Ktoś musiał nakłaniać do fałszerstw Ryszarda J., a on odważnie się zbuntował, bo mimo że nic złego nie zrobił, został pewnego dnia pozbawiony pracy i wynagrodzenia ... Gdy czytałem z czystej przyjemności filologa nowe tłumaczenie „Procesu” Franza Kafki autorstwa Jakuba Ekiera, zacząłem je sobie, tak po dziennikarsku, przekładać na współczesną brudną rzeczywistość III RP. Literackie perypetie Józefa K. zaczęły mi coraz bardziej przypominać sądową gehennę Ryszarda Jacha znanego polskiego maklera i finansisty. Jego opisy zawodowych przypadków i sądowych peregrynacji, surrealistycznych jak z koszmaru na jawie, stawały się dla mnie żywą alegorią kafkowskiego z ducha systemu neokomuny, PRL 2.0.

Nie chcę tu jednak stawiać żadnych publicystycznych tez. Jeśli mogę tak się wyrazić, są to podobieństwa czysto stylistyczne. Proza życia w naszym państwie często przypomina styl powieści i nowel Franza Kafki. Jakub Ekier tak ujął w polszczyźnie wieloznaczną niemiecką prozę praskiego Żyda, że odnalazł chwiejną równowagę pomiędzy parabolicznym uogólnieniem a zmysłowym konkretem. "Proces" Kafki/Ekiera - jak przyzwyczaiły nas już tabuny krytyków literatury - wciąż czytamy niby uniwersalną przypowieść, ale często zapominamy o abstrakcyjności człowieczego losu, tak zapominając się w świecie dotykalnym, że naprawdę pocimy się na dusznych korytarzach, krztusimy się pyłem strychów i tracimy oddech na krętych schodach bloków, rosnących jak kolonie olbrzymich grzybów na podściółce podświadomości, na pleśniejącym śnieniu. Ekier przełożył nietłumaczone do tej pory fragmenty "Procesu". Prawdziwa historia, którą poznałem przypominała jeden z tych nowych epizodów, z rzeczywistego wymiaru nierzadko przeskakując na poziom metafory losu. Zapraszam do zapoznania się z narracją Ryszarda J., jak nazwałem sobie bohatera mojego cyklu na temat Temidy - mitycznej patronki wymiaru sprawiedliwości. Istotnie mitycznej.  

POSŁUCHAJ ROZMOWY BOGDANA ZALEWSKIEGO Z RYSZARDEM JACHEM

Bogdan Zalewski: Moim i państwa gościem jest pan Ryszard Jach, makler i bankowiec inwestycyjny. Dzień dobry panu!

Ryszard Jach: Dzień dobry, panie redaktorze. Witam państwa!

Jest pan bohaterem pisma skierowanego do najwyższych władz w państwie w sprawie Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego pani Małgorzaty Gersdorf. Interwencji w pana imieniu podjął się członek Trybunału Stanu Robert Majka. Pan twierdzi, że ma pan "obiektywne i wiarygodne dowody kompromitacji etycznej i zawodowej sędzi Gersdorf". Jakie to są dowody?

To prawda. Członek Trybunału Stanu pan Robert Majka, mimo że bardzo wiele osób, w tym piastujących wysokie stanowiska w państwie, ma świadomość publicznych zarzutów, które formułuję przeciwko pani sędzi Małgorzacie Gersdorf, zdecydował się na napisanie tego pisma do przewodniczącej Trybunału Stanu. Chcę podkreślić, że poruszam się li tylko w sferze faktów i obiektywnych środków dowodowych, na dodatek środków dowodowych, które są znane również pani sędzi Małgorzacie Gersdorf.

Czyli to nie jest żadna publicystyka?

Nie, absolutnie. To są twarde, powiedziałbym nawet brutalne fakty, które w głównej mierze polegają  na stwierdzeniach samej pani prezes Małgorzaty Gersdorf, wtedy jeszcze tylko sędziego Sądu Najwyższego, "tylko" w cudzysłowie, rzecz jasna.

Proszę przywołać w skrócie, jakie to są fakty.

Geneza sprawy, której pani sędzia Gersdorf jest niechlubną bohaterką, sięga korzeniami nieprawidłowości w działalności inwestycyjnej Otwartych Funduszy Emerytalnych. Ja byłem kiedyś członkiem zarządu jednego z towarzystw emerytalnych i publicznie piętnowałem rażące nieprawidłowości w działalności inwestycyjnej części PTE. I to było powodem mojego odwołania tuż po przyznaniu mi podwyżki wynagrodzenia przez Radę Nadzorczą.

Jakie to były nieprawidłowości? Może pan zdradzić?

To były nieprawidłowości, które skutkowały tym, że fałszowano wyniki inwestycyjne części towarzystw emerytalnych, a de facto Otwartych Funduszy Emerytalnych. Jak się okazało niebawem, gdy zostałem zwolniony z pracy właśnie dlatego, że odmówiłem Radzie Nadzorczej realizacji tych nielegalnych transakcji finansowych, jako pierwsze towarzystwo emerytalne, które zostało ujęte przez Urząd Nadzoru nad towarzystwami emerytalnymi na realizacji tych transakcji finansowych było Powszechne Towarzystwo Emerytalne Commercial Union, którego członkiem rady nadzorczej była ówczesna radca prawny Małgorzata Gersdorf.

Czyli to były te same mechanizmy co w pana przypadku i pana firmy?

W moim przypadku tych mechanizmów nie było, bo ja zdecydowanie odmówiłem Radzie Nadzorczej, której przewodniczącym był pan Wojciech Kostrzewa, wtedy prezes Banku Rozwoju Eksportu. Właśnie moja niezgoda na realizacje tych transakcji finansowych spotkała się z szykaną w postaci pozbawienia mnie należnego wynagrodzenia, co stwierdził Sąd Okręgowy w Warszawie w uzasadnieniu wyroku w procesie o wynagrodzenie. Drugą szykaną było nagłe i bezzasadne zwolnienie mnie z pracy. Nie przypuszczałem, że po prawie dziesięciu latach procesu o wynagrodzenie, moją skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego rozpatrywać będzie właśnie już wtedy sędzia Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf.

Proszę pana, wróćmy jeszcze do korzeni tej sprawy, bo trzeba to wytłumaczyć naszym słuchaczom i czytelnikom. Czy pan Wojciech Kostrzewa osobiście pana namawiał do tych manipulacji?

Tak. Wojciech Kostrzewa osobiście namawiał mnie na posiedzeniu Rady Nadzorczej do realizacji tego rodzaju transakcji i ja zdecydowanie odmówiłem tych transakcji. I mimo to, że dostałem na tym posiedzeniu podwyżkę wynagrodzenia w drodze jednogłośnej uchwały Rady Nadzorczej, tuż po tym posiedzeniu Rady Nadzorczej, właśnie z uwagi - jak mi później powiedział pan Wojciech Kostrzewa- na brak elastyczności w mojej postawie zawodowej, Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy odwołało mnie z funkcji wiceprezesa. Powiem następującą rzecz, która jest bardzo istotna. Te nieprawidłowości i ich skala była tak duża, że "Gazeta Wyborcza" w roku 2000 napisała, iż  w wyniku tych nieprawidłowości, które ujawniono na początku w działalności PTE Commercial Union, wartość jednostek rozrachunkowych ofert przestaje być ważnym kryterium oceny ich działalności inwestycyjnej. Gdyby taka sytuacja zdarzyła się na Wall Street, to byłby to gigantyczny skandal i wszyscy obywatele wiedzieliby o tych nieprawidłowościach, a ktoś taki jak ja byłby osobą powszechnie znaną. W polskich warunkach sprawa została zamilczana, a ktoś taki jak ja do dziś dnia jest szykanowany. Z racji tego, że wystąpiłem w interesie Polski i milionów, podkreślam, milionów członków Otwartych Funduszy Emerytalnych.

A czy pan przedstawił w sądzie jakieś dowody, że był pan nakłaniany do tego typu działań?

Tak. Przypomnę, co sąd expressis verbis stwierdził w uzasadnieniu wyroku w procesie o wynagrodzenie w sądzie pierwszej instancji, który to wyrok i uzasadnienie było miażdżące dla towarzystwa emerytalnego, w tym osobiście dla Wojciecha Kostrzewy. Sąd podzielił całkowicie środki dowodowe i stanowisko, które ja prezentowałem. Proszę mi wierzyć, że to były różne środki dowodowe, łącznie z oficjalnym raportem, który przedstawiłem na posiedzeniu Rady Nadzorczej. Raport, w którym dokonałem analizy, ma absolutnie obiektywny charakter. Były to oczywiście zeznania wiarygodnych świadków, ówczesnych pracowników Powszechnego Towarzystwa Emerytalnego, w którym byłem wiceprezesem zarządu. Nie ma tutaj żadnej wątpliwości co do tego, że moje stanowisko jest wiarygodne i obiektywnie uzasadnione.

Czyli w pierwszej instancji pan wygrał. Co się działo później?

W pierwszej instancji wygrałem w sposób wręcz miażdżący dla Towarzystwa Emerytalnego, które było poprzednikiem prawnym obecnego właściciela to jest Aegon PTE S.A. Ku mojemu zdziwieniu, po siedmiu latach procesu miałem nadzieję, że wreszcie skończy się moja gehenna, a środki, które miałem uzyskać z racji mojego wynagrodzenia plus z odsetek narosłych przez siedem lat procesu, przeznaczę na założenie mojego domu maklerskiego, że zostanę jego współwłaścicielem. Miałem już założoną spółkę akcyjną. Prowadzone były prace przygotowawcze do uzyskania koncesji na prowadzenie działalności maklerskiej. I nagle okazało się, że Towarzystwo Emerytalne odwołało się od tego wyroku, formułując jako pretekst w apelacji twierdzenie, insynuację po raz pierwszy sformułowaną po dziewięciu latach od podpisania umowy ze mną, iż rzekomo umowa jest nieważna - i tu się proszę mocno trzymać - z winy sprzecznego z prawem działania Rady Nadzorczej pod przewodnictwem prezesa BRE Banku Wojciecha Kostrzewy i wiceprezesa Ergo Hestii Pana Piotra Śliwickiego. No, przyznam szczerze, mogłem się spodziewać różnych działań, ale nie mogłem się spodziewać tak haniebnego zachowania PTE, które zdecydowało się nawet poświęcić autorytet dwóch bardzo znanych top menedżerów na rynku finansowym, byleby tylko nie wywiązać się z zobowiązania finansowego w stosunku do mnie i nie wypłacić mi należnego wynagrodzenia. Przypomnę, że wynagrodzenie jest podstawowym prawem pracownika.

I teraz jest clou sprawy? Wracamy do pani sędzi Gersdorf?

Zanim jeszcze przejdziemy do pani sędzi Gersdorf, przypomnę, że dwa lata trwało postępowanie apelacyjne. W tym postępowaniu apelacyjnym zostały wykazane fakty, które w sposób niezaprzeczalny dowodziły, że nawet gdyby z nieznanych i niezrozumianych względów uznać, iż pisemna umowa ze mną z winy Rady Nadzorczej dla pracodawcy nie jest ważna, to doszło do zawarcia umowy ze mną per facta concludentia. Jednolite i jednoznaczne orzecznictwo Sądu Najwyższego stwierdziło, że to jest jeden z możliwych sposobów zawarcia umowy z członkiem zarządu spółki kapitałowej.

A proszę wytłumaczyć ten termin "per facta concludentia", bo nie wszyscy znamy się na prawie.

Umowę można zawierać na trzy sposoby: w sposób ustny, pisemny i per facta concludentia, to jest poprzez zaistnienie faktów konkludentnych, czyli takich czynności, takich działań sygnatariuszy umowy, które wskazują na to, że strony miały zgodny cel i zamiar, dążyły do nie tylko zawarcia umowy, ale jej realizacji. Te fakty dowodzą, że strony rzeczywiście zawarły umowę w sposób - nazywany językiem prawniczym- per facta concludentia. I co się okazało? Sąd Apelacyjny, sąd drugiej instancji w Warszawie, zmienił całkowicie wyrok w mojej sprawie i uznał, że pisemna umowa ze mną jest nieważna z winy Rady Nadzorczej Towarzystwa Emerytalnego. Podkreślam szefami Rady Nadzorczej był pan Wojciech Kostrzewa - wtedy prezes BRE Banku, a wiceszefem pan Piotr Śliwicki, do dziś dnia prezes firmy ubezpieczeniowej ERGO Hestia, co jest kompromitacją dla tych panów. Po drugie sąd stwierdził, niczym tego faktu nie uzasadniając, wbrew artykułowi 328 § 2 KPC, że rzekomo z członkiem Zarządu nie można zawrzeć umowy per facta concludentia. Warto podkreślić, że wszystkie umowy ze wszystkimi członkami zarządów PTE na przestrzeni dziesięciu lat, w tym z takimi znanymi postaciami jak pan Jarosław Bauc- były minister finansów, czy pan Bogusław Grabowski- były członek Rady Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku, były zawierane dokładnie w takim trybie jak umowy ze mną. I tamte umowy nie były kwestionowane.

A pana nie jest honorowana.

A jedna jedyna umowa ekskluzywnie ze mną nie została honorowana. Chodziło o to, aby ukarać mnie za - jak się wyraził pan Kostrzewa - brak mojej elastyczności. Została sporządzona skarga kasacyjna do Sądu Najwyższego, która zawierała całą masę zarzutów kasacyjnych, zaczynając od tego, że łamany jest przepis artykułu Konstytucji nr 32, mówiący o równości obywateli wobec prawa, a kończąc na szczegółowych postanowieniach, które sprowadzały się do tego, iż sąd drugiej instancji wydał wadliwy wyrok ze względów prawnych i ustaleń faktycznych. Ja wtedy nie znałem pani sędzi Gersdorf, nie wiedziałem o istnieniu pani Małgorzaty Gersdorf, nie wiedziałem o jej pierwotnym wcieleniu jako członka Rady Nadzorczej PTE Commercial Union. Dowiedziałem się o tym dopiero, gdy przeczytałem uzasadnienie postanowienia Sądu Najwyższego, w którym to pani sędzia Małgorzata Gersdorf stwierdziła, że rzekomo zaskarżony wyrok w najmniejszym stopniu nie narusza norm prawnych. Jest to o tyle szokujące, że jest to oczywiste poświadczenie nieprawdy. Jednolite, jednoznaczne orzecznictwo Sądu Najwyższego stanowi bowiem o tym, że ten skarżony wyrok w mojej sprawie narusza prawo w sposób oczywisty. Ale jakby tego było mało, dowodem ostatecznym, który kompromituje panią sędzię Gersdorf, zarówno z uwagi na postawę etyczną jak i znajomość przepisów prawa, jest to, że kilka miesięcy po postanowieniu w mojej sprawie pani sędzia Gersdorf była członkiem składu orzekającego w Sądzie Najwyższym w analogicznej sprawie pana Igora U. i spółki z o.o. T. Tam pani sędzia Gersdorf sformułowała stanowisko wręcz wykluczające się z tym, które sformułowała w postanowieniu w mojej sprawie, odmawiając przyjęcia skargi kasacyjnej do rozpoznania przez Sąd Najwyższy.

Czyli znów został pan potraktowany w sposób wyjątkowy?

Dokładnie tak. Zupełnie w wyjątkowy sposób. Mało tego, w mojej sprawie w Towarzystwie Emerytalnym zginęła jedna jedyna uchwała Rady Nadzorczej, uchwała, której sąd poszukiwał przez siedem lat, a której Towarzystwo Emerytalne nie mogło znaleźć. Właśnie na jej braku sąd oparł również swoje twierdzenie. Stwierdził, że oświadczenie pracodawcy musi mieć formę pisemną, podczas gdy w orzeczeniu o sygnaturze I PK 16/10 z udziałem pani sędzi Gersdorf zostało stwierdzone, iż oświadczenie woli pracodawcy nie musi mieć żadnej szczególnej formy, to znaczy może mieć także formę ustną. Wobec powyższego ten wyrok, którego sygnaturę przywołałem, jest tak naprawdę gwoździem do kompromitacji pani pierwszej Prezes Sądu Najwyższego. Ja publicznie zarzucam jej popełnienie  wiadomych i celowych przestępstw na moją szkodę i publicznie twierdzę, że Pani sędzia Małgorzata Gersdorf nie wypełnia normy ustawowej określonej w artykule 22 ustawy o Sądzie Najwyższym tj. nie posiada nieskazitelnego charakteru. A jest on wymogiem, który musi spełnić każdy sędzia Sądu Najwyższego. Pani sędzia Małgorzata Gersdorf zdaje sobie sprawę z tego, jakie zarzuty formułuję. Dwukrotnie proponowałem pani sędzi Gersdorf publiczną debatę ze mną w Centrum Prasowym "Foksal".

I jaka była odpowiedź?

Dwukrotnie odpowiedź była negatywna. Najwyraźniej pani sędzia Małgorzata Gersdorf wie, że ja wiem, jak - powiem wprost- prymitywnie, w przestępczy sposób, zostałem pozbawiony należnego mi wynagrodzenia. Ja i moja rodzina absolutnie nie wyrażamy na to zgody. I muszę powiedzieć, że jestem zdziwiony taką omertą w środowisku dziennikarskim. Bardzo wielu znanych dziennikarzy ma świadomość tej sprawy i milczy, mimo że jeśli doszłoby do niej w prawdziwie demokratycznym państwie prawnym, byłaby przedmiotem zainteresowania wszystkich poważnych mediów. Wiem, co mówię, jestem tego absolutnie świadom, tym bardziej że ... .

Wie pan co? Nie chcę wchodzić tutaj w środowisko dziennikarskie, bo to jest dla mnie "konflikt interesów" (śmiech). Nazwijmy to tak. Natomiast, wierzy pan, że po interwencji członka Trybunału Stanu ta sprawa nabierze jakiegoś innego wymiaru?

Panie redaktorze, jeżeli ta sprawa, choćby po tym piśmie pana Roberta Majki, członka Trybunału Stanu, nie zostanie potraktowana wreszcie z należytą powagą, będzie to znaczyło, że w dalszym ciągu mamy do czynienia z państwem teoretycznym, a nie z demokratycznym państwem prawnym. Ja nie wyobrażam sobie tego, mówię to wprost. Ktoś powinien ponieść konsekwencje karne: albo pani sędzia Małgorzata Gersdorf za popełnienie czynów, które zarzucam jej i kilku jeszcze wskazanym przeze mnie sędziom, albo ja - za formułowanie bezzasadnych zarzutów.

Dziękuję panu serdecznie za tę rozmowę.

Dziękuję panu bardzo.      

Nagrano 2.10.2017 r.

C.D.N.

W kolejnych odcinkach mojego cyklu zreferuję ostatnią wymianę korespondencji urzędowej pomiędzy bohaterami moich blogerskich odcinków.