Mija niemal dokładnie 5 lat od dnia, kiedy okolice Nowego Orleanu spustoszył huragan Katrina. Był to jeden z trzydziestu najbardziej niszczycielskich huraganów, jakie kiedykolwiek nawiedziły Stany Zjednoczone. Zginęło 1836 osób, a 705 uznano za zaginione.

Huragan uformował się 23 sierpnia 2005 roku na Bahamach. Przeszedł przez południową Florydę. Tam pochłonął pierwsze ofiary. Wówczas był to huragan pierwszej kategorii. Po przejściu nad Zatoką Meksykańską prędkość wiatru wzrosła do ponad 250 kilometrów na godzinę. Siłę żywiołu zakwalifikowano do kategorii piątej. Tragiczne wydarzenia z tamtego okresu wszyscy mają jeszcze w pamięci. Zresztą nie trzeba pamiętać. Wystarczy rozejrzeć się dookoła. Gdy wjeżdżałem do Nowego Orleanu widziałem porzucone osiedla. Domy, które zostały opuszczone przez ludzi. Dlaczego? Zdecydowali się wyjechać z miasta.  Zbyt wiele tragicznych wspomnień. Woleli uciec.

Ale tu budynki w wielu miejscach nadal wyglądają tak jakby huragan przeszedł kilka godzin temu. Zniszczone sklepy, których nie odbudowano. Łodzie rybackie przeniesione przez wiatr w głąb lądu, często również zatopione w kanałach. Czy więc dla tak tragicznie doświadczonych żyjących tutaj ludzi może być jeszcze coś gorszego?

Tak. Musicie uwierzyć, że tak. Z niepokojem patrzą w kierunku Zatoki Meksykańskiej. Zbliżającej się czarnej plamy ropy obawiają się bardziej niż wiatru. Ci, którzy przeżyli i widzieli sens życia tutaj dalej, odbudowali domy. Zbudowali nowe łodzie. Nadal trudnią się tym, czym zajmują się na wybrzeżu Luizjany tysiące ludzi - połowem owoców morza.

W spokoju żyli 5 lat. Dziś są bez pracy. Czarna plama unieruchomiła łodzie w kanałach. Wybrzeże chronią zapory olejowe. Łowiska zostały zamknięte. Rozmawiałem z Johnem, którym ma trzy łodzie. Zatrudnia kilka osób. Obawia się o przyszłość swoją i swojej firmy. Każdego dnia traci 10 tysięcy dolarów. Jeżeli owoce morza zostaną skażone, to w najbliższych latach rybacy będą bez pracy. Wiadomo, że przyroda wcześniej czy później poradzi sobie z zanieczyszczeniem. Ale na to - niestety - potrzeba lat.

Gdy piszę ten tekst obserwuję właśnie zmagania wielu ludzi, którzy wciągają na swoje łodzie zapory olejowe. Jestem w Shell Beach w Luizjanie. Wielka czarna plama dopłynie tutaj w ciągu najbliższych godzin. Każdy chce pomóc. Rybacy, wolontariusze, żołnierze. Trwa wielka mobilizacja. W innym miejscu grupa ludzi przy drewnianym krzyżu nad brzegiem kanału wraz z miejscowym księdzem modli się o poprawę pogody i o to, by plama ropy odpłynęła. Niestety, silny wiatr spycha ją w głąb Zatoki Meksykańskiej. A wielka fala przelewa oleistą ciecz przez ustawione zapory. Jeżeli nie zmieni się pogoda, jeżeli nie uda się zneutralizować ropy, to czeka nas największa katastrofa ekologiczna w historii. W powietrzu czuć już woń ropy. Widzę ptaki, które z niepokojem latają nad głowami ludzi, którzy tworzą sztab kryzysowy. Zupełnie jak w amerykańskich filmach. Czuję się tak jakbym oglądał horror lub film o katastrofie. Ten niepokojący silny wiatr wzmaga poczucie, że czekamy tu na coś, co może mieć tragiczne skutki dla wielu tysięcy ludzi.  A wieje tak mocno, że dziś zdmuchnęło antenę telefonu satelitarnego z dachu mojego samochodu.

Zaraz wyruszam dalej. Pojadę w kierunku Delty Missisipi.  O tym, co tam zastanę, dowiecie się słuchając RMF FM. W wolnej chwili opiszę to również tutaj.