Miał 27 lat, zajmował się organizacją wycieczek safari. Podczas jednej z wypraw połknął go hipopotam. Sensacyjne kulisy pracy Paula Templera ujawniają po latach "The Guardian" i "Huffingtonpost".

Templer urodził się w Afryce. Zanim zaangażował się w organizowanie wycieczek, służył w brytyjskiej armii, wiele podróżował i brał udział w ekstremalnych wyprawach do najodleglejszych i niezbadanych zakątków świata.

Do dramatycznego wypadku z jego udziałem doszło w 1996 roku na rzece Zambezi, w jej środkowym biegu - w pobliżu Wodospadów Wiktorii.
W wycieczce brało wtedy udział czterech przewodników i turyści. Wszyscy płynęli kajakami. Templera zaskoczył odgłos, dobiegający z tyłu. Gdy się odwrócił, zobaczył, że jedna z łódek z turystami w środku unosi się na grzbiecie hipopotama, a przewodnik wpadł do wody.

Templer zdążył tylko skierować uczestników wyprawy na pobliskie skały, a sam pospieszył na ratunek. Wtedy, jak wspomina, "nagle pochłonęła go ciemność". To tak, jakbyś stracił wzrok i słuch - czytamy we wspomnieniach opublikowanych na stronie "The Guardian". Zdałem sobie sprawę, że moje nogi wciąż znajdują się w wodzie, ale druga połowa ciała jest prawie sucha. Wydawało mi się wtedy, że utknąłem w czymś oślizgłym. Zapach był straszny, jak siarkowy odór zgniłych jaj - relacjonuje Templer. 

Moje ramiona były unieruchomione, ale zdołałem uwolnić jedną rękę. Okazało się, że jestem uwięziony do połowy w paszczy hipopotama - opowiada. Po chwili szamotaniny podróżnikowi udało się uwolnić.
27-latkowi od razu udzielono pierwszej pomocy, z kilkudziesięcioma ranami trafił do szpitala. Lekarze powiedzieli mi, że mogę stracić obie ręce i część nogi - wspomina. Ostatecznie nie udało się uratować lewej ręki.

(edbie)