Maleją szanse na odnalezienie żywych osób w gruzach budynków, które
zawaliły się podczas trzęsienia ziemi na Tajwanie. Prawie czterdzieści
godzin po katakliźmie ratownicy coraz częściej wyciągają z plątaniny
betonu i żelaza ludzkie zwłoki. Akcję ratunkową utrudniają silne
wstrząsy wtórne. Według ostatnich danych w trzęsieniu ziemi zginęło
prawie tysiąc dziewięćset osób. Liczba ofiar może wzrosnąć, gdyż pod
gruzami wciąż uwięzionych jest ponad dwa i pół tysiąca osób.
Władze Tajwanu miały świadomość zbliżającego się kataklizmu. Już w
marcu sejsmolodzy zaczęli bić na alarm, iż ponad trzydziestoletni
spokój nie wróży niczego dobrego. Wydano nawet oficjalne ostrzeżenie,
że Tajwan może nawiedzić trzęsienie o sile powyżej siedmiu stopni w
skali Richtera. Sejsmolodzy argumentowali wówczas, że pod powierzchnią
ziemi gromadzi się nadmiar energii, który będzie musiał znaleźć jakieś
ujście.
W ostatnich latach rejon Tajwanu nawiedziło około siedemnastu tysięcy
wstrząsów. To, które zdewastowało wyspę w noc z poniedziałku na wtorek
było jednak nietypowe. Epicentrum trzęsienia, które miało siłę siedmiu
i sześciu dziesiątych stopnia w skali Richtera nie znajdowało się na
Pacyfiku, tak jak w przypadku większości wstrząsów w tym regionie, lecz
na lądzie. Co więcej umiejscowione było bardzo płytko pod powierzchnią
ziemi, około dwunastu i pół kilometra.