Od czterech lat Moskwa ignoruje wszelkie prośby i wezwania o zwrócenie Polsce wraku i czarnych skrzynek tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem. Rosyjski Komitet Śledczy prowadzi własne śledztwo w sprawie katastrofy i uparcie powtarza: "Oddamy, kiedy zakończymy dochodzenie". Sęk w tym, że od dwóch lat nie udziela żadnych informacji dotyczących prowadzonego dochodzenia.

Rok temu prezydent Władimir Putin, pytany o to podczas corocznej konferencji prasowej,  obiecał, że porozmawia z szefem Komitetu Aleksandrem Bastrykinem. Na obietnicy się skończyło. Jedynie nieoficjalnie wiele razy słyszałem, że rosyjskie śledztwo zakończy się dopiero wtedy, gdy swoje zakończą Polacy.

Takie stanowisko wynika z jednego faktu: Moskwa podejrzewa, że polska prokuratura może postawić zarzuty Rosjanom, np. kontrolerom z lotniska Smoleńsk-Siewiernyj. Wówczas można spodziewać się podobnej reakcji Rosji i postawienia zarzutów odpowiedzialnym za przygotowanie lotu w Polsce.

W lutym polscy prokuratorzy kolejny raz kopiowali w Moskwie zapisy rejestratorów tupolewa, ale także oni nie są informowani o przebiegu śledztwa rosyjskiego. Grupa złożona z prokuratora i trzech biegłych użyła nowej metodologii i sprzętu, dzięki czemu uda się dokonać "skuteczniejszego odsłuchu" zapisu czarnej skrzynki.

Nie bez znaczenia jest również bieżąca polityka. W obecnej sytuacji, gdy Rosja dokonała agresji i aneksji Krymu, a Polska domaga się od Unii Europejskiej i NATO ostrych działań wobec niej, nie należy oczekiwać, że Kreml będzie się spieszył z oddaniem wraku Tu-154.