Nie ma już szans na uratowanie 5 Polaków z zatopionego duńskiego tankowca "Martina". Dwóch wyłowionych i uratowanych polskich marynarzy czuje się dobrze.

Nie wiadomo jednak kiedy wrócą do kraju - trwa bowiem śledztwo w sprawie zderzenia "Martiny" z niemieckim kontenerowcem "Werder Bremen". Jak powiedział sieci RMF kapitan norweskiej Straży Przybrzeżnej Hans Helm - nie ma szans na odnalezienie żywych rozbitków. Dlatego status operacji na morzu zmieniono z ratunkowej na poszukiwawczą.

"Na razie nie udało nam się nic zrobić z powodu silnych prądów podmorskich w rejonie katastrofy. Czekamy, aż prądy osłabną, wtedy natychmiast wyślemy pod wodę zdalnie sterowanego robota, a potem do akcji wkroczą nurkowie, którzy przeszukają wrak statku" - powiedział Helm.

Przedstawiciel Straży Przybrzeżnej wyjaśnił również, że określenie tego jak długo trzeba będzie czekać na osłabnięcie prądów morskich w okolicy wypadku. Może to być tylko kilka godzin, albo nawet kilka dni.

Natomiast Polacy uratowani z katastrofy chemikaliowca zarzucają Niemcom brak pomocy. Według rozbitków, załoga niemieckiego statku "Werder Bremen", z którym wczoraj zderzył się duński chemikaliowiec, nie udzieliła pomocy załodze tonącego statku. "Niemiecki statek nie spuścił na wodę łodzi ratunkowych, aby nam pomóc" - stwierdzili dwaj polscy rozbitkowie, którym udało się przeżyć. Polacy, którzy nie wydostali z tonącego statku pochodzili z Gdańska, Wejherowa, Kamienia Pomorskiego, dwóch z nich pochodziło ze Szczecina.

Do zderzenia "Martiny" z niemieckim "Werder Bremen" doszło wczoraj u północnego wejścia do cieśniny Sund. Tankowiec z polską załogą wiózł 600 ton kwasu solnego z Norwegii do Kopenhagi.

Wiadomości RMF FM 17:45

Ostatnie zmiany 18:45