„Jest mi bardzo miło, że ta ustawa została podpisana” – tak o ustanowieniu 24 marca Narodowym Dniem Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką mówiła w Popołudniowej rozmowie w RMF FM Janina Zgrzembska, córka Ireny Sendlerowej. Przyznała jednak, że ma z tą ustawą „lekki zgrzyt”. „Podpisano ustawę honorującą sprawiedliwych, ratujących Żydów, a jednocześnie nie widzi się sztandarów ‘Polska tylko dla Polaków’. Dla mnie to jest dysonans” – mówiła. Wspominała, że jej mama nie chciała, by nazywano ją bohaterką. „Mówiła: Robiłam to, bo tak mnie nauczono w domu, by tonącemu podać rękę i nie liczy się pochodzenie, religia, liczy się człowiek” - wspominała. Uważa, że jeśli 24 marca ma być faktycznie świętem, „to musi być nie tylko świętem ludzi znanych z imienia i nazwiska, ale wszystkich tych, którzy pomagali, którzy współpracowali bezimiennie czasem, którzy niekiedy przeprowadzali jedynie żydowskie dziecko z ulicy na ulicę, z bramy do bramy” – mówiła rozmówczyni RMF FM. „Żeby uratować jedno żydowskie dziecko trzeba było co najmniej 10 osób. Ktoś musiał je przeprowadzić, ktoś musiał wyrobić papiery, ktoś musiał przyjąć je do swojego domu” – wspominała wojenne historie swojej mamy. „Mama była w Żegocie. Wszystkie te dzieci, które ratowali, podobno przeżyły wojnę. Do ostatnich swoich dni mama mówiła: ‘Może mogłam zrobić więcej, może mogłam uratować jeszcze jedno, dwoje dzieci’. Wszystkich nie udało się uratować. Polski antysemityzm? Może tak” – opowiadała. Rozmówczyni Marcina Zaborskiego mówiła także, że znikają szkoły im. Ireny Sendlerowej. „Zadaję pytanie pani minister: zlikwidowała szkoły, a co z patronami tych szkół? Patroni na śmietnik?"

Marcin Zaborski, RMF FM: Janina Zgrzembska, córka Ireny Sendlerowej, dzień dobry.

Janina Zgrzembska: Dzień dobry.

Będzie pani jutro świętować?

Jest mi bardzo miło, że ta ustawa została podpisana, że ujrzy światło dzienne. O takiej ustawie, o uhonorowaniu polskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata myślano już dobrych parę lat temu. Myślało o tym Stowarzyszenie Dzieci Holocaustu.

To wyjaśnijmy tym, którzy jeszcze nie wiedzą. Jutro pierwszy raz Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką. A to znaczy, że będziemy się uśmiechać m.in. do pani mamy.

No ja do mamy będę się uśmiechała patrząc w górę, zapalę jej oczywiście świeczkę. Z tą ustawą mam lekki zgrzyt.

Dlaczego?

Lekki dysonans. Podpisano ustawę honorującą sprawiedliwych, ratujących Żydów, a jednocześnie nie widzi się sztandarów: "Polska tylko dla Polaków". Dla mnie jest to dysonans. 

Ale na razie skupmy się być może na tym święcie, jeśli pani pozwoli. To jest święto państwowe ustanowione - jak zapisano w tej ustawie - w hołdzie obywatelom polskim, bohaterom, którzy w akcie heroicznej odwagi, niebywałego męstwa, współczucia i solidarności międzyludzkiej, ratowali swoich żydowskich bliźnich od zagłady zaplanowanej i realizowanej przez niemieckich okupantów, bohaterom. Pani mama uciekała od słowa "bohaterka". 

Mama mówiła i powtarzała zawsze: "Proszę nie nazywać mnie bohaterką. Robiłam to, co robić należało, robiłam to, bo tak mnie nauczono w domu, żeby tonącemu podać rękę, i że nie liczy się pochodzenie, religia, liczy się człowiek". 

No i ocaliła 2,5 tysiąca żydowskich dzieci z warszawskiego getta, choć sama pewnie powiedziałaby, że nie, nie ocaliła, nie uratowała, tylko przyczyniła się do uratowania.

Przyczyniła się do uratowania. Jeżeli to święto Sprawiedliwych wśród Narodów Świata ma być świętem, to musi być świętem nie tylko tych ludzi znanych z imienia i nazwiska, ale wszystkich tych, którzy pomagali, którzy współpracowali bezimiennie czasem, którzy po prostu przeprowadzali dziecko z ulicy na ulicę, z bramy do bramy, przekazywali w inne ręce.

I musiały być ich setki, tysiące, bo statystyka mówi, że żeby uratować jedno dziecko żydowskie potrzeba było...

...co najmniej 10 osób. Ktoś musiał przeprowadzić, ktoś musiał wyrobić papiery, ktoś musiał przyjąć do własnego domu.

I to wszystko dzieje się w czasach, które pani mama wspominała m.in. takim wspomnieniem dotyczącym Treblinki. To była historia znajomego, którego ojciec miał działkę gdzieś w okolicach obozu. Niemcy zabili go, gdy przyniósł kubek wody jednemu z więźniów i podał ten kubek przez druty ogrodzenia. Można było zginąć za podanie więźniowi kubka wody, a co dopiero za ratowanie dzieci z getta.

Przypomnijmy sobie okrutne czasy II wojny światowej. Polska była jedynym krajem, gdzie za jakąkolwiek pomoc Żydom, groziła kara śmierci. 

Mama opowiadała pani o tym, jak się bała?

Mówiła, że nienawiść do Niemców była większa niż strach. 

Ale strach był.

Z tego sobie nie zdawała sprawy. Gdyby sobie zdawała sprawę, to pewnie by nie pomogła. 

Przez 20 lat w pani domu rodzinnym ten temat, w rozmowach przynajmniej, nie istniał, choć w ogóle istniał, bo pojawiali się bohaterowie tamtych czasów.

Pojawiali się ludzie, temat nie istniał. Na pytanie moje i mojego brata: "Kto to był?", "kto przyszedł?", (padała odpowiedź - red.) "znajomi z czasów wojny". Jestem osobą powojenną, mój brat też był powojenny. Co to jest wojna, to zdawaliśmy sobie sprawę, bo widzieliśmy ruiny miasta. Znajomy z czasów wojny to był ktoś bardzo ważny, nie należało dopytywać więcej.

O więcej można było zapytać po '65 roku, kiedy pani Irena została uhonorowana medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.  

Wtedy zapytaliśmy: no dobrze, medal - w porządku - dlaczego i za co?! I wtedy mama troszeczkę zaczęła mówić. Nie wspominała wojny, nie lubiła jej wspominać. Były to koszmary, były to sny pełne Niemców, ucieczek, Alei Szucha, Gestapo, Pawiaka. O tym, jak to wyglądało u mnie w domu opowiadałam podczas takiego wywiadu, który otwiera książkę pani Mieszkowskiej, wydaną przez "Marginesy" parę lat temu.   

Czy mama, kiedy już zaczęła opowiadać, zaczęła z wami rozmawiać, wspominała te dzieci, których nie udało się uratować?

Z tego co wiem, to wszystkie dzieci, które przeszły przez ręce nie tyle mamy, ile Żegoty - mamy również, bo moja mama w tej Żegocie była - wszystkie te dzieci podobno przeżyły wojnę.

Tak, ale w getcie zostały inne dzieci, które być może pamiętała. Ich twarze pamiętała.

I do ostatnich swoich dni mama mówiła: "A może mogłam zrobić więcej, a może mogłam uratować jeszcze jedno, dwoje dzieci". Wszystkich nie dało się uratować. Polski antysemityzm między innymi? Być może tak.

O co pytają panią dzieci w szkołach Ireny Sendlerowej, kiedy się pani z nimi spotyka? O co pyta młodzież w tych szkołach, gdy rozmawia pani z uczniami?

Szkół jest coraz mniej. Niestety to jest pomysł ministerstwa edukacji narodowej. W tym momencie zadaję pytanie pani minister: zlikwidowała szkoły, a co z patronami tych szkół? Patroni do kosza? Patroni na śmietnik?

Ale na szczęście powstają nowe szkoły. Nowe kolejne szkoły to imię przyjmują...

Nie, te szkoły to wchłaniają te likwidowane, które swoich patronów mają. O co pytają dzieci? Jaka była nasza patronka? Co lubiła? Czy lubiła psy czy lubiła koty? Jakie lubiła kwiaty? Jaki lubiła kolor? Odpowiedzi na te pytania przybliżają, żeby to nie było tak zawsze i tylko na wysokim C.

No właśnie, patrzyła pani na Irenę Sendlerową nie jak na postać pomnikową, ale na człowieka, na mamę po prostu - na przykład zmagającą się z uciekającym czasem.

Ja miałam to szczęście, że mama do ostatnich godzin swojego życia była osobą przytomną, interesowała się tym, co w polityce. Na tydzień jeszcze przed pójściem do szpitala 10 lat temu mówiła: "Słuchaj, ty mi wytłumacz, co się dzieje, bo przecież jutro przyjdzie pan Iksiński, on jest tak politycznie nastawiony, ja muszę wiedzieć, co się naprawdę dzieje".

To skoro jutro Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką, to gdyby miała pani na jutro przygotować ciasto, specjalne ciasto dla mamy, jej ulubione... To jakie to byłoby ciasto?

Po pierwsze bez cukru, dlatego że dla cukrzyka musi być bez cukru, albo z bardzo małą ilością...

To jakoś sobie z tym poradzimy. To co to będzie?

Zamiast ciasta to będzie ciepłe słowo i kwiaty, o których wiem na pewno, że by jej nie uczuliły...

Które?

Tulipany, które noszą jej imię. Taki przepiękny pomnik-nie pomnik dla bohatera-nie bohatera.

Zgrzembska: Mama zawsze powtarzała, że świat niczego nie nauczył się z II wojny światowej. I to jest chyba prawda

"Mama zawsze powtarzała, że świat niczego nie nauczył się z II wojny światowej. I to jest chyba prawda. Świat nie wyciągnął żadnych wniosków" - powiedziała w internetowej części Popołudniowej rozmowy w RMF FM Janina Zgrzembska - córka Ireny Sendlerowej. Jak dodała, gdyby jej mama żyła, "patrzyłaby z przerażeniem na syryjskie dzieci, na niemożność stworzenia im jakiejkolwiek pomocy". "Gdyby żyła, zrobiłaby wszystko, żeby tworzyć tzw. korytarze humanitarne" - wyjaśniła Zgrzembska. W rozmowie z Marcinem Zaborskim podkreśliła, że "demony antysemityzmu" budzą się co parę lat. "W momencie, kiedy mówi się o antysemickiej Polsce, wyciąga się nazwisko (mojej mamy - przyp.red.). Moja mama nie winszowała sobie być narodowym alibi. Antysemityzm bardzo ją bolał" - wspominała Zgrzembska.

Opowiadając o Irenie Sendlerowej mówiła, że gdy jej mama dowiedziała się o nominacji do Pokojowej Nagrody Nobla, szybko przeliczyła wszystkie pieniądze, które by mogła z tej nagrody dostać, i które mogłaby rozdać potrzebującym". "Kiedy dowiedziała się, że Nagrody Nobla nie dostanie, otarła łzę i powiedziała: Trudno, moim Noblem są dzieci, moim Noblem jest młodzież".

O znaczku przygotowanym przez Pocztę Polską i IPN, Janina Zgrzembska powiedziała, że widnieje na nim zdjęcie jej mamy, które jest dla niej bardzo ważne. "Oryginał zdjęcia ma dedykację z tyłu pisaną przez moją mamę 71 lat temu. Dedykacja zaczyna się od słów: Dla mojego dziecka, które ma się urodzić. To właśnie dla mnie" - opowiadała. Popołudniową rozmowę z Marcinem Zaborskim Janina Zgrzembska zakończyła słowami:  "Niech Rok Ireny Sendlerowej będzie rokiem człowieczeństwa, abyśmy potrafili spojrzeć na bliźnich z czystym sumieniem, abyśmy umieli spojrzeć im w oczy".