Co można nakręcić za połowę pieniędzy wydanych na "Titanica", czyli za

sto milionów dolarów? Paul Verhoeven, reżyser filmu "Żołnierze kosmosu"

odpowiada: - W "Parku Jurajskim" i "Zaginionym świecie" było 170 ujęć z efektami

specjalnymi. My mamy ich ponad 500. Zobaczycie pejzaże obcych planet,

armię pająkopodobnych obcych i armadę statków kosmicznych. Aha,

jeszcze jedno: ustanowiliśmy rekord ilości amunicji zużytej na planie

filmowym.

W "Żołnierzach kosmosu" interesujące jest jednak nie tylko

starcie między cywilizacjami, ale przede wszystkim obraz ziemi

przyszłości. Na ten temat mówi grający w rolę Johnego Rico Casper van Dien:

dźwięk - W tej przyszłości mamy zjednoczony świat, jedno społeczeństwo, jeden rząd, jedną armię. Być może to nienajlepsze rozwiązanie.

Wątpliwości nie ma Dina Meyer grająca Dizzy Flores:

dźwięk - Nieważne mężczyżna czy kobieta, biały czy czarny, Portorykańczyk czy Włoch - jesteśmy w tym filmie jedną rasą walczącą w obronie własnej planety.

"Żołnierze kosmosu" w oryginale "Starship Troopers" to powrót Verhoevena do gatunku w którym czuje się najlepiej, czyli fantastyki. W końcu nakrecił "Robocopa" czy "Pamięć absolutną", a wyłożył się na obyczajowych "Showgirls".

Film opowiada o grupie młodych ludzi wstępujących do kosmicznej armii. Nie wybrali jednak zbyt dobrego momentu na służbę ojczyźnie. W trakcie ich szkolenia wybucha wojna z obcą cywilizacją, bardziej krwiożerczą niż wszystko, co wyobrażano sobie do tej pory. Po pierwszych porażkach siły ziemskie szykują się do kontrataku, pochłonie on jednak wiele istnień ludzkich. Jak mówi

Verhoeven, chciał nakręcić film jednoczesnie w duchu widowisk o II

wojnie światowej i w duchu filmów sf z lat 50-tych. To rzeczywiście mu

się udało. A co do jego osobistych przekonań... - Jestem przekonany, że

we wszechświecie istnieje wiele różnych form życia - mówi. - Ale

czasem myślę, że może lepiej byłoby, gdybyśmy nie spotkali ich zbyt

szybko.