Gdyby zaczynał w dzisiejszych czasach, miałby najprawdopodobniej duże problemy z przekonaniem do siebie szerokiej publiczności. Powodów jest mnóstwo. Zamiast dzielić, przez lata łączył swoją pracą ludzi o różnych ambicjach i gustach. Zamiast oburzenia budził uśmiech i pozytywne emocje. Nie zdradzał nigdy – jest tak zresztą do tej pory – objawów uzależnienia od wywiadów, eksponowania tego, co prywatne czy wygłaszania komentarzy na każdy temat. Dał się poznać jako zdolny rzemieślnik i ambitny profesjonalista, a co tu kryć – takie nastawienie nie ma dziś dobrej prasy.

Wiesław Michnikowski, bo o nim mowa, należy do tych ludzi, którzy nic już nie muszą. Gdyby tylko chciał, mógłby dołączyć do rozchwytywanej i dynamicznie rozwijającej się grupy aktorskich mędrków. Zawsze chętni i dostępni tonem niepozbawionym (w ich mniemaniu uzasadnionej) wyższości komentują oni wszystko, cokolwiek jest do skomentowania (gdy są na komentatorskim głodzie, biorą na warsztat wypowiedzi swoich mędrkujących kolegów). Nie lubią głaskać po główkach - wolą strofować, grozić palcem i robić marsowe miny. Wypominają wszystkim wszystko, choć chyba nie do końca wiedzą, czemu ewentualnie miałoby to służyć. Rozstawiają po kątach polityków (z reguły tylko z jednej, wybranej opcji), duchownych, ludzi mediów, ale też zwykłych - w ich języku to określenie urasta do rangi zarzutu - ludzi. Czasem, o zgrozo, próbują łączyć działalność "mentorską" z tą artystyczną. Efekty takich połączeń z reguły są opłakane - dalekie i od sztuki, i od dobrej publicystyki. To oczywiście nie przeszkadza im mieć dobrej prasy - zawsze przecież można powiedzieć, że zażenowani z kin wychodzą tylko ci, którzy nie zrozumieli, nie dorośli, nie mają ogłady, dystansu albo po prostu piątej klepki.

Michnikowski przez ostatnie lata korzystał ze znanego nie tylko z amerykańskich seriali kryminalnych prawa do milczenia. Z tym większą ciekawością sięgnąłem po jego najnowszą książkę - zapis rozmowy z synem. "Tani drań", bo tak nazywa się ta pozycja, nie jest ani wyidealizowanym pomnikiem postawionym sędziwemu aktorowi, ani tym bardziej próbą podreperowania budżetu przez pranie brudów, pouczanie, atakowanie, zdradzanie sekretów cudzych lub własnych. Jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało w czasach, gdy wszyscy za wszelką cenę chcemy być do bólu wyjątkowi - największą wartością tej książki jest to, że Wiesław i Marcin Michnikowscy nie silą się na nadzwyczajność.  Na korzyść całego projektu przemawia chociażby fakt, że syn słynnego aktora nie jest dziennikarzem, a co więcej - nie próbuje go udawać. Nie stosuje tricków, których wszyscy mamy po dziurki w nosie, a które, mając udowodnić błyskotliwość, odsłaniają tak naprawdę nieprzygotowanie i samouwielbienie "wywiadowcy". Nie próbuje na siłę kreować retoryczno-intelektualnego ping-ponga ani walczyć o - przechodząc na język radiowo-telewizyjny - zgrabne "setki". Po prostu pyta - z życzliwością i otwartością, by pomóc ojcu w opowiedzeniu ciekawej historii jego życia.  Ten ostatni co chwilę podkreśla, że właściwie z niewielu swoich dokonań jest w pełni zadowolony, ale mimo wszystko daje się naciągać na kolejne wspomnienia. Mamy tu wręcz pewien paradoks - i "wywiadowca", i "wywiadowany" chcą pozostać na drugim planie. Na pierwszy wysuwają się historie czasów i ludzi - momentami bardzo odległe nie tylko w sensie historycznym.  Historie czasów tragicznych i przełomowych, tak jak druga wojna światowa czy Powstanie Warszawskie. Opowieści o ludziach z pasją tworzenia, której nie ograniczały podkupione z zagranicy formaty, słupki czy badania focusowe. Anegdoty z niekończących się prób czy wyjazdów pokazujące ogromny dystans, jaki miały do siebie ikony ekranów i scen z czasów opisywanych przez Michnikowskiego.

Trudno czytać tę książkę bez poczucia pewnego rodzaju zazdrości. "Tani drań" to nie tylko opowieść o filmach, spektaklach czy programach kabaretowych. Owszem, znajdziemy tam przeróżne dykteryjki związane z "Dudkiem" czy "Kabaretem Starszych Panów", wyznania dotyczące kultowego "Addio, pomidory" czy ryzykownych scen w niesłusznie zapomnianych "Gangsterach i filantropach" Jerzego Hoffmana. Ogromną wartością tej książki, przemawiającą zwłaszcza do dzisiejszego czytelnika jest  opisany w niej świat relacji międzyludzkich. Dzisiaj możemy więcej i łatwiej, ale nie zawsze ilość przechodzi w jakość. Mamy mnóstwo kanałów błyskawicznej komunikacji i coraz mniej czasu, by po prostu ze sobą pobyć, pogadać, popatrzeć w oczy, a nie w migające wiadomości na ekranie laptopa czy smartfona. W tym kontekście mogą nas - ludzi przyzwyczajonych do korporacyjnego gryzienia się po kostkach i wszechobecnego, bezmyślnego intryganctwa - zachwycić opowieści o nie tylko zawodowych relacjach, jakie łączyły przed laty artystów stolicy...

Zazdrość zazdrością, nostalgia nostalgią, ale nie można przemilczeć jednego - "Tani drań" Michnikowskich to niesamowicie pogodna książka. Niepozbawiona krytycznego spojrzenia na dzisiejszą rzeczywistość i daleka od hurraoptymizmu, ale pisana raczej z uśmiechem niż z modnym dziś gestem zaciśniętych zębów. Trudno zresztą się nie uśmiechnąć, np. wtedy, gdy Michnikowski mówi, że śpiewanie "Wesołe jest życie staruszka" ma już za sobą, a teraz nuci sobie "Do zakopania jeden krok".

Poza tym, co wspomniane wyżej, warto z tej lektury wyciągnąć jeszcze jedno - "zarazić" się od głównego bohatera takim nastawieniem do życia, które nie pozwala osiąść na laurach i dać się zaszufladkować, a pcha w kierunku nowych wyzwań i ciągłego rozwoju. Nie jest to tak proste jak siedzenie w kąciku i pochlipywanie, że nikt nas nie kocha, ale ostatecznie tylko wyjdzie nam na zdrowie.