Od 28 lutego do 8 marca br. w różnych częściach Polski będą odbywać się uroczystości społeczne z okazji Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Uroczystości te upamiętniają wszystkich członków podziemia niepodległościowego, które od 1944 r. przeciwstawiało się władzy komunistycznej, przywiezionej na sowieckich czołgach. Wokół „żołnierzy wyklętych”, zwanych też „niezłomnymi”, narosło wiele mitów, często krzywdzących. Kim oni byli?

Przedstawię to na przykładzie mojego wujka, a zarazem ojca chrzestnego, Jerzego Wacyka. Urodził się on w 1921 roku w Miechowie, w rodzinie o tradycjach patriotycznych. Jego ojciec, Ignacy, pochodził z Tarnopola. Matka, Helena, urodzona na Węgrzech, również była nauczycielką. Oboje prowadzili szkołę w podkrakowskich Michałowicach, ale w 1946 roku, za udział uczniów manifestacji 3 Maja na Rynku w Krakowie, zostali karnie przeniesieni do małej wsi Narama.

W czasie wojny wujek Jerzy - wraz ze swym bratem, Zdzisławem - służył w zgrupowaniu "Żelbet" Armii Krajowej. Był zawsze pogodny, uśmiechnięty, więc nosił pseudonim "Słoneczko", a później "Dana". Po wojnie, jako student Politechniki Krakowskiej, należał do podziemnej organizacji o znaczącej nazwie "Liga do Walki z Bolszewizmem". W wyniku prowokacji został aresztowany w 1946 r. w mieszkaniu mojej babci w Krakowie. W akcie oskarżenia zarzucono mu współudział w zastrzeleniu oficera Armii Czerwonej oraz w innych akcjach zbrojnych. W wyniku pokazowego procesu, naruszającego wszelkie zasady sprawiedliwości, został skazany na karę śmierci przez sędziego stalinowskiego Jerzego Haraschina, zwanego "Krwawym Julkiem", który podobne wyroki zasądził wobec 65 innych polskich patriotów. Wiele z tych wyroków wykonano.

Na szczęście mojemu wujkowi karę zamieniono na dożywocie, ale kilka miesięcy przesiedział w celi śmierci, mając świadomość, że każdego dnia może nastąpić egzekucja. Wyrok odbywał w ciężkich więzieniach w Rawiczu i Wronkach. Po śmierci Stalina - ciągle będąc więźniem - pracował jako kreślarz z biurze odbudowy Warszawy. Został uwolniony w czerwcu 1956 roku. Gdy urodziłem się we wrześniu tego samego roku, rodzice poprosili go, by był moim ojcem chrzestnym. Po latach moja mama żartowała, że tego żałuje, bo sądziła, że antykomunistyczne poglądy wujka w czasie chrztu przeszły na mnie.

Wujek, po założeniu rodziny, zamieszkał w Częstochowie. Nieraz namawiałem go, aby opowiedział o swojej przeszłości, ale miał ogromny uraz i nie chciał mówić o więziennym doświadczeniu. Wspominał jedynie paczki żywnościowe, które przesyłała mu moja babcia, a w których były między innymi czosnek i cebula, dzięki którym przeżył. Do Krakowa przyjeżdżał zawsze na grób swoich rodziców na Wszystkich Świętych. Wprost z pociągu, z doniczką wielkich, białych chryzantem, przychodził do nas. Zawsze miły, uśmiechnięty, ale nadal małomówny. Zmarł w 1988 roku.

Więcej o jego przeszłości dowiedziałem się dopiero od jego kolegi z więzienia, Stanisława Szuro z Krakowa, oraz z dokumentów IPN, gdyż udało się odnaleźć akta sądowe. Poznałem także dalsze losy jego oprawcy, sędziego Juliana Haraschina. Przez wiele lat nadal pracował w sądownictwie wojskowym, szybko awansując do stopnia pułkownika. Później był pracownikiem Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1962 r. został aresztowany za łapownictwo i fałszowanie dokumentów. W więzieniu został tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Po wyjściu na wolność donosił na wszystkich, których znał, w tym na swego szwagra, ks. kardynała Franciszka Macharskiego, i innych członków swojej rodziny. Brał za to sporo pieniądze. Za skazywanie ludzi na śmierć nigdy nie poniósł żadnej kary. Tak jak i inni stalinowscy sędziowie, w tym także osławiona "Krwawa Lena",  czyli Helena Wolińska-Brus, nazywająca się wcześniej Felicja (Fajga Mindla) Danielak, będąca pierwowzorem Wandy Gruz z filmu "Ida".