Przez Warszawę od czasu do czasu - przechodzą tłumy niezadowolonych - aby wykrzyczeć swoje racje - pod oknami gmachów rządowych. To tu najczęściej słychać krzyk tysięcy gardeł. Dla jednych ta spontaniczna ekspresja jest czymś naturalnym , uznawanym za normę przez cywilizowane państwa. Dla innych zgodą na "warcholstwo i bałagan".
Cytujemy teraz słowa - posła Unii Wolności Pawła Piskorskiego, który zgłosił projekt zaostrzenia przepisów dotyczących zgromadzeń publicznych. Dodajmy, że poseł jest jednocześnie prezydentem Warszawy.
Piskorski uzasadniał swoją inicjatywę tym, że trzeba zadbać nie tylko o przywileje dla demonstrantów, ale także respektować prawa innych ludzi
do spokojnego życia i swobodnego przemieszczania się.
Ci inni ludzie, jak się łatwo domyślić to mieszkańcy stolicy - Warszawy prezydenta Piskorskiego. Sejm jednak odrzucił dzisiaj projekt nowelizacji ustawy o zgromadzeniach publicznych. Dlaczego tak się stało? Zasatanawiamy się czy powodem albo przynajmniej jednym z powodów nie jest skrywana niechęć do samego inicjatora zmian?
Jeśli na wiosnę - kiedy zrobi się cieplej - rolnicy czy górnicy albo pielęgniarki - zapragną razem przejść się przez Warszawę - nie będą musieli czekać na pozwolenie władz. Wystarczy tylko poinformować o zamiarze demonstrowania.
Wiadomości RMF FM 11:45