Komorowski znów pokazał prawdziwe oblicze, skrywane za maską safanduły i dobrego wuja: charakter starego kaprala, który całe swoje polityczne życie spędził w koszarach Wojskowych Służb Informacyjnych, więc nie poznał innych sposobów komunikacji niż wrzaskliwe komendy, nieodpowiednie do sytuacji oraz kontekstu.   

Rozkazy wydawane pogardzanym przeciwnikom, których traktuje jak podwładnych, to prostackie nakazy sprawdzające się wyłącznie tam, gdzie panuje naga siła; jeśli jest się urzędującym prezydentem to ten ton pewnego  siebie trepa może się podobać zniewieściałym chłopcom i dziwaczkom, które podnieca przemoc.

Ale spróbujcie mu odebrać prezydenturę, jeśli nie z przekonania, to z czystej ciekawości, a zobaczycie co zostanie z "dziadka", zwłaszcza, gdy wyjdą na jaw jego ciemne koszarowe sprawki, mówiąc metaforycznie -  rzeczy zaginione z wojskowego magazynu i niewygodni świadkowie ginący w zagadkowych okolicznościach. 

Jego podniesiony głos to tak naprawdę tylko chwilowy wyraz pewności siebie wynikający z bezkarności; bo w głębi odczuwa strach przed degradacją, gdy pozbawiony uniformu i wsparcia mundurowych zostanie sam na sam z ofiarami wojskowego drylu; ujrzelibyście, co wyciągną mu najwierniejsi adiutanci i ordynansi. 

Traktowanie Dudy jak "kota" czyli młodego poborowego wynika z całego życiorysu Komorowskiego, albowiem obecny prezydent nie zna innych relacji międzyludzkich; gdybyż to był jeszcze prawdziwy instynkt przywódczy, moc samca alfa, prawdziwie męska siła, nie byłoby to wcale złe - przeciwnie, świadczyłoby o kompetencjach.    

Oblicze Komorowskiego w starciu z realnymi zewnętrznymi wrogami, a nie tylko rywalami w polskiej polityce, jest jednak zupełnie inne; to wycofany, zestrachany kamerdyner, a świadczą o tym owe prawdziwie męskie próby, którym był poddawany, a które wykazały jego żenujące tchórzostwo i brak samodzielności.

Przykład najbardziej oczywisty pochodzi sprzed pięciu lat, gdy nasz kraj  stał się ofiarą rosyjskiej agresji po 10 kwietnia 2010 roku, a muszą to przyznać nawet niewierzący w zamach w Smoleńsku, bo to co z nami robi Rosja to degradowanie do roli pucybutów, czyszczących językami kamasze, liżących walonki neobolszewikom.

Odpowiedzią Komorowskiego, który w telewizyjnym studiu miał odwagę wywrzaskiwać pod adresem swego spokojnego przeciwnika pouczenia w stylu czterogwiazdkowego generała, była całkowita uległość wobec Moskwy, potakiwania generał Anodinie i Putinowi oraz kompletne zlekceważenie naszej polskiej racji stanu.  

Linia przyjęta przez Komorowskiego w polityce zagranicznej, jeśli tak w ogóle można nazwać to płaszczenie się przed wrogiem, to było uznanie putinowskiej Rosji za gwaranta polskiego bezpieczeństwa, jak to wykombinował sobie prezydencki BBN pod wodzą generała Kozieja - tego 'szoguna' kształconego w Moskwie! 

I tenże człowiek śmie pokrzykiwać na Andrzeja Dudę, który chce kontynuować politykę swego prezydenta i przyjaciela - Lecha Kaczyńskiego - reprezentującego za życia prawdziwy polski interes w relacjach z Imperium Moskali, najgroźniejszym państwem nie tylko dla Polski, ale dla świata, co jest już jasne nawet dla trepów.

Gdy o wynikach wyborów decydują medialne starcia i retoryczne pojedynki, ja chciałbym przypomnieć podstawową prawdę: rzeczywiście liczy się wygląd zewnętrzny, ogólna prezencja i prezentacja kandydatów, tylko że za tą powierzchownością kryje się prawdziwa głębia faktów, a za głosem idą... głosy w wyborach.   

Oblicze Komorowskiego - fizys, dowcip i timbr - nie jest przypadkowe, nie bierze się znikąd, to jest pokłosie koszarowej kindersztuby, którą wyniósł z obcowania z PRL-owską generalicją, ze wszystkich dobrych relacji z oficerami 'ludowego wojska' po szkołach GRU, a oni nie zniknęli po jednym a kysz! Macierewicza. 

Natomiast Andrzej Duda to młody oficer po dobrych i patriotycznych studiach, człowiek na nowe czasy, w których mniej liczy się naga siła ruskich tanków, a bardziej  strategia wypracowana w amerykańskich think tankach, bo w nich nikt na nikogo nie wrzeszczy, tam się ze spokojem dyskutuje, aby na końcu zwyciężyć.