Kibole "Niebieskich" mieli szczęście, że trafili na spokojnych meksykańskich studencików. Elita z pokładu statku szkoleniowego Cuauhtémoc opalała się przecież w Gdyni kompletnie nieuzbrojona. No, może niektórzy mieli jakieś nożyki, ale kibole w Meksyku są uzbrojeni znacznie lepiej.

W końcówce ostatniego sezonu ligowego kibic meksykańskich "niebieskich" - czyli klubu Cruz Azul - niejaki Noriega, zastrzelił sąsiada za to, że ten zanadto radował się wygraną swojej ulubionej drużyny. Pachnące tequilą zwłoki sąsiada zastygły w fotelu, przed telewizorem, w domu Noriegi. W tym samym dniu inny fan tej drużyny dał wyraz swojemu kibicowskiemu oddaniu, rozpruwając na ulicy nożem brzuch przypadkowego fana wrogiej drużyny.

Ponieważ zdarzyło się to w Ciudad Juarez - gdzie wychodzący do kiosku po gazetę na wszelki wypadek żegnają się wylewnie z bliskimi - nikt się specjalnie nie przejął. W Mieście Juareza, w najgorszym roku 2011, morderstwo zdarzało się przeciętnie częściej niż co osiem godzin. Toczy się tam wojna gangów, na porządku dziennym jest dobijanie rannych w oddziałach szpitalnych, a ciała porwanych kobiet wyrzuca się na przedmieściach w stanie utrudniającym identyfikację.

Macierzysty port szkoleniowego żaglowca Cuauhtémoc jest miastem dużo spokojniejszym, ale w Veracruz i tak trzeba było niedawno rozwiązać policję, zwalniając wszystkich od komendanta po sprzątaczki. Nie chodziło wcale o jakąś spóźnioną interwencję na plaży, ale o to, że jeden z gangów ostentacyjnie i bezkarnie wyrzucił w środku dnia na przelotową ulicę kilkadziesiąt ciał noszących ślady tortur, ogłaszając, że to samo może spotkać innych sympatyków konkurencyjnego kartelu Zetas.

Mieszkaniec Ciudad Juarez, o ile wróci z kiosku żywy, przeczyta dziś, że kadeci zostali zaatakowani, gdy spokojnie leżeli na plaży. Gazety, powołując się na polskie media i władze mogą donosić, że młodzieńcy wygrzewali się  na gorącym bałtyckim słoneczku, kiedy nagle napadły ich hordy polskich faszystów.

Nie bronię kiboli z Ciudad Chorzów. Kto widział, żeby pić ziemniaczaną tequilę na słońcu i puszczać na plaży race, zamiast latawców. Nie twierdzę, że meksykańscy kadeci to zbóje, a żaglowiec przemyca narkotyki. Meksyk to kraj katolicki, dominowany przez wielkiego sąsiada, a marzący o wielkości - powinien być nam bliski. Błagam tylko o odrobinę zdrowego rozsądku i uwzględnienie tzw. kontekstu. Warto pamiętać, że Meksyk jest krajem, w którym marynarze nie tylko zbierają muszelki na plażach, ale czasem dokonują desantu na miasta opanowane przez narkotykowe kartele.

(Ostrzegam też, że po lekturze komentarzy z meksykańskich portali internetowych nie wzruszy mnie żadna uwaga pod tym tekstem. Oto typowy komentarz: "35 ciał Zetas! Pięknie.Tak trzymać. Dobry Zeta to martwy Zeta". Prawda, że nasze komentarze wypadają przy tym blado, niczym kibole naszych niebieskich przy krwawym Senior Noriedze?)