Trwa czarna seria lotnictwa cywilnego. Prawdopodobnie nikt nie przeżył katastrofy samolotu Alaska Airlines, który runął do Pacyfiku u wybrzeży Kalifornii.

U wybrzeży południowej Kalifornii trwa akcja ratownicza. Szanse, by ktoś przeżył wypadek, są bardzo nikłe. Temperatura wody w oceanie nie przekracza 14 stopni - w takich warunkach człowiek może przetrwać nie dłużej niż około godziny. Prace poszukiwawcze utrudnia sztormowa pogoda - silny wiatr i czterometrowej wysokości fale. Na pokładzie samolotu, który leciał z Puerto Vallarta w Meksyku do San Francisco i Seattle było 88 osób. Z powodu kłopotów technicznych piloci poprosili o zgodę na lądowanie w Los Angeles. Niestety nie dotarli na lotnisko - maszyna spadła do morza z wysokości 5 tysięcy metrów.

Rzecznik Alaska Airlines, Jack Evans mówi: "Załoga zgłaszała przez radio kłopoty z utrzymaniem stabilnego kursu. Samolot został zawrócony do Los Angeles. Kontrolerzy lotu stracili kontakt z maszyną około piątej po południu czasu lokalnego" - czyli o pierwszej w nocy czasu polskiego. Jak dotąd udało się odnaleźć tylko jedno ciało. Specjaliści zwracają uwagę, że samolot zaledwie kilka dni wcześniej przeszedł badanie techniczne, które nie wykryło żadnych usterek. Rozbita maszyna, typu McDonnel Douglas MD - 80, należy do najmniej awaryjnych samolotów wśród maszyn wykorzystywanych w lotnictwie cywilnym. To już druga tak poważna katastrofa samolotu w ciągu ostatnich dni. Przedwczoraj rozbił się Airbus A-310 kenijskich linii lotniczych. Uratowano 10 osób, ze 179, które znajdowały się na pokładzie maszyny.

Wiadomości RMF FM 07:45

Ostatnie zmiany 08:45