Główne stanowiska w Narodowym Banku Polski obejmują ludzie, którzy z obecnym prezesem pracowali jeszcze w kancelarii premiera. Obecni pracownicy - aby nie wylecieć - muszą udowadniać swoją przydatność - pisze "Dziennik Gazeta Prawna".

Belka rozstał się już z kilkoma doradcami poprzednika. W czerwcu odszedł Mariusz Ziomecki. W ciągu najbliższych tygodni odejdzie Ryszard Bugaj. Tego samego spodziewają się Cezary Mech, wiceminister finansów za rządów PiS, i Piotr Skwieciński, były szef Polskiej Agencji Prasowej.

Szefem gabinetu prezesa został Sławomir Cytrycki. Podobną funkcję pełnił u boku Marka Belki, gdy ten był premierem. Nowy szef banku centralnego sięgnął jednak po znacznie więcej osób ze swojego dawnego otoczenia: były sekretarz Rady Ministrów Aleksander Proksa kieruje w NBP departamentem prawnym, na szefową kadr Belka ściągnął z emerytury byłą dyrektor generalną kancelarii premiera Elwirę Kucharską, dawnemu rzecznikowi rządu Dariuszowi Jadowskiemu przypadł departament edukacji. Z kolei Marcin Kaszuba, rzecznik Belki z czasu, kiedy ten pełnił funkcję ministra finansów, objął departament komunikacji.

To wszystko powoduje, że pracownicy NBP boją się, bo nie wiedzą, według jakiego klucza będą zwalniani. Nikt nawet nie próbuje udowadniać odchodzącym, że powody są merytoryczne. Nikt nie tłumaczy decyzji. Otrzymuje się wypowiedzenie i tyle - opowiada gazecie jedna z osób, które już odeszły. Część wysokich urzędników pochowała się na zwolnieniach lekarskich.

Wedłuh biura prasowego banku, instytucja zatrudnia 3 tys. 678 osób. Na zwolnieniu jest 91. Nie podano jednak informacji, jakie pełnią one funkcję w NBP.