Mieszkańcy Leśnej na Dolnym Śląsku muszą utrzymywać groteskową, dwuosobową straż miejską - oburza się wtorkowy "Fakt". Miejscowi radni chcą likwidacji tej formacji. Przekonują, że dałoby to oszczędności rzędu 150 tysięcy złotych rocznie.

"Co jeden strażnik może zrobić w 5-tysięcznym miasteczku?! Nic. Nawet gdy wyjdzie na patrol, czuje się zagubiony. Znikąd wsparcia. Owszem, ma w służbie jednego kolegę, ale to... jego szef - dumny komendant" - opisuje "Fakt". Podkreśla, że w wielu dużych miastach setki strażników miejskich nie mogą sobie poradzić z poprawieniem bezpieczeństwa, a jedyne, czym się zajmują, to karanie kierowców.

Mirosław Gandurski, komendant straży miejskiej w Leśnej uważa, że rozwiązanie straży to spisek samorządowców. Radni chcą nas zwolnić pod przykrywką oszczędności, a w magistracie tworzą nowe stanowiska - tłumaczy. Według "Faktu" raczej nie będzie mógł liczyć na wsparcie mieszkańców. Ci wolą, by za ich bezpieczeństwo odpowiadała wyłącznie policja.

We wtorkowym "Fakcie" także:

- Minister nie kupi leku. Dzieci mogą umrzeć!

- Większa paczka - wyższa cena!