„Dlaczego przestępca, bandyta, który dokonuje gwałtu, jest skazywany na karę więzienia, a niewinne dziecko ma być skazane na karę śmierci?” – pytała posłanka PiS podczas sejmowej debaty nad przepisami dotyczącymi aborcji. Z przeoczenia zapewne nie zapytała, dlaczego zgwałcona kobieta miałaby być skazana na gehennę noszenia ciąży, która powstała nie dlatego, że jej chciała, i nawet nie dlatego, że zapomniała… powiedzmy: spojrzeć w kalendarzyk. Powstała tylko i wyłącznie dlatego, że barbarzyńca był silniejszy od niej. Kobieta była słabsza, więc niech tę ciążę nosi. Nie, żeby była w tym jej wina. Tak się złożyło, po prostu. Dopust boży, jak to mówią.

Czy jest w tym wszystkim prawo? Poza tym boskim, naturalnie.

Jest, zapewniam, jest.

Barbarzyńca ma prawo do sprawiedliwego procesu. A w razie skazania - np. do określonych przepisami racji żywieniowych, określonego metrażu i resocjalizacji. Jakiś spacer, jakaś łaźnia. Los ciężki, bo ciężki, ale - szczęście w nieszczęściu! - ma też prawo mieć kolegów. Taka socjalizacja.

Prawa ma też niewinne dziecko. Niektórzy powiedzieliby: zlepek komórek. Zlepek komórek powstały w wyniku aktu przemocy. Nad tą kwestią rozwodzić się jednak nie będę, bo ilu "niektórych", tyle wersji. Kwestia nie do rozstrzygnięcia.


I ostatnia z wątpliwości. Gdzie w tym wszystkim prawa kobiety? Są, zapewniam, również. Prawo do radości związanej z cudem poczęcia zostało jej wprawdzie odebrane, ale z tylu przecież rzeczy może się jeszcze radować! Może na przykład nosić pod sercem niechciany, znienawidzony zlepek komórek. Przez całe upojne dziewięć (jeśli Bóg da) miesięcy. Może też pojechać na wizytę kontrolną u ginekologa samochodem. Nie, że tramwajem albo że jako pasażer. Sama może pojechać. Bo może mieć prawo jazdy!

Przykład ciąży poczętej w wyniku gwałtu jest skrajny. Skrajny jest przypadek ciąży, która zagraża zdrowiu lub życiu matki, czy takiej, gdzie lekarze stwierdzają ciężkie i nieodwracalne upośledzenie płodu.

Skrajnie ciężko jest zdecydować, czy urodzić dziecko, które umrze w męczarniach w ciągu kilku godzin od porodu albo po śmierci rodziców skazane będzie na tułaczkę wśród obcych ludzi.

A jak zdecydować: moje życie czy życie, które może wyjść z mojego brzucha?

Nasuwa mi się tu pytanie do Panów. Gdyby lekarz zadał Wam pytanie: ratować ciążę, nawet za cenę życia Waszej Ukochanej, czy ratować Ukochaną - co byście odpowiedzieli?

Lata temu wypracowany został kompromis, który coraz mniej ludzi rzeczywiście za kompromis uważa. Zgniły, ewentualnie. Może i zgniły - jak zwał, tak zwał - ale gwarantujący margines wolności tym, którzy nie chcą dziecka z gwałtu. Którzy nie chcą, żeby ich dziecko każdym oddechem walczyło o przetrwanie. KtóRE chcą po prostu żyć.

230 posłów zagłosowało w piątek za odrzuceniem projektu liberalizującego przepisy aborcyjne. 276 było przeciwko odrzuceniu projektu, który te przepisy zaostrza.

Skąd bierze się ich przekonanie o tym, że mają prawo decydować o czyimś życiu? Na jakiej podstawie dają sobie prawo do narzucania innym swojego światopoglądu?

Czy nie lepiej byłoby zadbać o to, by kobietę lub parę, która staje przed dramatyczną - z takiego czy innego względu - decyzją o usunięciu ciąży, otoczyć opieką najlepszą z możliwych? Psychologa, duchownego dowolnego wyznania, a po ewentualnym porodzie - opieką ze strony państwa?

No ale to koszty są, wiadomo. Nie tylko te finansowe, również ideologiczne. Bo jak tu się zgodzić, żeby myślący inaczej robił po swojemu?!

Lepiej zapobiegać. A skoro o zapobieganiu mowa - nie przesadzać z tą antykoncepcją!

Bardzo ciekawą rzecz przeczytałam ostatnio. W rozmowie z Michałem Gostkiewiczem, dziennikarzem magazynu Weekend.Gazeta.pl, ginekolog prof. Romuald Dębski opisał wyniki eksperymentu przeprowadzonego w Szwecji. "W niektórych regionach na próbę zapewniono pełny, bezpłatny dostęp do antykoncepcji. W innych regionach pozostawiono ograniczenie w postaci po wizycie u lekarza. Efekt? Liczba aborcji w tych regionach, gdzie dano dostęp, spadła trzykrotnie. W Szwecji natychmiast zmieniono przepisy".

No ale przecież Polacy nie gęsi. Swoją rację mają.

Pozwolę sobie zacytować jeszcze jedną wypowiedź prof. Dębskiego ze wspomnianego wywiadu: "Czekam na listę posłów pro-life, którzy adoptują dziecko z zespołem Downa".

Cytuję - i podpisuję się obiema rękoma.

Zdarzają się w przyrodzie Bohaterowie, którzy ekstremalnie trudne wyzwania podejmują. Mam zaszczyt znać taką Bohaterkę osobiście. Zdarzają się jednak i zwykli śmiertelnicy. To zdecydowana większość z nas.

I szczerze - abstrahując od Bohaterów z wielkiej litery z poprzedniego akapitu - proponowałabym między nami śmiertelnikami nie licytować się na heroizm. Dla jednego przyjęcie niechcianej ciąży będzie trudną oczywistością, dla drugiego Mount Everestem (ciągle możliwym do zdobycia!), dla trzeciego - podróżą do Słońca.



Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono...