Ostatni raz żadnego trofeum nie zdobyli w 2008 roku, rok wcześniej nie było ich w półfinale piłkarskiej Ligi Mistrzów. Po wczorajszej porażce 1:2 z Realem Madryt w finale Pucharu Króla, definitywnie należy oświadczyć - to koniec cyklu FC Barcelony.

Wyłączając jednosezonowe niespodzianki, w futbolu wszystko dzieje się cyklicznie. Na początku XXI wieku w Lidze Mistrzów rządził Real Madryt, później wszyscy bali się np. Milanu, a od 2009 roku za najlepszą drużynę świata uchodziła FC Barcelona. Teraz ten cykl się skończył, przede wszystkim przez błędne decyzje szefów katalońskiego klubu.

W Barcelonie zapomniano o regularnym dopływie świeżej krwi. Drużyna jest syta, ale nie można się temu dziwić, bo w ostatnich 5 czy nawet 6 latach jej piłkarze wygrali wszystko, zarówno w piłce klubowej, jak i reprezentacyjnej. Wydaje mi się, że absolutnie normalnym jest fakt, iż w pewnym momencie, nawet nieświadomie, zaczyna brakować ci motywacji. Tę mogłyby dać transfery, lecz z ręką na sercu, proszę wymienić choć jednego zawodnika, którego transfer w ostatnich dwóch latach odmienił grę Barcelony, nie mówiąc już o jej polepszeniu. Nie, Neymar to dla mnie nie jest taki zawodnik, a poza brazylijską gwiazdą pop-kultury nie pojawił się na Camp Nou nikt, kto wywalczyłby miejsce w podstawowym składzie. To po pierwsze.

Po drugie - wieku, a tym samym wspomnianego cyklu, nie da się oszukać. Xavi z sezonu na sezon robi swoje kółeczka coraz wolniej, Puyola oglądamy już tylko od święta, bo ofiarna gra w końcu musiała odbić się na jego zdrowiu, z kolei Iniesta jest cieniem zawodnika z najlepszych lat. Jeśli dołożymy do tego Messiego, któremu chyba trochę się przytyło, a który jest kompletnie bez formy i kontuzję Valdesa - widać, że kręgosłup Barcelony, którą zachwyciliśmy się w 2009 roku, praktycznie nie istnieje.

Także dlatego, że działacze od dwóch lat nie zauważyli, iż drużyna cierpi na chroniczny brak dobrego środkowego obrońcy. Owszem, Gerard Pique w tym sezonie grał lepiej, niż np. w poprzednim, lecz notoryczne "łatanie" miejsca obok niego przekwalifikowanym z defensywnego pomocnika Mascherano, sypiącym się Puyolem czy nieprzekonującym Bartrą, nie może prowadzić do niczego dobrego.

Tym bardziej, że po odejściu Pepa Guardioli - który jako pierwszy zauważył, iż w Barcelonie coś się kończy i nie chciał tego dalej firmować swoim nazwiskiem - drużynę oddawano w ręce, delikatnie mówiąc, mało charyzmatycznych przywódców. Tito Villanova, Jordi Roura, a teraz Gerardo Martino nie porwali piłkarzy, nie zaproponowali zmian w sposobie ich gry (przepraszam, Martino wymyślił dośrodkowania, ale mający je wykonywać Dani Alves zapomniał, jak to się robi mniej więcej pięć lat temu), więc musieli ponieść porażkę. Nie wykluczam, że z innymi trenerami byłoby tak samo, bo czas tej drużyny w takim kształcie i tak dobiegał końca, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że z lepszym trenerem na ławce, Barcelona mogłaby jeszcze liczyć się w tym sezonie na wszystkich frontach.

Ale tak nie jest i Katalończycy pierwszy sezon od 2008 roku skończą bez żadnego trofeum. Po tamtym sezonie klub przejął wspomniany Pep Guardiola, a jakie miało to efekty, wiedzą wszyscy kibice futbolu. Czy historia może się powtórzyć? Optymistycznie odpowiem, że tak - wszak w futbolu wszystko jest cykliczne. Pytanie tylko, jak długo Barcelona będzie czekać na ten cykl. Ale to już temat na zupełnie inne rozważania...;)