Prezydent RP po raz trzeci ominął masowe „doły śmierci” na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Po raz trzeci nie powiedział prawdy o ukraińskim ludobójstwie. W zamian za to uzyskał tylko puste frazesy i obiecanki-cacanki. A rodziny ofiar UPA i SS Galizien cierpią nadal.

Prezydent RP po raz trzeci ominął masowe „doły śmierci” na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Po raz trzeci nie powiedział prawdy o ukraińskim ludobójstwie. W zamian za to uzyskał tylko puste frazesy i obiecanki-cacanki. A rodziny ofiar UPA i SS Galizien cierpią nadal.
Prezydent Andrzej Duda podczas spotkania z Polonią w polskim kościele w Charkowie /Jakub Kamiński /PAP

Wiele osób, od lat zajmujących się sprawami Europy Wschodniej, zwracało uwagę, że wobec nieprzyjaznych działań ukraińskich władz, a zwłaszcza niektórych podwładnych prezydenta-oligarchy Petro Poroszenki i premiera Wołodomyra Hrojsmana, nie powinno dość do kolejnej wizyty polskiego prezydenta na Ukrainie. Najtrafniej ujął to dr hab. Włodzimierz Osadczy, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i dyrektor Ośrodka Badań Wschodnioeuropejskich - Centrum "Ukrainicum". W jednym z wywiadów stwierdził on, że u naszego wschodniego sąsiada  jest tyle złej woli, polegającej między innymi na fałszowaniu historii, zacieranie śladów polskości i gloryfikacji ludobójców z UPA, że dalsze rozmowy będą tylko biciem piany i tworzeniem pozorów.

Dodał także: "Będziemy mieli do czynienia z kolejnym upokorzeniem. Takie wizyty nie mają najmniejszego sensu, dopóki dopóty nie ureguluje się tych spraw, a podejrzewam, że nie da się ich uregulować. Bez uregulowania spraw fundamentalnych takie wizyty dadzą niewiele, a tylko prowadzą do szwanku majestatu Rzeczypospolitej".

Niestety prezydent Andrzej Duda nie posłuchał tych rozsądnych opinii, uznając, że dobre układy z oligarchami, którzy niepodzielnie trzęsą młodym państwem nad Dnieprem i Dniestrem, są ważniejsze niż np. troska o pamięć i prawdę o barbarzyńskiej zagładzie około 150 tysięcy Polaków i obywateli polskich innych narodowości. Dlatego też po raz trzeci udał się on na Ukrainę, aby wesprzeć tamtejszy obóz władzy. Po raz trzeci także ominął masowe "doły śmierci" na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej, w których bez żadnego pochówku leżą kości polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa. Z kolei w czasie publicznych wystąpień ani razu, jak i w czasie poprzednich wizyt, nie zdobył się na powiedzenia prawdy tak o ludobójstwie Polaków, jak i jego sprawcach, używając jedynie pokrętnych sformułowań typu "straszne czasy i straszne wydarzenia". Takie klituś-bajduś, którego nikt z polskich polityków z pewnością nie użyłby wobec innych ludobójstw np. Zbrodni Katyńskiej czy Holokaustu Żydów. W tej kwestii prezydent Andrzej Duda okazał się pojętnym uczniem swego doradcy, prof. Andrzeja Zybertowicza, który w mediach nawołuje do milczenia w sprawie zbrodni banderowców. 

Dla Polski korzyści z tej wizyty nie ma chyba żadnych. Puste frazesy i obiecanki-cacanki. Komiczne zdanie, użyte przez jednego komentatorów - "Ustalono, że potrzebne są kolejne ustalenia" - ukazuje najlepiej porażkę działań prezydenta RP na Ukrainie. Zresztą już po raz kolejny. Podobnym fiaskiem zakończyły się też poprzednie wizyty wicepremiera Piotra Glińskiego i ministra Witolda Waszczykowskiego.

Korzyści, i to spore, uzyskał natomiast prezydent Petro Poroszenko. Bezkrytyczne wsparcie, w tym też finansowe, ze strony Polski, jest dla niego nadzwyczaj potrzebne, bo ryją pod nim jak tylko mogą inni oligarchowie, w tym także "polski sojusznik", Michael Saakaszwili. Równocześnie Poroszenko wpuścił swego gościa "w maliny", wmawiając mu, że poprzez powoływanie kolejnych komisji da się rozwiązać piętrzące problemy. Takie komisje to klasyczne przelewania z pustego w próżne i gra na zwłokę. 

A rodziny ofiar UPA i SS Galizien cierpią nadal. Tak jak w czasach PRL i ZSRR cierpiały Rodziny Katyńskie.