Zdj. ilustracyjne /Natalia Giza /PAP

I. Szczelina erotycznej hipokryzji czyli masz lolitkę pedofilu i marsz mi do celi!

Tolerancja dla hiperseksualizacji dzieci połączona z potępieniem pedofilii to najbardziej haniebna odmiana hipokryzji - czytam w artykule sprzed dwóch lat napisanym przez australijskiego filozofa i teologa Marka Manolopoulosa. Tekst z 2015 roku nabrał szczególnej aktualności w dniu zamachu terrorystycznego w Manchesterze po koncercie gwiazdki muzyki pop Ariany Grande. Artystka jest bohaterką refleksji Manolopolousa nad niesłychaną dla normalnego człowieka modą na erotyzację wizerunku młodych i bardzo młodych piosenkarek, a z drugiej strony surowym traktowaniem seksualnych przestępstw z udziałem nieletnich. W moim kolejnym odcinku cyklu gonzo-gnozo, żarliwego kolażowego reportażu opartego na bieżących wydarzeniach, omówię kolejne niewidzialne linki, tajemne nitki łączące wydawałoby się kompletnie odległe kwestie, przejawy globalnej polityki i kultury. Punktem wyjścia jest makabryczny akt terroru w Manchester Arena, w którym zginęły dzieci oraz młodzież. Nie będę jednak relacjonował okoliczności zbrodni, opuszczę kwestię jej autorstwa, nie będę też roztrząsał tła i konsekwencji tego godnego potępienia czynu. Swój reporterski reflektor skieruję na sprawę, która w tych okolicznościach wydaje się marginalna, a jednak, jak postaram się udowodnić, stanowi jeden z wątków wiodących, choć skrytych. To nurty płynące pod powierzchnią faktów.

Kiedy w związku z zamachem po koncercie amerykańskiej artystki zacząłem wertować internetowe witryny w poszukiwaniu informacji o Arianie Grande, szybko natrafiłem na ożywione dyskusje na temat jej scenicznego wizerunku. Zachwyty nad niewątpliwą urodą dziewczyny przeplatały się z pytaniami o jej prawdziwy wiek, oraz niepokojącymi refleksjami o odmianie sex-appealu, jaki lansuje. Ten jej "look", jej "image" wystylizowano na typową dziecięcą perwersję: bardzo młodziutki, słodziutki wygląd dorosłej artystki połączono z pikantnym, burdelowym zachowaniem, kiczowate kolorki typowe dla ulubionej estetyki -dajmy na to trzynastolatek- kontrastowały z bardzo dojrzałą kokieterią wyzwolonej kobiety. Sukienki w stylu Alicji w Krainie Czarów zestawiono u niej z pozami jednoznacznie kojarzącymi się z miękką pornografią. Nic więc dziwnego, że Mark Manolopoulos potraktował tę gwiazdkę jako symbol pewnej niepokojącej tendencji w show-biznesie.  Wyraźna jest sprzeczność pomiędzy nieograniczoną hiperseksualnością dziewcząt, a pozornym sprzeciwem wobec pedofilii.- dowodzi filozof i teolog. Jak to możliwe, że współistnieją te dwie, rywalizujące z sobą, siły kulturowe? Z jakiego powodu pozwalamy sobie na życie w takiej rażącej sprzeczności? Jak możemy akceptować coś, co jest nielogiczne, nieetyczne i destrukcyjne? Czy jest jakiś sposób wyjścia z tego impasu? - pyta Manopoulos i w odpowiedzi kreśli tło problemu. Żaden normalny proces dojrzewania seksualnego nie może być utożsamiany z rażącą, dewiacyjną seksualizacją, dlatego filozof dla większej klarowności wprowadza pejoratywny termin hiperseksualizacji. Powołuje się przy tym na naukowe rozprawy analizujące tendencje panujące w przemyśle odzieżowym, reklamowym i muzycznym. Znane marki produkują prowokacyjne ubrania dla młodych dziewcząt, reklamodawcy promują te produkty, a sprzedawcy masowo oferują je nieletnim dziewczętom. Teledyski popularnych artystek ukazują je w sposób hiperseksualny, wpływając na poważne zaburzenia tożsamości dziewczynek.

Manopoulos opisuje ten fenomen współczesnej mody, ale nie chce się skupiać wyłącznie na aspekcie ekonomicznym, ponieważ jego zdaniem przesłania on aspekt etyczny tego problemu. Przypomina przy tym, że właśnie moralne jest kryterium, na mocy którego na świecie potępiana jest pedofilia księży. Australijskiego teologa zastanawia jednak - powtórzmy-  rozziew pomiędzy tym słusznym potępieniem pedofilii a akceptacją praktyk, które prowadzą do hiperseksualizacji nieletnich. Symptomem tego społecznego rozszczepienia jaźni jest właśnie kariera Ariany Grande, 24-letniej dzisiaj wokalistki, która wpisała się w sceniczny model "Lolity".  Grande połączyła naturalnie dziecinny wygląd- duże brązowe oczy, drobną, filigranową figurę- z wyzywająco krótkimi spódniczkami, wysokimi botkami, zakolanówkami. Te elementy garderoby nawiązują do uwodzicielskiej estetyki nastolatków. Podobnie stylizowała się Britney Spears pozując na seksowną uczennicę z porno fantazmatów. Manopoulos jako pointę cytuje tweeta skierowanego do Ariany Grande, który najlepiej streszcza opisywany przez niego problem: "Ariana, jesteś absurdalnie rozerotyzowana, a wyglądasz na 12 lat. Jak się z tym czujesz?" Grande była katoliczką, ale porzuciła wiarę na rzecz Kabały, głośnej celebryckiej herezji opartej na powierzchownie traktowanym żydowskim mistycyzmie. Czy kabalistycznie można wytłumaczyć szukanie w sobie niewinnego dziecka, po to aby niewiniątko złożyć w magicznej ofierze ku czci Zła?    

O co chodzi z tą perwersyjną modą? Czego to symptom? Przecież trudno sobie wyobrazić, że to tylko taki kaprys. Czy za tą ostentacyjną dziecięcą hiperseksualnością ukrywa się jakieś perwersyjne lobby, które przekształca świat rozrywki i mody na swoją modłę? Czy w ten sposób pedofilska loża realizuje swoje dewiacyjne fantazje? Moje pytania nie są wyrazem obsesyjnej przesady. Znany na całym świecie aktor Elijah Wood, który rozpoczął swoją karierę w Hollywood jako dziecięca gwiazda, wzbudził wielkie poruszenie, kiedy w wywiadzie dla "Sunday Times" opowiedział o "żmijach", które żerują w przemyśle filmowym, polując na małe dzieci. Zwierzenia Wooda powtarzali inni aktorzy, którzy zaczynali robić kinową karierę w dzieciństwie. Corey Feldman, który w latach 80. był jedną z najpoważniejszych dziecięcych gwiazd Hollywoodu, stwierdził w wywiadzie dla ABC News, że "problemem numer jeden w Fabryce Snów była i zawsze będzie pedofilia". Molestowana jako dziewczynka aktorka Allison Arngrim, która grała w "Domku na prerii" zauważyła: W Hollywood są rodzice, którzy praktycznie prostytuują swoje dzieci w nadziei, że one zarobią pieniądze i pójdą naprzód z karierą. To jest straszna pułapka, a dzieci są w niej ubezwłasnowolnione. Ci ludzie nie widzą ich dziecka jako dziecko. To jest bardziej powszechne niż sądzisz. Czy to tanie poszukiwanie sensacji? Jak oddzielić prawdę od dezinformacji?

Czy liczne strony internetowe, które wskazują na skrywane treści i aluzje pedofilskie w twórczości piosenkarki pop Katy Perry to klasyczne "fejki"? Czy jej kostium z motywami "pizzy" oraz pizzopodobny manicure to tylko wyraz absurdalnego, purnonsensowego humoru, czy też czytelne aluzje dla wtajemniczonych w mroczną, erotyczną symbolikę? Jak odróżnić żarty z konspiracyjnych bredni i parodie teorii spiskowych od rzetelnych i bardzo niepokojących raportów, które brzmią bardzo przekonująco? Czy mamy wierzyć liberalnym mediom głównego nurtu, kiedy dementują słynną aferę pedofilską znaną jako "pizza gate", która miała rozgrywać na samych szczytach partii amerykańskich Demokratów? Czy John Podesta szef sztabu Hillary Clinton i jego brat Tony padli ofiarą podłych pomówień? O co chodzi z tajemnym pedofilskim szyfrem, który miał się przewijać w e-mailach braci Podestów? Pojawiały się w tej korespondencji w dziwnych kontekstach aluzje do hot dogów, pizzy, makaronów, lodów, map i chusteczek. Czy to prawda, że w kodzie deprawatorów dzieci: "hot dog" oznacza chłopca, "pizza" - dziewczynkę, "ser" - małą dziewczynkę, "makaron" - małego chłopca, "lody" - męską prostytutkę, "orzechy" lub "orzeszki" - osobę ciemnoskórą, "mapa" - nasienie, "sos" - orgię? Co sądzić o dziwnej kolekcji sztuki Tony’ego Podesty, obrazach, które są czytelnymi aluzjami do gwałtów na dzieciach? Czy małżeństwo Clintonów i ich bliskie otoczenie to - jak twierdził dziennikarz śledczy Victor Thorn - zdemoralizowana klika, za którą ciągną się afery seksualne, narkotykowe i zbrodnie? Te pytania mogą wydać się jakimś chorym urojeniem dla osób, które czerpią wiedzę wyłącznie z oficjalnych medialnych źródeł. Czerpią i cierpią na brak podstawowych informacji, karmione papką informacyjną, a nierzadko dezinformacyjną. A z drugiej strony, czy odbiorcy podejrzanych stron internetowych i mediów społecznościowych nie są bezbronni wobec zwykłych kłamstw i kreacji dokonywanych przez służby specjalne, po to tylko, aby zdyskredytować jakieś osoby, ugrupowania, narody czy państwa? Jak znaleźć bezpieczną drogę między Scyllą niedoinformowania a Charybdą dezinformacji? Oczywiście nie jest to problem, który spędza sen z powiek zwykłych zjadaczy chleba wiadomości złych i dobrych. Jednak taki pismak jak ja nie może sobie pozwolić na komfort tumiwisizmu, dlatego zdecydowałem się na kontynuację mojego cyklu gonzo-gnozo. Gonzo to styl osobistego, żarliwego reportażu z bieżących wydarzeń, gnozo to świat ukryty, hermetyczny, wiedza tajemna, zapomniana, albo wypychana z pamięci, a przecież realna jak ta powszechna.  Od czasu do czasu wypływa ona na powierzchnię ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu.

Oto brytyjska gazeta "Daily Mail" publikuje artykuł zatytułowany "Ujawniamy: symbole, których pedofile używają do sygnalizowania ich brudnych preferencji seksualnych w mediach społecznościowych". Dziennik doniósł, że FBI odkryło pięć takich sekretnych znaków, przy pomocy których pedofile ujawniają swoje erotyczne pragnienia. Oto pozornie nieszkodliwe logo: a to motylek, a to serduszko w pisane w serce, a to niewinnie wyglądająca spiralka. Niebieski spiralny trójkąt, obramowany przez inny trójkąt, jest znany jako logo BoyLover. Jest używany przez pedofilów, którzy preferują młodych chłopców. Inny jest znak dla pedofilów, którzy wolą dużo młodszych chłopców. Ten symbol, znany jako LittleBoyLover, jest również niebieskim spiralnym trójkątem, ale jakby narysowanym niewprawną rączką dziecka. Tak zwane logo GirlLover to serce wewnątrz serca, wskazujące, że męski lub żeński pedofil woli dziewczynki. Zboczeńcy, którzy nie preferują konkretnej płci, wykorzystują logo ChildLover, które jest motylkiem złożonym z miłosnych serc. Czy gdyby ten artykuł ukazał się w takiej samej formie wyłącznie w Internecie, byłby całkowicie niewiarygodny? Czy tylko źródło informacji decyduje o tym, czy mamy w coś wierzyć, czy nie? Przecież media głównego nurtu nierzadko karmią się "fejkami", albo informacjami, opartymi na wątłych przesłankach, mglistych hipotezach, a nawet wprost fałszywych źródłach. Dla porównania przeanalizuję pod tym kątem "aferę" Donalda Trumpa.                             

II. Polowanie z nagonką albo szukanie jelenia

Mainstream brzydzi się spiskami. Chyba, że dotyczą polityka, którego się zwalcza. A, wtedy to już konspiracja w kwitnie na całego! Oczywiście w przypadku Clintonów nie mogło być o tym mowy. Przedstawię to w kolejnych odcinkach mojego gonzo-gnozo. Za to Trump jest na ustach wszystkich oświeconych, postępowych żurnalistów. To znaczy wszyscy ci hipokryci wycierają sobie nim gęby.    

Kiedy krzyczą, z potencjometrami podkręconymi na maxa, nagłówki wiodących mediów; gdy, jak w komorach deprywacyjnych, w absolutnie wyciszonych, odizolowanych od świata wewnętrznych gabinetach, niemal niesłyszalnie szepczą parlamentarzyści ............. nie sposób wtedy odpędzić od siebie dręczącej myśli,  jak potężny problem musi mieć Biały Dom. Gdy jednak zagłębić się w tę "aferę", zauważymy z rosnącym zdumieniem, że wielu ludzi, których trudno byłoby uznać za zwolenników prezydenta Donalda Trumpa, nie ma dosłownie żadnych dowodów na wykroczenia w jego kampanii prezydenckiej, ani na spisek uknuty razem z Rosjanami - donosi portal Breitbart.com. Warto prześledzić sporządzoną tam listę tego "braku dowodów". Jest to dowód nagonki na Trumpa. 

1. Wolf Blitzer zapytał w programie CNN senator z ramienia Demokratów Diane Feinstein: Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, zapytałem panią, czy faktycznie widziała pani jakiekolwiek dowody kampanijnej zmowy Donalda Trumpa z Rosjanami, odpowiedziała pani: nie na tę chwilę. Czy coś się od tej naszej rozmowy zmieniło? Senator Feinstein odpowiedziała: No, nie. Nic się nie zmieniło. Redaktor Blitzer wciąż  jednak naciskał: Chcę być precyzyjny, pani senator. Pani ma dostęp w komisji do spraw służb specjalnych do bardzo wrażliwych informacji. Czy potwierdza pani, że do tej pory nie widziała pani żadnych dowodów zmowy? Senator Feinstein zaczyna się wić jak piskorz: Cóż, dowody na zmowę... Krążą różnego rodzaju plotki. Są fakty prasowe, ale niekoniecznie dowody - przyznaje ta Demokratka.  

2. Redaktor Sam Stein z Huffington Post zapytał Maxine Waters - demokratyczną polityk w Izbie Reprezentantów: Jednak, żeby było jasne, do tej pory nie było żadnych dowodów? - mówił. Nie, nie było - odrzekła Waters. To kolejne potwierdzenie, że mamy do czynienia z próbą zaszczucia Donalda Trumpa.

3. Były szef CIA John Brennan bronił Trumpa na konferencji SALT w Las Vegas, corocznym spotkaniu menedżerów funduszy hedgingowych oraz  innych finansistów: To, co uważam za straszne, to liczba wycieków, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich kilku miesięcy - skomentował Brennan i podkreślił - To musi zostać zatrzymane. Eksszef Centralnej Agencji Wywiadowczej  mówi wprost o wielkich szkodach poczynionych przez media. Prawdziwe szkody dla bezpieczeństwa narodowego to wycieki - bez ogródek podsumował ważny człowiek specsłużb. Jednak najciekawsza jest inna wypowiedź Brennana: "Osoby, które nadal pozostają we władzach i podrzucają te newsy winny być pociągnięte do odpowiedzialności."

4. Były Dyrektor Wywiadu Narodowego James Clapper w rozmowie ze sławną dziennikarką Andreą Mitchell w MSNBC, stwierdził że mogą  istnieć przesłanki wskazujące  na zmowę między Rosją a organizatorami kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa w 2016. Jednak dodał, że "nie było dowodów, które w tamtym czasie byłyby na tyle mocne, by służby wywiadowcze zainteresowały się nimi. To nie przekroczyło tego progu." - podkreślił Clapper.

5. Typowa była w "aferze Trumpa" manipulacja agencji Reutera. Nagłówek depeszy brzmiał bowiem bardzo sensacyjnie. "Informacja na wyłączność: podczas kampanii Trumpa jego ludzie co najmniej 18 razy niejawnie kontaktowali się z rosyjskimi źródłami". Jednak prawdziwa czołówka informacji została ukryta w dalszej części artykułu: "W styczniu Biały Dom początkowo zaprzeczył jakimkolwiek kontaktom z rosyjskimi urzędnikami podczas kampanii w 2016 r. Potem potwierdził, że doradcy Kisljaka i Trumpa spotkali się w tym czasie cztery razy. Jednak informatorzy Reutera stwierdzili, że nie ma dowodu na to, iż te kontakty miały wpływ na kampanię, czy też by nosiły cechy zmowy." Gdzie są te dowody?!

III. Seksualny knebel czyli zdeprawowane liberalne media

Komentator telewizji CNN błagał, by już nie poruszać więcej sprawy Anthony'ego Weinera - donosi amerykański prawicowy portal breitbart.com. Chris Cillizza wezwał czytelników, aby "przestali rozprawiać o ‘złym’ byłym demokratycznym kongresmenie". Dziennikarz z liberalnej telewizji, sprzyjającej Demokratom i wieszającej psy na Donaldzie Trumpie, przekonuje swoich odbiorów, że nie ma już sensu pisać lub mówić o Anthonym Weinerze. Ten perwersyjny polityk przyznał się, że przesyłał nieprzyzwoite materiały nieletniej dziewczynie. 15-latka zeznała, że wysłał jej swoje nagie zdjęcia, "fantazjował na temat gwałtu" oraz zachęcał do erotycznych czynów. Weiner będzie musiał zarejestrować się jako przestępca seksualny. Grożą mu lata za kratami. Kim jest ten antybohater?

Skandal z jego udziałem wypłynął podczas zeszłorocznej prezydenckiej kampanii wyborczej. U skompromitowanego aferami seksualnymi byłego kongresmena  znaleziono 650 tys. e-maili Hillary Clinton z Departamentu Stanu, w tym tych tajnych. To sensacyjne odkrycie było efektem właśnie śledztwa obyczajowego.  A dlaczego Weiner był taką ważną figurą w kampanii prezydenckiej? Bo jego żoną była Huma Abedin, totumfacka Hillary Clinton. Plotki mówiły o lesbijskim romansie Abedin z Clinton. Napisał o tym wprost dziennikarz śledczy Victor Thorn w swojej książce, opasłych trzech tomach zatytułowanych "Clintonowie". Thorn naprawdę nazywał się Scott Robert Makufka. Został odnaleziony martwy w zeszłym roku. Jego ciało odkryto na szczycie góry, niedaleko jego domu. Miał się zastrzelić. Rodzina i bliscy przyjaciele twierdzili ponoć, że Thorn odebrał sobie życie w swoje urodziny 1 sierpnia. Miał 54 lata. Ciężko o nim znaleźć oficjalne informacje. Bazuję więc na niszowych portalach. Victor Thorn często pojawiał się w podcastach i audycjach radiowych, w tym w Russell Scott Show.  Był tam dwukrotnie gościem i miał się pojawić po raz trzeci. Dlatego Scott był bardzo sceptyczny co do oficjalnej wersji, że Victor targnął się na swoje życie w szczycie kariery. Thorn miał mu powiedzieć wcześniej: "Jeżeli znajdą mnie martwego, nie będzie to samobójstwo. Nigdy bym się nie zabił." Tak się złożyło, że dowiedziałem się o śmierci autora "Clintonów", gdy skończyłem czytać tę trylogię. Już w czasie lektury zastanawiałem się, dlaczego autor chodzi na wolności, jeśli to wszystko to stek bzdur.

Wróćmy jednak do naszego "zboka" - Demokraty Anthony'ego Weinera. Gdy opisuję afery z jego udziałem, nie mogę nie wspomnieć innego prawicowego amerykańskiego dziennikarza śledczego, nieżyjącego już  Andrew Breitbarta. O nienawiści, jaką żywił do niego liberalny medialny reżim niech świadczy tytuł pożegnalnego artykułu w "Rolling Stone": "Andrew Breitbart: śmierć palanta". Autor artykułu, który przyznaje, że antybohater jego swoistego nekrologu, prawicowy prowokator, miał swoje momenty chwały, jednak już w pierwszych zdaniach nie owija w bawełnę: "Więc Andrew Breitbart nie żyje. Oto co mam do powiedzenia i jestem pewien, że Breitbart uszanowałby tę reakcję: Dobrze! Pieprzyć go. Nie mógłbym być szczęśliwszy niż w tej chwili, wiedząc, że nie żyje". Rozbrajająca szczerość "wrażliwego" lewaka. 

Zarzut dla Anthony’ego Weinera oznacza koniec sagi znanej jako "Weinergate", która rozpoczęła się w 2011 r. Wówczas to ów konserwatywny dziennikarz Andrew Breitbart poinformował, że Weiner - ówczesny kongresman z Nowego Jorku - wysyłał kobietom swoje erotyczne fotki. Breitbart - jak się łatwo domyślić - był wyśmiewany przez komentatorów mediów mainstreamowych, które wzywały do ignorowania jego relacji. Rok później niepokorny dziennikarz planował opublikować nagrania, które ponoć miały mocno zaszkodzić planom reelekcji Baracka Obamy. Miały dowodzić, że Obama jako młody człowiek fraternizował się z terrorystami z organizacji Weather Underground, których celem było ustanowienie dyktatury komunistycznej w Stanach Zjednoczonych. Wkrótce potem Breitbart zmarł. Podano oficjalnie, że chorował na serce. Jego śmierć również wywołała całą falę spekulacji. Wspomniany Victor Thorn opisał w ostatnim tomie "Clintonów" przerażającą serię zagadkowych śmierci, czarny, żałobny ogon, zakrzepłą krwią splamiony kir politycznych morderstw, ciągnący się od lat za prezydencką parą. Znaleźli się na niej i Thor i Breitbart, chociaż "poważne", "poważane" media kręcą kółka na czółkach i szczują czołówkach.   

IV. "Lista śmierci Clintonów": 33 przypadki mrożące krew w żyłach

Makabryczny spis przypomniał ostatnio portal WorldNetDaily, konserwatywny czytnik kanałów (news agregator). Bardzo przypomina to historię "seryjnego samobójcy" w Polsce po Tragedii Smoleńskiej, opisaną w wielu artykułach i książkach. Nasunęła mi się także analogia z mordami w Rosji w opisie dziennikarki Anny Politkowskiej, zastrzelonej w urodziny Władimira Putina. Przerażający jest teatr globalnej polityki, gdy zajrzymy za jego kulisy. "House of Cards" to wcale nie jest fikcja, a jeśli już, to rzeczywistość spisków jest tam już komercyjnie obłaskawiona. Artykuły w witrynach amerykańskich, które intensywnie śledzę w moim cyklu gonzo-gnozo, żarliwym kolażowym reportażu z rzeczywistych wydarzeń, udowadniają mi, że życie politycznych  elit jest jak hardcorowe porno sado-maso i to w stylu noir.

Już tytuł artykułu w WorldNetDaily wzbudził moje ogromne zainteresowanie: "Przerażające podobieństwa pomiędzy zamordowaniem Setha Richa i ofiar z ‘listy Clintonów’". Przypomnę, bo już o tym pisałem, że Rich był 27-letnim programistą Partii Demokratycznej pracującym nad aplikacją ułatwiającą lokalizację punktów wyborczych. Został zamordowany strzałem w plecy. Podobnie jak w przypadku Richa kilka osób, które zmarły w tajemniczych okolicznościach, zostało niespodziewanie zastrzelonych w miejscach publicznych, bywało, że przez nieznanych napastników, a często tuż przed tym, jak zapowiadali publikacje materiałów kompromitujących Clintonów. Co ciekawe w większości przypadków nie było śladów kradzieży na miejscu zbrodni. I chociaż niektóre ze zgonów uznano za samobójstwa, inne wciąż pozostają tajemnicą. Seth Rich miał wysłać ponad 44 000 e-maili partii Demokratycznej do demaskatorskiego portalu WikiLeaks. W tej korespondencji miało być aż 17 761 załączników. Jak donosi portal WorldNetDaily, Rich miał też utrzymywać kontakty z dyrektorem WikiLeaks Gavinem MacFadyenem, który zmarł zaledwie siedem dni przed wyborami na raka płuc.

Rich został niespodziewanie zabity 10 lipca zeszłego roku. Zamordowano go nieopodal miejsca zamieszkania, w zamożnej dzielnicy Waszyngtonu. Został śmiertelnie raniony w plecy z pistoletu o 4:18 rano, kiedy wracał do domu. Nic mu nie skradziono. Wcześniej zadzwonił do kilku osób, a kiedy szedł do swojego mieszkania, rozmawiał jeszcze przez telefon ze swoją dziewczyną, Kelsey Murką. Rannego programistę Demokratów przetransportowano do miejscowego szpitala, gdzie zmarł o 5:57. Jeśli był to mord na tle rabunkowym, to kradzież się nie udała. Znaleziono przy nim zegarek, pieniądze, karty kredytowe - powiedział jego ojciec Joel Rich, tuż po zagadkowym morderstwie.

2 sierpnia zeszłego roku zmarł nagle 38-letni adwokat Shawn Lucas. Pomagał Demokratom w aferze z przeciekiem e-maili do portalu Wikileaks. Korespondencja potwierdziła, że kierownictwo Partii Demokratycznej faworyzowało w prawyborach Hillary Clinton oraz podrzucało mediom haki na jej rywala Berniego Sandersa. Przewodnicząca Partii Demokratycznej Debbie Wasserman Schultz musiała się wówczas podać do dymisji, a zwolennicy Sandersa nie kryli swojego oburzenia. Mniej niż miesiąc po wyjściu tej afery na jaw, dziewczyna mecenasa Lucasa znalazła go martwego w łazience.

25 lipca zeszłego roku zmarł Joe Montano - poprzednik Debbie Wasserman Schultz na stanowisku przewodniczącego Partii Demokratycznej. Montano był asystentem współpracownika Hillary, Tima Kaine’a. Ponoć zmarł na atak serca po wycieku e-maili Demokratów z Wikileaks. Miał zaledwie 47 lat.

22 czerwca zeszłego roku - śmierć Johna Ashe'a. Były przewodniczący Zgromadzenia Ogólnego ONZ został znaleziony martwy w swoim domu w Nowym Jorku. Początkowo podawano, że przyczyną zgonu był atak serca. Jednak według miejscowej policji "miał on zmiażdżone gardło w efekcie wypadku na siłowni." Sztanga miała mu spaść na szyję. Stało się to na kilka dni przed przesłuchaniem Ashe'a. Miał przed sądem obciążyć Hillary Clinton. Ashe i jego partner biznesowy Ng Lap Seng zostali oskarżeni o pranie brudnych pieniędzy. Seng nielegalnie finansował partię małżeństwa  Clintonów.

WorldNetDaily wymienia aż 33 podobne zagadkowe przypadki śmierci osób z nimi związanych.   

Czy Clintonowie są pod specjalną ochroną? Thorn twierdził, że ich małżeństwo to tylko produkt CIA. Określił Hillary mianem "fixera". To szczególna rola odgrywana wobec Billa, funkcja "naprawiaczki" błędów, które czynił jej lekkomyślny partner, bawidamek i kokainista. Inaczej ich kariera ległaby w gruzach.

Pytanie zasadnicze: jaką rolę w "głębokim państwie" ("deep state") odgrywają liberalne media? Liczne przesłanki skłaniają mnie do postawienia hipotezy, że to rola parasola ochronnego, a także źródła dezinformacji. Ukazuję to na przykładzie stosunku wiodących, opiniotwórczych stacji telewizyjnych oraz portali internetowych i gazet. Moja analiza sytuacji w Stanach Zjednoczonych, kraju uchodzącego za ostoję światowej demokracji, ukazuje jak bardzo jest to idealistyczny obraz. Niestety dekadencja amerykańskiej kultury politycznej ośmiela przedstawicieli "głębokiego państwa" także w innych krajach o znacznie bardziej zdegenerowanej elicie rzeczywistej władzy. Polska przeżarta wciąż bezpieczniacko-bandyckimi układami jest tego tragiczną egzemplifikacją. Mam nadzieję, że moje skromne spojrzenie, diagnozy i recepty pozwolą na bardziej wnikliwą analizę stanu polskiego państwa na tle walki globalnej. W sieci światowych powiązań nic nie pozostaje bez wpływu.

V. Pedofilia jako seks międzypokoleniowy i - szerzej - wielogeneracyjny

Zanim przejdę do kolejnej afery politycznej, która zdominowała amerykańską kampanię prezydencką, pozwolę sobie na pewną dygresję. Jako że zbrodnie i występki seksualne to istotny rezerwuar ciemnej politycznej energii, zarówno w sensie praktyki, a raczej praktyk polityków, jak i w rozumieniu źródeł późniejszego szantażu, pozwolę sobie na nieco głębsze spojrzenie na najbardziej mroczną domenę "libido dominandi" - seksualność pedofilską. Aby poddać ten temat historycznej i filozoficznej analizie, tłumaczę z angielskiego artykuł "Sto lat pedofilii" brazylijskiego myśliciela konserwatywnego Olavo de Carvalho. Tekst pochodzi sprzed piętnastu lat (opublikowano go 27 kwietnia 2002 roku), ale posłuży mi do erudycyjnej, historycznej ilustracji współczesnej problematyki społeczno-politycznej  i kulturowej. W moim cyklu gonzo-gnozo, w którym odnajduję kłębowisko ukrytych nici pomiędzy pozornie odległymi zdarzeniami i kwestiami, Carvalho jest jednym z moich ważnych intelektualnych sterników.

Filozof przypomina historię dla mnie szokującą, mimo że przecież czytałem w młodości dialogi platońskie i nieobce mi były historie cesarzy: Kaliguli, Nerona czy Heliogabala. Jednak to nie to samo, co przeczytać wprost, że w Starożytnej Grecji i w Cesarstwie Rzymskim wykorzystywanie nieletnich do seksualnego zadowolenia dorosłych było tolerowanym, a nawet cenionym zwyczajem. W Chinach kastracja młodych chłopców po to, by potem sprzedawać ich bogatym pederastom, była legalna przez całe tysiąclecia. W świecie muzułmańskim sztywne reguły moralne dotyczące relacji między mężczyznami i kobietami, były nierzadko kompensowane tolerancją wobec homoseksualnej pedofilii. W niektórych krajach trwało to przynajmniej do początku XX w., czyniąc taką Algierię ogrodem rozkoszy dla zdeprawowanych podróżników. (Wystarczy przeczytać wspomnienia sławnego biseksualnego francuskiego pisarza André Gide'a zatytułowane "Jeżeli nie umiera ziarno"). Ten historyczny rys służy Olavo de Carvalho do sformułowania tezy, pod którą podpisuję się obiema rękami. (Dlatego w tym momencie esej brazylijskiego filozofa jest także "moim" tekstem. W akcie literackiego plagiaryzmu, postmodernistycznej metody artystycznej, którą jak wirus wykorzystuję przeciwko postmodernizmowi, kradnę refleksje myśliciela i wklejam je do mojego ideowego patchworku. Oto gonzo-gnozo, żarliwy żurnalistyczny reportaż-kolaż wymierzony w gnostycyzm).     

Tam skąd praktyka pedofilii została wyrugowana, stało się to pod wpływem chrześcijaństwa, w praktyce jedynego czynnika uwalniającego dzieci od tego strasznego losu. Jednak miało to swoją cenę. To tak, jakby podziemny nurt nienawiści i niechęci płynął przez dwa tysiąclecia historii, czekając na moment aż wytryśnie strugami zemsty. Nadeszła ta chwila. Ten zwrot ku pedofilii zaczyna się, kiedy Sigmund Freud tworzy erotyczną parodię pierwszych lat życia ludzkiego, którą łatwo przyswaja kultura XX stulecia. Od tego czasu życie rodzinne pojawia się coraz częściej w zachodnim, lewicowym wyobrażeniu, jako rodzaj szybkowaru, w którym pod ciśnieniem buzują stłumione pragnienia. W filmach i w literaturze dzieci wydają się nie mieć nic do roboty, jak tylko szpiegować  seksualne życie swoich rodziców przez dziurkę od klucza, lub też angażować się w najbardziej niesamowite gry erotyczne. Potencjalnie wybuchowy potencjał tej idei zostanie wkrótce wykorzystany przez Wilhelma Reicha, komunistycznego psychiatrę, który organizuje w Niemczech ruch "seksualnego wyzwolenia młodzieży". Reich, który wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, przeniósł tam tę seksualną strategię. Wygląda na to, że była ona potem przewodnią ideą i siłą stojącą za buntami studenckimi lat sześćdziesiątych. Innym istotnym czynnikiem z tego czasu był raport Alfreda Kinseya, który jak dzisiaj wiemy, był oszustwem. Zdążył jednak zrujnować wzorzec szacunku do rodziców, ukazując ich nowym pokoleniom jako cierpiących na perwersje seksualne, albo jako rozpustników-udawaczy.

Nadejście pigułki antykoncepcyjnej i prezerwatyw, które rządy zaczynają radośnie dystrybuować w szkołach, brzmi jak wezwanie do całkowitego wyzwolenia młodzieńczej erotyki. Od tamtej pory erotyzm dzieciństwa i wieku dojrzewania pleni się już nie tylko w środowiskach akademickich i literackich, ale przenosi się na kulturę klas średnich i niższych przez niezliczone filmy, programy telewizyjne, "grupy spotkań", kursy dotyczące poradnictwa rodzinnego, reklamy, co tylko chcesz. Edukacja seksualna w szkołach staje się bezpośrednią zachętą dla dzieci i młodzieży, aby wypróbować w praktyce to wszystko, co widzieli w filmach i w telewizji. Jednak do tej pory legitymizacja pedofilii pojawia się tylko jako podtekst seksualny, pośród ogólnych żądań, które w konsekwencji by do niej prowadziły. To niesłychane, jak szybko o tym zapominamy. Carvalho przypomina rzeczy niewiarygodne!

Oto w 1981 r. magazyn "Time" (amerykański tygodnik społeczno-polityczny) ogłasza, że argumenty propedofilskie stają się popularne pośród seksuologów. Larry Constantine, terapeuta rodzinny, głosi, że dzieci mają prawo do ekspresji seksualności. To znaczy, że to one decydują, czy mogą mieć kontakt seksualny z dorosłymi. Jeden z autorów raportu Alfreda Kinsey'a, Wardell Pomeroy, twierdzi z kolei autorytatywnie, że kazirodztwo bywa relacją przynoszącą korzyści. Pod pretekstem walki z dyskryminacją przedstawiciele ruchu gejowskiego zyskują prawo do nauczania w szkołach na temat  korzyści wynikających z praktyk homoseksualnych. Kto się im przeciwstawia, jest stygmatyzowany, prześladowany, zwalniany z pracy. W książce chwalonej przez sekretarza zdrowia Stanów Zjednoczonych J. Eldersa (naczelnego chirurga, tego samego, który w apokaliptycznym tonie ostrzegał przed paleniem papierosów), dziennikarka Judith Levine zgadza się z tezą, że pedofile są nieszkodliwi, a stosunek seksualny chłopca z pastorem może być nawet korzystny. Naprawdę niebezpieczni, twierdzi Levine, są rodzice, którzy projektują "swoje obawy i własne pragnienia związane z ciałem niemowlęcia na mitycznego agresora, molestującego dzieci". Feministyczne organizacje pomagają uczynić dzieci bezbronnymi wobec pedofili i uzbroić je przeciwko rodzinie, makabrycznie bajdurząc zainspirowane potworną teorią argentyńskiego psychiatry, zgodnie z którą co najmniej jedna na cztery dziewczynki zostaje zgwałcona przez swojego ojca. Najwyższym aktem uświęcenia, swego rodzaju kanonizacją pedofilii jest wydanie w 1998 r. "Biuletynu Psychologicznego", organu Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychologicznego. Magazyn ten stwierdza, że potępiane wykorzystywanie seksualne w okresie niemowlęctwa "nie powoduje powszechnie silnych szkód", a poza tym zaleca, aby termin "pedofilia", "obciążony negatywnymi konotacjami", został zmieniony na wyrażenie :"intymność międzypokoleniowa". Eufemizmy politpoprawności maskują wcielone Zło.  

Byłoby nie do pomyślenia, by taka rozległa rewolucja mentalna, rozprzestrzeniająca się w całym społeczeństwie, ocaliła cudownie szczególną część społeczeństwa: kapłanów i seminarzystów. W ich przypadku do presji zewnętrznej dochodził bardzo szczególny bodziec, przemyślnie obliczony na to, aby działać od środka. W ostatniej książce "Do widzenia, dobry człowieku" amerykański reporter Michael S. Rose pokazuje, że przez trzy dekady organizacje gejowskie w USA umieszczały swoich ludzi w psychologicznych urzędach w seminariach, by utrudnić nabór dobrze przygotowanym postulantom i promując homoseksualistów w duchowieństwie. W najważniejszych seminariach gejowska propaganda stała się ostentacyjna, a heteroseksualni studenci zmuszani przez swoich przełożonych do poddawania się czynom homoseksualnym. (To, o czym pisze Carvalho to eklezjalne eroto-trojany!)

Przypierani do muru i poddawani sabotażowi, konfundowani i pobudzani, w sposób nieunikniony, prędzej czy później kapłani i seminarzyści w końcu poddali się ogólnej "niemowlęcej orgii". A kiedy do tego doszło, wszyscy rzecznicy "wyzwolonej" nowoczesnej kultury, cały ten "otwarty", "postępowy" establishment, wszystkie "progresywne" media, w ogóle wszystkie siły, które przez całe wieki starały się odebrać dzieciom ochronną aurę chrześcijaństwa, aby podarować im perwersyjną pożądliwość dorosłych, nagle się ucieszyły, bo znaleźli niewinnych, na których mogli zrzucić swoją winę. Stulecie kultury pedofilii uzyskało nagłe rozgrzeszenie i oczyszczenie, zadośćuczyniło Wszechmogącemu, a jedynym winnym jest... celibat księży! To chrześcijaństwo zapłaci za całe zło, chrześcijaństwo, które nas powstrzymało od czynienia zła. (Carvalho widzi podskórny nurt kontrkultury, który podmywa Opokę. Skała Piotrowa to tylko wapienna skamielina poddawana od wieków zjawiskom krasowym?).

Nie wątp w to: Kościół jest oskarżany i upokarzany, ponieważ jest niewinny. Jego krytycy oskarżają go, bo to oni są winni. Nigdy wcześniej teoria René Girarda - prześladowania kozła ofiarnego dla przywrócenia iluzorycznej jedności grupy społecznej w czasie kryzysu - nie uzyskała takiego patentu, oczywistego, uniwersalnego i jednoczesnego potwierdzenia. (Czy de Carvalho sugeruje, że Kościół jest Kozłem, a nie Barankiem?)

Kto nie zdaje sobie z tego sprawy, ten wziął rozwód z własnym sumieniem. Ma oczy, ale nie widzi, ma uszy, ale nie słucha. Jednak jeśli sam Kościół, zamiast demaskować, woli zginać kark przed agresorami w groteskowym akcie skruchy, poświęcając pro forma paru księży pedofilów, aby nie mierzyć się z siłami, które zostały do wnętrza Kościoła wstrzyknięte jak wirus, dokona najbardziej katastrofalnego wyboru od 2000 lat. (Olavo de Cavalho otwiera bramę do innego Inferna. Ale nie traćmy nadziei!)

VI. Krzywa Wieża w Pizzy czyli aluzje i iluzje

Bardzo mnie intrygowała podczas kampanii w USA tzw. pizza-gate, pedofilski skandal w sztabie Hillary Clinton. Mówi się o nim, że to absolutny "fejk". (Wybaczą mi Czytelnicy: wyrażę własne zdanie, zanim wszystko ze szczegółami opiszę. Gonzo-gnozo jest gatunkiem niekanonicznym, ale przynajmniej tego nie udaje. Tu komentarze przeplatają się z komunikatami, "fakty prasowe" z informacjami, które w powszechnej świadomości uchodzą za prawdziwe, choć przecież nigdy do końca nie wiadomo.) Otóż uważam, że "pizza-gate" jest autentycznym seks-skandalem, ale z wmontowanymi bezpiecznikami, które po ujawnieniu sprawy pozwalają na jej błyskawiczne rozbrojenie. W ten sposób sygnał zostaje przesłany komu trzeba, natomiast nie jest to strzał śmiertelny i nie grozi upadkiem całego Systemu.

W Polsce na poważnie o "pizza-gate" mało kto pisał. Z tłumu mało ciekawskich pozytywnie, jak zwykle, wyróżniał się Hubert Kozieł, dziennikarz piszący w "Rzeczpospolitej" oraz autor frapującego bloga pisanego pod ksywką foxmulder. W ramach swojego arcyciekawego cyklu "Spiskowa teoria wszystkiego" Kozieł opublikował artykuł zatytułowany "Czy Podesta zadławi się pizzą?". Autor przypomniał sprawę, która z dzisiejszej perspektywy może nam się wydawać niewiarygodna, a w rzeczywistości jest tylko kolejnym dowodem na to, że służby specjalne prowadzą najczęściej bardzo skomplikowaną i wyrafinowaną grę, w której nic nie jest takie, jakie się powszechnie wydaje, a nawet, samo to, że coś jest, nie znaczy, że to coś istnieje naprawdę. Kozieł zauważa, że Hillary Clinton po swojej przegranej rozpowszechniała  spiskowe teorie, że jej  przegrana była sprawką dyrektora FBI Jamesa Comeya, który ledwie dwa tygodnie przed wyborami wznowił śledztwo w sprawie jej e-maili. Dziennikarz zwraca bardzo słusznie uwagę na jeden znaczący fakt, że szef Federalnego Biura Bezpieczeństwa szybko (i bez sprawdzania materiału dowodowego) ogłosił, iż nie ma podstaw do postawienia Clinton nowych zarzutów. Dodajmy, że to ten sam James Comey, który stara się za wszelką cenę pogrążyć zwycięzcę w wyborach, urzędującego od niedawna Donalda Trumpa. Matt Drudge prawicowy dziennikarz internetowy określił nawet to działanie jako "zemstę Comey’a" ("Comey’s revenge").  Jak to mawiają ironiści, kpiący z teorii spiskowych: "Przypadek? Nie sądzę!". Przejdźmy jednak do lejtmotywu czyli wątków pedofilskich, które odegrały w kampanii swoją rolę.

Jak zauważa Hubert Kozieł media głównego nurtu całkowicie  przemilczały rewelacje ujawnione przez WikiLeaks, między innymi pochodzące z maili Johna Podesty, szefa kampanii Clinton. Było w nich zaproszenie skierowane do Podesty przez performerkę  Marinę Abramović na artystyczny rytuał zwany "spirit cooking". Dosłownie znaczy to "gotowanie duszy" czy też "duchowa kuchnia". Z czym to się "je"? Drastyczne i obrzydliwe szczegóły tej performerskiej spirytystycznej kuchni, mroczne zabawy z krwią, męskim nasieniem, kobiecym mlekiem, oraz moczem i kałem to kolejny symptom syndromu zwanego postsztuką. W anglojęzycznym opisie tego performensu czytam  teoretyczną eksplikację tych działań. Abramović współpracowała z Jacobem Samuelem w stworzeniu książki kucharskiej z "przepisami na afrodyzjaki". Owe "przepisy kulinarne" miały być  "instruktażowymi wskazówkami dla działań lub dla refleksji". Na przykład jedna z recept wymaga "13 000 gramów zazdrości", inna zaleca "zmiksowanie  świeżego mleka z piersi z świeżym mlekiem spermy". Praca była inspirowana popularnym przekonaniem, że duchy żywią się niematerialnymi pokarmami, takimi jak światło, dźwięk i emocje. Nie trzeba być ekspertem, aby się domyślić, że te projekty artystyczne podszyte są magią. One są magiczne czyli "magical", a nawet "magickal", jak zapisywał ten przymiotnik słynny XX wieczny okultysta Aleister Crowley. W moim gonzo-gnozo, w którym śledzę sekretne, gnostyckie korytarze łączące jawne współczesne zdarzenia, sięgam po inny internetowy artykuł zatytułowany "Okultystyczny świat Mariny Abramović".  Podążę tą lewą ścieżką, mimo iż liberalna prasa bagatelizuje sprawę Podesty. Co więcej, dekonstruuje spiskową teorię, donosząc, że John Podesta nie skorzystał z zaproszenia Abramović. Dziennikarze "The Washington Post" uzyskali odpowiedź jej rzeczniczki. Artystka odparła, że jest "zdumiona i przerażona faktem, iż odniesienia do jej pracy są błędnie interpretowane, aby zbijać na tym kapitał polityczny". Przyznała jednocześnie, że Tony Podesta jest jej wieloletnim przyjacielem. Natomiast te wszystkie komentarze dotyczące jego brata Johna są według niej absurdalne. "Na kolacji, którą zorganizowałam, był Tony Podesta. John został zaproszony, ale nie mógł wziąć w niej udziału". W rozmowie z Art News, Abramović zdementowała też informacje o satanistycznych rytuałach. To "po prostu normalne menu, które nazywam 'kuchnią duchową'. Nie było krwi, ani niczego takiego. Po prostu nadajemy potrawom śmieszne nazwy, to wszystko. Podkreśliła też, że "że kolacja była nagrodą dla donatorów niedawnej kampanii Kickstartera". (Kickstarter to anglojęzyczna crowdfundingowa strona internetowa, na której przeprowadzane są zbiórki pieniędzy w celu sfinansowania różnorodnych projektów z wielu dziedzin życia). Tak więc szef kampanii Hillary Clinton dostał alibi. Wydaje mi się jednak mocno symptomatyczne, że John Podesta w ogóle otrzymał zaproszenie na taki artystyczny rytuał. W mailu od Abramović przekierowanym przez jego brata Tony’ego w czerwcu 20015 roku można przeczytać: "Drogi Tony, nie mogę się już doczekać na ‘Gotowanie duszy’ u mnie. Myślisz, że będziesz w stanie dać mi znać, czy twój brat się dołączy? Pozdrawiam serdecznie , Marina". Czy to była prowokacja nie tylko artystyczna? Czy Abramowić próbowała w coś wmanewrować zaufanego człowieka demokratycznej kandydatki na urząd prezydenta? Tego się nie dowiem. Nie jestem w stanie zajrzeć do politycznej kuchni. Mogę jednak zaglądnąć do kuchni artystyczno-magicznej, która świadczy o tym, z jakim środowiskiem kontaktują się przedstawicielem liberalnej elity światowej. To także kolejny przyczynek do hipotezy, że zarówno postpolityka jak postsztuka zabrnęły w regiony wielkiej herezji. Czas na kolejny etap cyklu gonzo-gnozo, żarliwego reportażu - kolażu z ważnych współczesnych wydarzeń.  

VII. Okultystyczny świat Mariny Abramović

Sięgam do artykułu Manon Welles z 6 listopada zeszłego roku, czasu kiedy wybuchła pizza gate, prawdziwa czy rzekoma afera braci Podestów. Autorka analitycznego tekstu nie  ma wątpliwości, że Abramović zainteresowana jest okultyzmem. Artystka wychowywała się w domu prawosławnej babki w Belgradzie, stolicy komunistycznej Jugosławii. Jej sławny wuj był patriarchą serbskiego Kościoła prawosławnego, ogłoszonym świętym po śmierci. Marina Abramović mówi, że ma "żywy ołtarz" i że bardzo interesuje się buddyzmem tybetańskim. Przez rok mieszkała z Aborygenami w Australii. Studiowała moc brazylijskich kryształów i mieszkała z buddyjskimi mnichami. Twierdzi, że duchowość to ważna część jej życia i sztuki. Marina odróżnia ją zdecydowanie od zinstytucjonalizowanej religii.

Abramović za ulubioną myślicielkę uznaje Alexandrę David-Néel - francuską orientalistkę, śpiewaczkę operową, dziennikarkę, odkrywczynię, anarchistkę, buddystkę i pisarkę, która jako pierwsza kobieta z Europy dotarła do Tybetu. David-Néel była autorką takich książek jak "Mistycy i magowie tybetańscy", "Magia miłosna i czarna magia", czy "Inicjacje lamy". Drugą z faworytek Abramović jest Jelena Pietrowna Bławatska- rosyjska pisarka i współzałożycielka Towarzystwa Teozoficznego,  okultystka, medium spirytystyczne, wydawczyni Magazynu Teozoficznego "Lucifer", która napisała takie książki jak "Izis odsłonięta", "Nauka tajemna", "Głos milczenia" i "Klucz do teozofii". Bławacką oskarżano o szarlatanerię i plagiaty. Nowoczesna teozofia, ruch przez nią założony, łączy w sobie wschodnią religię, hermetyzm, nauki różokrzyżowców, Kabałę, mistycyzm i New Age, a więc jest mocno eklektyczny. Abramović uważa, że "komputery mogą być wykorzystywane jako narzędzia do medytacji". Performerka opracowała tzw. Metodę Abramović ". Jest to "cykl medytacji i ćwiczeń introspekcyjnych opracowanych w ciągu 40-letniej kariery". Polegają one na odprężeniu, rozluźnieniu mięśni, ćwiczeniach wzrokowych i oddechowych. Metodę Abramowić stosowała na przykład Lady Gaga. Jest to magiczna ścieżka ducha łącząca w typowy sposób tradycje okultystyczne i orientalne.

Gdy wybuchł skandal z braćmi Podestami niezależne media internetowe dużą wagę przywiązywały do performensu "Gotowanie dusz". Po ujawnieniu mrocznego charakteru twórczości Mariny Abramović Internet obiegło zdjęcie, na którym  artystka pozuje z odciętą zakrwawioną głową kozła, która wygląda jak Baphomet, synkretyczne bóstwo, któremu cześć rzekomo mieli oddawać templariusze. Jako pierwszy Baphometa opisał Eliphas Lévi.  Według tego XIX-wiecznego okultysty jest to skrzydlaty kozioł z potężnymi rogami, mający kobiece piersi. Siedzi ze skrzyżowanymi kopytami na globie, co jest oznaką ujarzmienia Ziemi. Na łbie miał pentagram. Prawą ręka z wyrazem "Solve" czyli "Rozwiąż", ze skrzyżowanymi palcami wskazywał półksiężyc w górze, natomiast lewą ręką z napisem "Coagula" czyli  "Zwiąż", także krzyżując palce, pokazywał półksiężyc w dole. Na brzuchu pokrytym łuską miał kaduceusz, symbol drzewa poznania dobra i zła, znak dualizmu świata. Czytelna jest okultystyczna aluzja fotograficznego autoportretu Mariny Abramović, która nieprzypadkowo nosi czerwony strój. 

Artystka ma już 71 lat, ale wygląda na znacznie młodszą, co wywołuje liczne spekulacje, że to praktyki okultystyczne pozwalają zachować jej młodzieńczość. Niektórzy nawet zwą ją wampirem. Ona sama twierdzi, że kobiety w jej rodzinie żyją długo i się nie starzeją. Większość jej artystycznych akcji ma charakter rytualny, medytacyjny, a nawet złowieszczy. We wczesnych latach 70. Abramović wykonała akt zatytułowany "Usta Tomasza" podczas którego wycięła sobie pentagram brzytwą na brzuchu, a następnie na pół godziny położyła się lodowym łożu w kształcie krzyża. Podczas innego performensu długo czesała swoje włosy, aż na głowie utworzyła się krwawa rana. Zażywała też w ramach artystycznego eksperymentu leki na katatonię i schizofrenię. Naga, doprowadzała się do utraty świadomości, wdychając powietrze z przemysłowego wentylatora. Jaki jest cel takich wyrzeczeń i takich działań o charakterze autodestrukcyjnym?  

Okultyzm jest stale obecny w performensach Abramović. Jej sztuka ma charakter quasi-religijny, ponieważ często przygotowania do akcji przypominają medytację lub praktykę ascetyczną. Oto co sama o tym mówi: Interesuje mnie wszystko, co związane jest z estetyką, wzniosłymi doświadczeniami duchowymi i ekstazą. W performensie, kiedy przesuniesz granice wytrzymałości do pewnego punktu i pokonasz ból, osiągasz stan ekstazy, który jest bardzo podobny do tej religijnej i duchowej. Wszyscy prawdziwi, czyści święci to stosowali. Używam wszystkich technik - głodówki, samotności, milczenia. Przed pokazem w MoMA zaniemówiłam na trzy miesiące. Wyrugowałam wszystko z mojego życia. Nie było komputerów, e-maili, telefonów. Pełen minimalizm. Kiedy odetniesz to wszystko, naprawdę koncentrujesz się na sobie. Wtedy twoje wewnętrzne życie staje się naprawdę żywe. To jest metoda. Kiedy oczyszczasz się, możesz stworzyć charyzmatyczną przestrzeń wokół ciebie, która jest niewidoczna, ale możesz ją odczuć i publiczność może ją odczuwać. Publiczność jest jak pies. Czuje się niepewnie, ale czuje wszystko. Kiedy jesteś tam w stu procentach. Jedyną rzeczą, o którą się martwię, jest pozostać w tym stanie. Jeśli pozostanę przez moment w tym stanie, to wszystko jest w porządku. Osiągnięcie takiego stanu jest dla mnie najważniejszym celem.

Celem mojego gonzo-gnozo jest ukazanie tajemnych związków pomiędzy polityką, kulturą i gnozą. Znakomitym przykładem na takie "strange coincidences", tajemne powinowactwa, jest właśnie afera Johnem Podestą, jako szefem kampanii prezydenckiej Hillary Clinton, której tysiące e-maili zostały opublikowane przez WikiLeaks. Cokolwiek by o tym nie pisały liberalne media głównego nurtu, ja nie uważam tego skandalu za wymysły alternatywnej prawicy. Choć w artykułach pisanych przez reprezentantów alt-right mogło być oczywiście sporo przekłamań. Podejrzewam jednak - powtórzę to - że te jawne idiotyzmy były rodzajem bezpieczników, zastosowanych po to, by po zrealizowaniu podstawowego celu - odsunięcia Hillary Clinton od amerykańskiej prezydentury - można było tę całą "bombę" medialną bardzo szybko i sprawnie rozbroić. Dlaczego w 2015 roku lobbysta Tony Podesta wysłał do swojego brata Johna zaproszenie na kolację "Spirit Cooking" w domu Abramović? Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Tony Podesta jest od lat 90. kolekcjonerem prac "kontrowersyjnej" artystki. A dlaczego Abramović chciała, aby także John Podesta wziął udział "Gotowaniu Dusz"? Zdaniem Manon Welles prawdopodobnie chodzi o związki performerki z Fundacją Clintonów. Abramović wydała 2.950 dolarów na kampanię Hillary w 2016 r. Z kolei w 2013 roku Hillary Clinton napisała artykuł dla Vanity Fair, w którym ujawnia, że Abramović jest jednym z twórców, których prace są wystawione w amerykańskich placówkach dyplomatycznych na całym świecie. Wydaje mi się symptomatyczne, że liberalna elita władzy w USA promuje reprezentantkę okultystycznej postsztuki. Autorka artykułu, którą teraz tłumaczę, twierdzi wprawdzie, że nieporozumieniem jest przypisywanie Abramović inspiracji rytuałami Aleistera Crowleya, słynnego XX-wiecznego reprezentanta czarnej magii. Manon Welles z ironią pisze o zwolennikach teorii spiskowych, łączących Johna Podestę z rzekomo satanistycznymi obrzędami Abramović. Welles uważa też za powszechne nieporozumienie tezę, że Crowley był satanistą, tylko dlatego, że nazwał siebie Bestią 666 i pogardzał chrześcijaństwem. Autorka przypomina, ze Crowley został inicjowany w hermetycznym porządku Złotego Świtu, czyli - jak pisze - chrześcijańskiego (sic!) towarzystwa okultystycznego. Welles ocenia, że wprawdzie stosował on "niekonwencjonalne metody" - coś, co zbliża go do metody Abramović - jednak zawsze jego celem było zbliżenie się do Boga. Przyznaje jednak, że są ludzie, którzy używają podobnych metod do złych celów. Dodaje, że nie ma pojęcia, do jakiego okultystycznego obozu należy serbska artystka. Całkiem możliwe, że jedyną intencją jej pracy jest samokontrola, samodoskonalenie i sztuka performance. Jeśli nie angażuje się w magię i rytuały, nie mamy pojęcia, jaka jest jej intencja - pisze Welles. Ale jej darowizny dla Hillary Clinton, a także bliskie relacje z obozem Hillary i ludźmi oskarżonymi o pedofilię, absolutnie nie dają się już obronić.

Nie pierwszy raz zastanawia mnie taka naiwność ocen. Ostatnie zdanie wprawdzie nieco modyfikowało usprawiedliwiający ton poprzednich. Jednak niewybaczalnym błędem było użycie przez autorkę epitetu chrześcijański na określenie ceremonialnych praktyk, okultystycznej filozofii życia, oraz bardzo groźnego systemu wierzeń. Gdyby Manon Welles zapoznała się z pracami Erica Voegelina, nie miałaby problemu z identyfikacją tego tajemniczego splotu polityki, kultury i magii jako współczesnej odmiany gnostyckiej herezji. Cokolwiek by sądzić o osobistym charakterze Donalda Trumpa, to jego obecna polityka jako prezydenta Stanów Zjednoczonych jest na absolutnie przeciwnym biegunie niż model reprezentowany przez Hillary Clinton.  Na przykład lektura "Ludu Bożego" Erica Voegelina pozwala "na rozróżnienie dwóch planów zachodniej cywilizacji: płytszego i głębszego. Pierwszy z nich określimy wstępnie jako plan instytucji publicznych, drugi jako plan ruchów, które stale występują przeciw ustalonemu status quo. (...) Obrały one drogę, która prowadzi od albigensów do komunizmu i narodowego socjalizmu." Voegelin nazywa te podskórne prądy gnozą polityczną. Dziś reprezentuje ten ruch światowa lewica. Jej ważnym, jeśli nie najważniejszym reprezentantem jest liberalna elita amerykańska z jej laicką i agnostyczną wizją świata. Lewica, która jest kontynuatorką XX-wiecznych odmian  komunizmu, faszyzmu i socjalizmu podobnie jak te nurty porzuciła wiarę, że wyzwolenie człowieka nastąpi po śmierci. Nie ma dla lewicy życia pośmiertnego. Człowiek nie posiada  nieśmiertelnej duszy. Jak zawyrokował idol współczesnych wolnomyślicieli Fryderyk Nietzsche: "Bóg umarł". Los człowieka kończy się na ziemskiej egzystencji i dlatego nadzieja tkwi w samotnym człowieczym wysiłku, na poprawie bytu tu, na ziemi. Trzeba liczyć na postęp wyłącznie w świecie doczesnym. Gnoza ma swoją teleologię, jej cel jest na horyzoncie, ale w przyszłości historycznej a nie w perspektywie eschatologicznej. Metodą tej doczesnej przemiany zdaniem nowoczesnego gnostyka jest polityka. Narzędziami - emancypacja drogą rewolucji. Ta rewolta polega w pierwszym rzędzie na obaleniu i wyrugowaniu tradycji, z jej instytucjami, obyczajowością oraz normami etycznymi. Gnoza polityczna - jak widać na omówionym przeze mnie przykładzie idzie w parze z rewolucyjnymi gnostycyzującymi nurtami t.zw. postsztuki, z jej ideologią duchowej samorealizacji człowieka, wyzwolenia wewnętrznych mocy, triumfu woli. Marina Abramović mogłaby podpisać cyrograf z Bestią 666, jak sam nazywał się Aleister Crowley. Jego gnostycki system magicznej filozofii nosił nazwę Thelema, która pochodziła od greckiego słowa "Θέλημα" oznaczającego "wolę" lub "chęć". Najważniejszym "przykazaniem" Thelemy jest  "Czyń wedle swej woli będzie całym Prawem." Do tego można dodać inne "herezje": "Miłość jest prawem, miłość podług woli" oraz "Nie ma prawa poza, Czyń wedle swej woli". To gnoza w stanie czystym. Najważniejszym przykazaniem chrześcijanina dla kontrastu jest: "Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca swego, a bliźniego swego jak siebie samego". Nie ma większej różnicy jak właśnie ta.    

VIII. Ruskie pierogi zamiast pizzy

Lektura frapującego artykułu Manon Welles na temat związków polityki, kultury, erotyki oraz wiary wywołała we mnie stan intelektualnego rozdwojenia i emocjonalnego rozszczepienia. Bardzo dobrze oceniałem jej analizy jako krytyka sztuki. Tekst dostarczył mi wielu szczegółów na temat bardzo trudnej, często hermetycznej twórczości Mariny Abramović. Istotną informacją były finansowe nitki łączące artystkę z fundacją Clintonów, o której przerażające rzeczy napisał Victor Thorn a także Petere Schweizer w tomie "Clinton cash". Mroczne kulisy kampanii kandydatki Demokratów czekają wciąż na prawną kwalifikację. Pamiętam przecież słowa Donalda Trumpa o więzieniu, do którego powinna trafić jego rywalka. Ta radykalna retoryka została jednak bardzo mocno złagodzona po wygranych wyborach przez "antyestablishmentowego prawdomówcę". Trump weredyk, walący między oczy, ustąpił miejsca łagodnemu politykowi, który sam boryka się z ogromnymi problemami, zaszczuty przez liberalne media oraz politycznych przeciwników przy pomocy "dętych" informacji o niemal agenturalnych związkach z Rosją Putina. Przeanalizowawszy dogłębnie sytuację polityczną po wyborach w USA jestem głęboko przekonany, że w tym bezpardonowym ataku, wściekłej antytrumpowskiej ofensywie, nie chodzi o żadnych Ruskich.

Skłaniam się ku hipotezie, że podstawą tej wojny jest przede wszystkim afera z wyciekiem e-maili, która obnażyła socjologiczne zaplecze kandydatki Demokratów na urząd prezydenta USA. Ku memu zaskoczeniu argumentacji dostarczyła mi anglojęzyczna strona Wikipedii z hasłem "Pizzagate conspiracy theory". Jak można się od razu domyślić ten encyklopedyczny  artykuł dekonstruuje "prawackie" mity rozpowszechniane przez oszołomów-spiskowców. Jednak zakończenie tego tekstu pozwala na daleko idące interpretacje. Tłumaczę rozdzialik zatytułowany "Michael T. Flynn i Michael Flynn Junior". W listopadzie 2016 roku Michael T. Flynn, późniejszy doradca prezydenta Donalda Trumpa do spraw Bezpieczeństwa Narodowego, opublikował wiele tweedów na temat spiskowych teorii dotyczących Hillary Clinton. Twierdził w nich, że szef kampanii Clinton, John Podesta, pił krew i i inne cudze ludzkie płyny podczas satanistycznych rytuałów. Jak później opisał to portal Politico "wkrótce te doniesienia przekształciły się w #pizzagate, na temat pedofilskich zbrodni w restauracji Comet Ping Pong. 2 listopada 2016 r. Flynn zamieścił link do informacji o praniu brudnych pieniędzy, przestępstwach seksualnych wobec dzieci!" Ten tweet był potem udostępniony przez ponad 9 000 osób. Został potem usunięty z konta Flynna w grudniu 2016 roku. Michael Flynn Jr., syn Michaela T. Flynna, także bliski współpracownik Trumpa tak podsumował te doniesienia: "Dopóki #Pizzaagate nie okaże się fałszywa, pozostanie relacją. Lewica zdaje się zapominać o mailach Podesty i wielu powiązanych z nim przypadkach." 6 grudnia 2016 r. Flynn Jr. został usunięty z przejściowego zespołu Trumpa . "New York Times" powołując się na urzędników, napisał, że dymisja była związana z tym tweetem. Dodam od siebie, że późniejsza dymisja generała Flynna, oficjalnie z powodu jego kontaktów z Rosjanami, mogła być również związana z rozpowszechnianiem przez niego informacji dyskredytujących Hillary Clinton i jej najbliższe otoczenie. Brak twardych dowodów współpracy z Putinem pozwala na tę roboczą hipotezę.