Allen Iverson wrócił na parkiety NBA w barwach Philadelphia 76'ers. Wypadł mizernie.

W Filadelfii Iverson był przez lata prawdziwą gwiazdą – nie tylko lokalną, ale wręcz światową. Absolutnie wyjątkowa postać basketu za oceanem. Później była już równia pochyła i wydawało się koniec kariery. Amerykanin rozwiązał kontrakt z Memphis Grizzlies i otwarcie przyznał, że do basketu nie wróci. Dał się jednak skusić swojej starej drużynie, która z powodu kontuzji potrzebowała wzmocnień. Podpisał roczny kontrakt.

W meczu z Denver Nuggets Iverson wyszedł w pierwszej piątce. Na parkiecie spędził 38 minut – zdobył 11 punktów, ale skuteczność miał fatalną (4/11 z gry). Do tego dołożył sześć asyst, pięć zbiórek, stratę i przechwyt. Niby nie tak najgorzej, ale od postaci takiego formatu kibice w Filadelfii wymagają więcej. Może i wynik Iversona byłby oceniony lepiej, gdyby jego drużyna wygrała. Niestety przegrała dziesiąty raz z rzędu. Wszystko przez świetną grę gracza z Denver Chaunceya Billupsa, który zdobył 31 punktów i poprowadził Samorodki do wygranej 93:83. Billups miał ponadto 8 zbiórek i 8 asyst.

W innych meczach New York Knicks pokonali u siebie Portland Trail Blazers 93:84. Oklahoma City Thunder wygrała z Golden State Warriors 104:84, a San Antonio Spurs ulegli na wyjeździe Utah Jazz 101:104. Tu jednak nie ma niespodzianki. Ostrogi wygrały w tym sezonie tylko jeden mecz na wyjeździe.