchy, zaostrzone pręty, cegły i śruby.

Następnego dnia kopalnię, w której strajkowało już około 3 tysięcy górników, otoczyły oddziały milicji, czołgi i wozy pancerne. Wokół zebrał się tłum kobiet, młodzieży i dzieci.

Do strajkujących poszli przedstawiciele wojska, by nakłonić ich do poddania się. Propozycja została odrzucona. Wtedy, przy 16-stopniowym mrozie, ludzi otaczających zakład zaatakowano  armatkami wodnymi. Milicjanci obrzucili tłum gazami łzawiącymi i świecami dymnymi.

Przed godziną 11:00 czołgi sforsowały kopalniany mur, a uzbrojone oddziały ZOMO wkroczyły na teren zakładu. Górnicy byli ostrzeliwani środkami chemicznymi i polewani wodą. Stawiali opór. W czasie walki ujęli trzech milicjantów, a resztę pacyfikujących zmusili do wycofania. Po tym do akcji wprowadzony został pluton specjalny ZOMO, padły strzały. Na miejscu zginęło sześciu górników, jeden zmarł kilka godzin po operacji, a dwóch kolejnych na początku stycznia 1982 roku.

Dla Józefa Czekalskiego, Krzysztofa Gizy, Ryszarda Gzika, Bogusława Kopczaka, Zenona Zająca, Zbigniewa Wilka, Andrzeja Pełki, Jana Stawisińskiego i Joachima Gnidy była to ostatnia szychta w życiu.

22 górników zostało postrzelonych. Nie jest znana liczba tych, którzy zostali lżej ranni, m.in. zatruci gazem łzawiącym.

Straty drugiej strony to 41 rannych, z których 10 wymagało leczenia w szpitalu.

Po zakończeniu pacyfikacji doszło do rozmów przedstawicieli obu stron. Górnicy zwolnili trzech ujętych milicjantów, oddali broń i zakończyli strajk. Wkrótce potem Służba Bezpieczeństwa zatrzymała osiem osób, które oskarżono o organizowanie strajku w Wujku i kierowanie nim. W lutym 1982 roku czterej z zatrzymanych dostali wyroki od 3 do 4 lat więzienia, czterej pozostali zostali uniewinnieni.

20 stycznia 1982 roku sterowane przez władze śledztwo ws. odpowiedzialności milicjantów za użycie broni palnej podczas pacyfikacji kopalni Wujek umorzono. Prokuratura Garnizonowa w Gliwicach uznała, że milicjanci działali w obronie koniecznej.

Według ustaleń specjalnej komisji sejmowej, tzw. komisji Rokity, powołanej w 1990 roku do badania zbrodni okresu PRL, śledztwo tamto prowadzone było z naruszeniem prawa. Sprawę wznowiono po upadku komunizmu. W czerwcu 2008 roku Sąd Apelacyjny w Katowicach skazał prawomocnie byłego dowódcę plutonu specjalnego ZOMO Romualda C. na 6 lat więzienia, a trzynastu jego podwładnym wymierzył kary od 3,5 roku do 4 lat więzienia. Jak wynikało z procesu, to Romuald C. dał sygnał do otwarcia ognia.

Według sądu, w toku procesu w sposób niewątpliwy ustalić można było jedynie, że oskarżeni działali wspólnie i że w wyniku działań niektórych z nich, a za wiedzą pozostałych, śmierć ponieśli górnicy. Zmowa milczenia uniemożliwiła wskazanie, kto konkretnie strzelał i zabił lub ranił górników.

Wniesione kasacje oddalił w 2009 roku Sąd Najwyższy - wyrok stał się ostateczny blisko 28 lat po tragedii.

W oddzielnym procesie odpowiadał gen. Czesław Kiszczak, oskarżony o przyczynienie się do śmierci górników z Wujka. Jego pierwszy proces, przed warszawskim sądem okręgowym, ruszył w 1994 roku - w 1996 zapadł wyrok uniewinniający. W 2004 roku Kiszczak został skazany na 2 lata więzienia w zawieszeniu. W 2008 roku sprawę umorzono z powodu przedawnienia. W 2011 roku ponownie Kiszczaka uniewinniono. Wszystkie wyroki uchylał potem Sąd Apelacyjny w Warszawie, który zwracał sprawy do sądu okręgowego. Kiszczak zmarł w listopadzie 2015 roku.


(e)