Kraj całkowicie opanowany przez zorganizowaną przestępczość, przeżarty przez nią do szpiku włości.  

Osaczenie przez mafię głównych sfer państwa to proces dynamiczny niczym choroba nowotworowa.  

Kartele narkotykowe w Kolumbii były tego najlepszym dowodem - przykładem totalnej degeneracji.   

Analizowałem postępy tej degrengolady czytając książkę "Uwikłany", lecz myśląc ciągle o raku III RP.  

Intensywna jest dawka zła, szybka ścieżka kokainowa, którą kroczył latynoamerykański establishment.  

Nasze państwo ku przepaści stacza się powoli, acz konsekwentnie, a o narkotykach niewiele wiemy.  

Oczywiście pojawiały się słabe sygnały o szklakach heroinowych z Turcji przebiegających przez Polskę.

Wieści o szmalu brudnym jak "brown sugar" na partyjnych kontach też wypływały strużką na wierzch.

Ale to są jednodniowe sensacje, błyskające jak "zajączki", znaki dawane "upudrowanym"  lusterkiem.     

Różnica pomiędzy Kolumbią i Polską jest jednak taka, że tam naprawdę toczą wojnę z rodzimą mafią. 

Zlikwidowano kartele, które potrafiły przejąć państwo na własność, włącznie z najwyższą jego władzą.

Elementem tej batalii było napuszczanie jednego gangu na drugi, aby same wybiły się wzajem do nogi. 

Źle, że nasz establishment jest ciągle opleciony lianami sitw, i to tak gęsto jak w kolumbijskiej dżungli.   

Bogdan Zalewski:  Mam wielką przyjemność i honor przedstawić Willama C. Rempela amerykańskiego dziennikarza śledczego. Chciałbym porozmawiać z panem o pańskiej książce "Uwikłany. Prawdziwa historia człowieka, który pogrążył największy kartel narkotykowy świata". Ale najpierw pomówmy o panu. Czy mogę zadać panu osobiste pytanie?

William C. Rempel:  Oczywiście.

Przeczytałem w pana biografii bardzo interesującą informację: "Rempel urodził się w Palmer na Alasce w Dolinie rzeki Matanuska, jako wnuk pionierów i osadników. Jako chłopiec przeniósł się wraz z rodzicami do Kalifornii. " Jaki wpływ miejsce urodzenia ma na pańskie życie?

Jestem pewien, że moje alaskańskie korzenie są super istotne, bo ludzie pochodzący z tego miejsca są bardzo niezależni, nie boją się wyzwań. Taka znakomita postawa kształtowała od początku moje życie.     

Tak więc niezależność jest najważniejszym punktem w pana życiu?

Jest także istotnym elementem dziennikarskiej gry. Najważniejsze, żeby być ciekawym wszystkiego i podejrzliwym, oraz dowiadywać się o wszystkim wokół.

Również jestem dziennikarzem i zgadzam się z panem. Wróćmy do pana książki pod tytułem "Uwikłany". Jorge Salcedo były tajny informator działający w środku narkotykowego kartelu z Cali jest bohaterem pana ekscytującej historii. Kim jest ten człowiek?     

To fascynująca postać, prawdopodobnie najbardziej interesująca osoba, jaką spotkałem w mojej czterdziestoletniej karierze dziennikarskiej. On był szefem ochrony kartelu z Cali, największej i najbogatszej organizacji przestępczej w historii. Byli tak potężni i mieli tak dużo pieniędzy, że mogli sobie kupić całe państwo - Kolumbię. Jorge był bardzo zwyczajnym człowiekiem. Jest mężczyzną, który nie wygląda na tego, kim jest. Szef ochrony to była bardzo ważna funkcja. On chronił bossa kartelu i jego rodzinę. On chciał z tego wyjść przez wiele lat i w końcu w obliczu okropnego dylematu -samemu zabić czy być zabitym- musiał zdecydować, co robić. Gdyby pan spotkał tego człowieka w życiu, przekonałby się pan, że on wygląda bardziej jak profesor albo prezes banku- bardzo grzeczny gentleman, dobrze wykształcony. Kontrast między tym jak wyglądał, a robotą jaką wykonywał był naprawdę niezwykły.                                   

Byłem zaszokowany skalą przemocy i okrucieństwa w walce pomiędzy rywalizującymi gangsterami - Pablo Escobarem w Medellin i braćmi Rodriguezami w Cali. Oni używali nie tylko karabinów, ale także helikopterów i potężnych bomb. Można to nazwać regularną wojną. Jak to było możliwe? Czy mógłby pan to wyjaśnić naszym słuchaczom?

Mogę spróbować. Gangi były niewiarygodnie bogate, ponieważ biznes kokainowy był tak lukratywny. Ale bardziej niż ekonomiczna była to personalna wojna pomiędzy gangsterami - Pablo Escobarem i braćmi Rodriguezami.

Nawet brytyjskie oddziały były zaangażowane w tę walkę.

No cóż, tak. Brytyjscy najemnicy, emerytowani wojskowi z Wielkiej Brytanii byli wynajęci przez kartel z Cali przeciwko Pablo Escobarowi w celu zamordowania go. Gangsterzy nie oszczędzali pieniędzy, walcząc z sobą. Koszt zatrudnienia brytyjskich najemników był całkiem spory. Brytyjczycy chętnie wzięli udział w polowaniu na Pablo Escobara nie tylko dlatego, że była to okazja do zarobienia grubych pieniędzy, ale także szansa uwolnienia świata od bardzo złego człowieka. Escobar był bowiem ścigany przez policję na całym świecie.                

Kolumbia w latach dziewięćdziesiątych była krajem pełnym korupcji. Nawet prezydent tego kraju był wybrany dzięki sporej pomocy ze strony gangsterów kokainowych. Stany Zjednoczone wiele razy musiały interweniować - politycznie i bardziej dyskretnie, używając służb specjalnych. Czy Waszyngton ma nadal duże problemy z kokainową kontrabandą z Kolumbii?      

O, tak! Przemyt kokainy nadal płynie jak zwykle pomimo wysiłków. Jednak jest ogromna różnica, dzięki Jorge Sarcedo, że potężna pozycja wielkich karteli została zredukowana. Współpracujące ze sobą władze Kolumbii i Stanów Zjednoczonych były w stanie rozbić najważniejsze przestępcze organizacje. Dzięki zlikwidowaniu tej skoncentrowanej przestępczości, gangsterzy nie mogą już tak łatwo zdobywać ekonomicznej i politycznej władzy, jaką mieli wcześniej, a która pozwalała im dosłownie kupić państwo. Teraz są mniejsi gracze, wciąż wielu z nich zarabia dużo pieniędzy i przemycają sporo kokainy, ale już nie ma tej koncentracji potęgi tak politycznej, jak ekonomicznej. Ona została rozproszona. Ciężko ją skupić w jednym ręku. W pewnej mierze postęp został poczyniony, ale nie na tyle, by w ogóle skończyć z kokainą.                 

I może ostatnie pytanie: o "Uwikłanego".  Jak długo pisał pan tę książkę? 

Zabrało mi to sporo czasu, głównie ze względu na to, że Jorge nie może za bardzo swobodnie się poruszać, ma ochronę jako świadek, co znaczy, że żyje w ukryciu ze swoją rodziną. Z tego powodu nie mogłem się z nim jako reporter spotykać bezpośrednio, nie mogłem po prostu wpaść do niego do domu, ponieważ nie miałem pojęcia, gdzie mieszka i do dziś nie wiem, gdzie on żyje. Mieliśmy utrudniony kontakt. Przez kilka pierwszych lat, kiedy starałem się zdobyć wiadomości o nim, mogłem tylko do niego telefonować. Spotkałem się z nim raz, w budynku sądu w Miami. Praca reporterska zajęła mi siedem lat, abym w końcu mógł napisać pierwszy tekst do mojej gazety - "Los Angeles Times". Książkę zakończyłem jednak dopiero po prawie dziesięciu latach, nie dlatego że tyle czasu zajęło mi pisanie. Czasochłonne były same przygotowania i nawiązywanie niezbędnych kontaktów z Jorge. 

Dziesięć lat. Cała dekada. Dużo czasu. Książka jest dla mnie bardzo, bardzo interesująca. Bardzo panu dziękuję za nią i z ten wywiad.

Cała przyjemność po mojej stronie.