Kracząca WRON-a nie skonała wraz ze śmiercią Jaruzelskich i Kiszczaków.

Odżywa bowiem znowu za sprawą wojów bolszewii oraz ich wiernych giermków.

Minister obrony degraduje jednak sowieckich generałów w polskich mundurach!

Uznaję to za najważniejszy od lat fakt symboliczny w odradzającej się powoli Polsce.

Nareszcie prawdziwie antykomunistyczny polityk wskazał nam właściwe hierarchie.

Antoni Macierewicz ponownie pokazał odwagę cywilną nie bacząc na żółć żołdaków.



Recydywa czerwonej zarazy nie polega tylko na nowych wyskokach starych trepów.

Era real-socu przeminęła wraz z pseudokapitalistyczną korektą ustrojową w III RP. 

Ale widmo opisane w manifeście Marksa i Engelsa nadal krąży nad Europą i światem.

Głasnost' i pierestrojka, te dwa sowieckie kłamstwa, zaowocowały zgniłym kompromisem.

Udajemy ciągle, że nastąpiła niesamowita przemiana, bo mamy pełne półki w sklepach.

Jednak to ledwie zewnętrzny przejaw, towarowa metamorfoza, reszta to status quo ante.  

Ewokacja scen stanu wojennego to także tylko powierzchnia, choć pamięć jest istotna. 

 

Bogdan Zalewski: Moim i państwa gościem jest Mieczysław Gil - były parlamentarzysta, opozycjonista w okresie PRL. Witam serdecznie, panie senatorze.

Mieczysław Gil: Dzień dobry! Witam państwa, witam pana.

Pan był  przewodniczącym Komisji Robotniczej Hutników NSZZ "Solidarność" w ówczesnej Hucie im. Lenina. W jakich okolicznościach dowiedział się pan o wprowadzeniu stanu wojennego?

O wprowadzeniu stanu wojennego, o tym, że to jest już decyzja formalna, dowiedziałem się w swoim domu. W tej samej klatce bloku na nowohuckim osiedlu Tysiąclecia mieszkał mój kolega, który był działaczem Solidarności. Okazało się, że działania były nie do końca skoordynowane i wcześniej funkcjonariusze milicji i SB przyszli do niego, do Jurka Ciastonia. Jurek wybiegł na balkon i zaczął wołać: "Mietek, Mietek!". Ja też na balkon wyskoczyłem. A on mówi: "Weszli jacyś faceci do mnie i chcą mnie zabrać z sobą. Nie wiem, co to jest". Pobiegłem na czwarte piętro do niego i wtedy przeczytałem, że jest to dekret o stanie wojennym. I na podstawie tego dekretu chcą go zabrać, ale jeszcze nie bardzo wiedzieliśmy, gdzie. Ogólnie mówiono, że na milicję. Momentalnie zbiegłem do siebie na dół do mieszkania. Wszedłem, by wyjść, bo chcę gdzieś zniknąć. A tu przed moim mieszkaniem staje jeden funkcjonariusz, a na półpiętrze reszta. Mówią: "Proszę pana, proszę bardzo, pan będzie internowany". Wziąłem nakaz internowania i gdyby nie chcieli założyć mi kajdanek, to pewno bym został z nimi. Jednak kiedy zobaczyłem, że kajdanki wyciągają, wybiegłem na czwarte piętro, wpadłem do jednego z mieszkań, do mojego znajomego. Kolega zapytał, o co chodzi. Ja na to: "Chcą mnie zabrać. Mogą mnie zostawić, jeśli oddam im nakaz internowania". Nie zrobiłem tego. Po balkonach przerzuciłem się na drugą klatkę schodową. Dziś, jak na to patrzę, to rzeczywiście wymagało to trochę odwagi i było niebezpieczne, ale wtedy nikt tego nie rozważał. Trzeba było się przenosić. Więc w drugiej klatce do rana przetrwałem, na drugim piętrze u jednego z kolegów, przyjaciół moich, znajomych. Z huty dotarła informacja, to znaczy przyszła jedna z koleżanek, pań, że musi mnie zabrać do huty. Musi mnie szukać, bo różne wieści przyszły. A huta już wtedy faktycznie stanęła, ale formalnie nie był to jeszcze strajk jako taki.

Ale ta pierwsza reakcja była natychmiastowa, prawda? Już w nocy.

Tak, w nocy. Dotarłem do huty. Miałem po drodze przeróżne przygody. Przejeżdżali funkcjonariusze. Chciałem dotrzeć tam rano autobusem, ale autobusy nie jeździły z powodu strajku. Autobus zjeżdżał do zajezdni w Bieńczycach, więc to było w połowie drogi do huty. Resztę przebyliśmy pieszo. Duże wrażenie zrobiło na mnie to, kiedy koło cmentarza przechodziliśmy przed hutą, że nagle ni stąd nie zowąd przejechał samochód milicyjny. Nie reagował jednak. Pewnie nie spodziewali się, że tu może być ktoś z Solidarności, że to mogłem być ja. Dotarliśmy do huty, przekroczyłem bramę. W bramie mnie koledzy najpierw nie poznali. Rzucili mnie, jak to się mówi, na ziemię. A ja na to: "Co, Mietka nie poznajesz?" Poznali i dotarłem do huty, do Komitetu Strajkowego. Utworzyliśmy Komitet Strajkowy na Walcowni Zgniatacz.     

Kluczowe były tego dnia godziny popołudniowe. O godz. 13.00 rozpoczęliście rozmowy z kierownictwem Kombinatu. Jak zapamiętał pan atmosferę tego spotkania? 

Myśmy uznali, że komisarz wojskowy, który przyjechał, nie zostanie wpuszczony na teren huty. Jednak ponieważ było możliwe wejście od strony zewnętrznej do dyrekcji huty, on tamtędy wszedł i rozmawiał. Ja tam też chwilę byłem. Gdy wychodził, to było wielkie dla niego przeżycie. Sam to powiedział. Zobaczył setki ludzi stojące po drugiej stronie bramy. Ci ludzie zaczęli śpiewać: "Jeszcze Polska nie zginęła". Zatrzymaliśmy się chwilę. Pokazał mi swoją nominację podpisaną przez generała Jaruzelskiego. I powtarzał: "To nie ode mnie zależy". Był wzruszony. Był pod dużym wrażeniem tego, co my robimy wewnątrz huty.     

Bogdan Zalewski: Od 15:00 zaczęła obowiązywać pierwsza uchwała komitetu strajkowego, którą pan podpisał. Zadrżała panu ręka, czy takim pewny gestem sygnował pan dokument?

Może pewnym, ale miałem świadomość, co podpisuję i że to już jest akt formalny. Formalnie jestem przewodniczącym komitetu strajkowego, a nie komisji robotniczej hutników. Lekko sobie można mówić dzisiaj o tym. Jednak wtedy to zrobiło duże wrażenie na wszystkich, że podejmujemy tak ważną decyzję. Patrzyłem na ludzi - 38 osób komitetu strajkowego - jak się zachowają, jak podnoszą ręce za tą decyzją.

Była jednomyślność?

Była jednomyślność, aczkolwiek dwie czy trzy osoby się chyba wstrzymały.  

Rozmawiamy w mieście szczególnym, szczególnym dla okresu stanu wojennego, w Nowej Hucie przed kościołem w Mistrzejowicach. Na czym pana zdaniem polega rola Nowej Huty - w założeniu wzorcowego miasta komunistycznego - w walce z komuną?

Takim właśnie miastem miała być Nowa Huta. Okazuje się jednak, że Polacy mają w sobie coś. To coś, to są wartości patriotyczne, wartości religijne, przywiązanie do tradycji. Przede wszystkim nie godzą się nigdy na zniewolenie. Obrona Solidarności wówczas podjęta to był wówczas również sprzeciw przeciwko zniewoleniu jako takiemu i decyzjom zatrzymywania osób. Myśmy postawili warunek podstawowy - uwolnić internowanych, wypuścić na wolność, zawiesić decyzje o stanie wojennym. To były na tamten czas odważne przedsięwzięcia, ponieważ dekret mówił wyraźnie, co nas czeka, jeśli się mu nie podporządkujemy.

A co działo się w nowohuckiej świątyni, przed którą teraz stoimy - pod wezwaniem Św. Maksymiliana Kolbego? To bardzo istotne miejsce!

Właśnie to miejsce, obok kościoła Arka Pana, było bastionem Solidarności już po stanie wojennym. To tutaj księdzem był...

Kazimierz Jancarz.

I on zainicjował modlitwy czwartkowe tu w Mistrzejowicach. I w to miejsce, do tej kaplicy mistrzejowickiej, przyjeżdżali ludzie z całej Polski. Mógłbym wymieniać nazwiska, które znamy dzisiaj, niektórzy już nie żyją, na przykład ludzi kultury. Często gdy gdzieś jestem, nawet czy w Warszawie czy w Gdańsku, ktoś mówi: "A wiesz, ja przyjeżdżałem do was do Mistrzejowic". To było miejsce takiego skupienia, modlitwy, ale nie tylko, także szkolenia działaczy Solidarności.

Pamiętam też organizowane wystawy!

Oczywiście, były wystawy patriotyczne, solidarnościowe. Tu było właściwie wszystko w tym kościele, co dotyczyło Solidarności, a także dotyczyło wolności. Bo powiedzmy sobie: Solidarność jako taka była elementem walki o wolność Polski. Nie ukrywajmy tego. Wtedy myśmy tego nie mówili, że jesteśmy przeciwko systemowi komunistycznemu, przeciwko ustrojowi. Ale wszyscy wiedzieli już, o co chodzi.

W styczniu 1982 roku został pan aresztowany i skazany na 4 lata więzienia. Za co konkretnie?

Przede wszystkim za niepodporządkowanie się dekretowi o stanie wojennym i niezaprzestanie działalności związkowej. To był podstawowy zarzut. Prawdę mówiąc, gdy dziś pan pyta, to ja byłem wtedy może nie przerażony, ale przemyślenia miałem poważne. Usłyszałem, że już wcześniej za dużo mniejsze wykroczenia zapadły w Gdańsku wyroki sięgające 9 lat. Pomyślałem, że wyznaczą mi wyższą karę. Prokurator rzeczywiście potem żądał w sądzie wojskowym najpierw w Warszawie a potem w Krakowie, z jednego artykułu 10 lat, a z drugiego 12. Pomyślałem, że jak troszkę ujmie, to będzie w sumie 15 lat. No, ale zakończyło się na 4 latach.

Na szczęście zwolniono pana z więzienia w listopadzie 1983 roku.

Tak, ponieważ ta ustawa o skróceniu kary o połowę objęła również mnie. Nie tylko mnie, ale wyszedłem na wolność. Z tym, że to była wolność czynna solidarnościowo.

Stracił pan pracę w hucie. Jak wyglądało pana życie wtedy?

Życie wyglądało tak, że należało się utrzymywać ze środków pomocowych. Wspominam nieżyjącego księdza kardynała Macharskiego, komitet arcybiskupi, który pomagał. To były różne paczki, różne dary. Tę pomoc należy cenić bardzo wysoko, ale zawsze pewniej się żyje, gdy się ma stały, pewny i nieograniczony dochód. Jednak dziękować należy tym, którzy wtedy włączyli się w pomoc i tutaj wdzięczność moja - zresztą nie tylko moja, bo wielu kolegów innych - jest tutaj jednoznaczna.

A jak pan ocenia demonstracje antyrządowe w takim dniu jak dziś - 13 grudnia?

Ja muszę czytelnie powiedzieć, że nikt nie zabrania nikomu manifestować w jakiejkolwiek formie. A często wiemy, że są też manifestacje, które by można nazwać dziwnymi. Jednak to jest nieodpowiedzialne i to jest ignorowanie tego dnia w sposób jednoznaczny. Mimo poważnych różnic, jakie mogą istnieć, pomimo różnych zachowań, mimo różnych ludzi i wypowiedzi, ten dzień powinien być dniem upamiętnienia wielkiego wydarzenia, jakim była obrona wolności w Polsce, obrona Solidarności po wprowadzeniu stanu wojennego. I to jest też taki paradoks w Polsce, kto dziś zabiera głos. Pewnie, że wszyscy mogą głosić swoje poglądy, ale jest to pewien paradoks, że głoszą je ci, którzy wprowadzali wówczas stan wojenny, uzasadniając, że on był pożyteczny, konieczny, że przyniósł tyle dobra.

Bardzo panu dziękuję za tę rozmowę. Moim i państwa gościem był ex-senator Mieczysław Gil, opozycjonista w czasach komuny.