Ogłoszenie przez Marszałek Sejmu terminu głosowania na 25 dni przed datą, kiedy ma do niego dojść wymusza nie tylko złamanie zasad przeprowadzania wyborów. Związany z zarządzeniem daty głosowania kalendarz wyborczy wystawia tez na poważną próbę powodzenie całego przedsięwzięcia.

Wątpliwości fundamentalne

Słabych punktów przeprowadzania wyborów 25 dni od ich ogłoszenia nie da się zliczyć. Ewidentnie złamana jest Konstytucja, jasno określająca termin przeprowadzenia wyborów w stosunku do kadencji urzędującego Prezydenta, złamana jest też zasada zabraniająca istotnych zmian prawa wyborczego na 6 miesięcy przed pierwszą czynnością wyborczą - ogłoszeniem daty głosowania. Potężne zastrzeżenia budził też tryb pracy nad zmianami prawa, czterokrotne już zmienianie zasad w czasie gry itd. Są też jednak mankamenty oczywiste, a mniej już uderzające.

Nierówność szans

Jeden to oczywiste narzucenie nowym kandydatom warunków znacznie gorszych niż mają ci, których zgłoszenie już zostało uznane. Na pewno jest nim danie im zaledwie tygodnia na zgromadzenie 100 tysięcy podpisów, i to w czasie epidemii. Ich zarejestrowani już kandydaci mieli na to znacznie więcej czasu, wykorzystywanego jeszcze w lutym, a więc przed epidemią.

Wątpliwe jest też dotrzymanie terminu na zarejestrowanie nowych kandydatów. Do 10 czerwca trzeba ich jedynie zgłosić, dołączając do zgłoszenia 100 tysięcy podpisów. Samo zgłoszenie nie oznacza jednak rejestracji kandydata, bo Państwowa Komisja Wyborcza musi jeszcze te podpisy policzyć i sprawdzić. W wypadku jednego kandydata zajmuje to zwykle około trzech dni.

Problemy techniczne

Oczekiwanie, że już 10 czerwca poznamy pełną listę osób, ubiegających się o prezydenturę jest więc nieuzasadnione.

Na dodatek kandydaci, których zgłoszeń PKW nie uzna, mają prawo złożenia w ciągu dwóch dni skargi na uchwałę PKW w tej sprawie. Z kolei Sąd Najwyższy, do którego takie skargi trafiają ma je rozpatrzyć w ciągu 3 dni i potrzebuje do tego stanowiska PKW. To jeszcze dalej przesuwa termin ostatecznego zredagowania listy kandydatów.

Bez listy kandydatów oczywiście nie można zacząć druku kart do głosowania, na których muszą się znaleźć ich nazwiska.

Karty z kolei po wydrukowaniu trzeba jeszcze przekazać do gmin, a część z nich - jak dużą okaże się dopiero po zebraniu "zamówień" od wyborców - trzeba jeszcze skompletować w pakiety wyborcze. Pakiety zaś już na 10 dni przed wyborami mają być przekazane Poczcie, która musi je na czas (najpóźniej 5 dni przed głosowaniem) dostarczyć do wyborców.

Zły rozwój sytuacji

Przykładając te czynności do kalendarza otrzymujemy możliwy, choć nie rokujący powodzenia przebieg wypadków:

10 czerwca napływają zgłoszenia nowych kandydatów do PKW wraz z setkami tysięcy popierających ich podpisów,

13 czerwca PKW po ich przeliczeniu wydaje uchwałę odmawiającą zarejestrowania któregoś z nich,

15 czerwca niezarejestrowany kandydat składa w Sądzie Najwyższym skargę na uchwałę PKW,

16 czerwca do skargi odnosi się poproszona o to przez Sąd PKW,

17 czerwca, dzień przed terminem Sąd Najwyższy podejmuje decyzję w tej sprawie.

18 czerwca gotowa jest lista zarejestrowanych kandydatów wyborach.

Dopiero wtedy można zlecić drukowanie kart do głosowania, jednak do samego głosowania zostało zaledwie 10 dni. Do wyborców, chcących głosować korespondencyjnie gotowe pakiety do głosowania muszą zaś trafić najpóźniej 5 dni przed głosowaniem, a więc 23 czerwca.

Na zlecenie druku i wydrukowanie kart do głosowania, umieszczenie ich w pakietach wyborczych i przekazanie ich do gmin a z nich do placówek poczty, dostarczających pakiety do wyborców zostaje ledwo 5 dni.

Przy złym zbiegu okoliczności trzeba będzie to wszystko zrobić w ciągu trzech lub jednego dnia. Możliwe też, że czasu po prostu nie starczy.

Politycy mogą tylko liczyć na to, że jakoś się uda.