zdj. ilustracyjne /PAP/Adam Warżawa /PAP

Zastanawiam się nad sekwencjami czynników, które w rezultacie wiodą do zbrodni:  gdzie krwawo tryska ich pierwotne źródło, gdzie szukać tego morderczego pulsu?  

Bardzo znanym literackim rozwiązaniem tej kwestii jest powieść "Obcy" Alberta Camusa, w której ukazał on absurd przyjmowanej mechanicznie zasady przyczynowo-skutkowej. 

Racjonalizm nie wystarcza w analizie czynu antybohatera, a dochodzenie prawdy przez wymiar sprawiedliwości zamyka się na inne wymiary zbrodni "wyobcowanego" Meursault. 

Osobność poszczególnych zdarzeń jest obca naszemu  "sprawiedliwemu" umysłowi, więc on woli je łączyć w całe łańcuchy prowadzące do tej jednej morderczej konieczności. 

Działania pozbawione sensu, nie powiązane ze sobą nagie życiowe fakty, w których jak absurdalny bohater Camusa uczestniczymy bez emocji, aby w końcu zabić jakiegoś Araba! 

Nie chcę tu epatować erudycyjnymi rozważaniami, po prostu tak mi się literacko skojarzyła moja niedawna, bardzo emocjonalna rozmowa z panią prokurator Małgorzatą Ronc. 

Irytująca była dla mnie jej postawa absolutnego negowania hipotez zamachu sprzed wielu lat - w 1991 roku - na ówczesnego szefa Najwyższej Izby Kontroli Waleriana Pańko.

Analizuję ten wywiad już z pewnym dystansem i dochodzę do wniosku, że to ja przyjąłem w nim denerwującą postawę wymiaru sprawiedliwości rodem z powieści Alberta Camusa.    

Ronc starała się za wszelką cenę rozerwać ogniwa mojej - racjonalnej jak mi się wydawało - teorii uśmiercenia szefa NIK-u przez ludzi specsłużb odpowiedzialnych za aferę FOZZ. 

Zamachową hipotezę oparłem - jak wielu przede mną - na przywołaniu całej serii zgonów ludzi niewygodnych dla aferzystów z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego.   

 

Logika oparta na mocnych przesłankach, prawie dziwnej serii, wynikania jednej zbrodni z drugiej, jest mi bliska, ponieważ od lat tak objawiała mi się natura państwa zwanego "III RP".    

Oczywiście w grę wchodzi tylko moja intuicja, bo nie mam twardych dowodów zbrodniczości systemu, który zawłaszczył  sobie Polskę po rzekomym upadku ustroju komunistycznego.

Symetryczna jest konstrukcja osobowości zbrodniarzy takich jak Mariusz Trynkiewicz - z pozoru, na zewnątrz tak łagodnych ludzi, a kryjących demony w swych duszach i domach.     

Bogdan Zalewski: "Silna i bezkompromisowa kobieta w świecie brutalnych zbrodni" - czytam tekst na okładce nowej książki wydawnictwa "Znak", a w warszawskim studiu RMF FM goszczę bohaterkę tego tomu Małgorzatę .... Ronc? Dobrze wymawiam, pani prokurator?

Prok. Małgorzata Ronc: Dzień dobry panu. Tak, dobrze.

Czyli nie z francuska czyta się pani nazwisko?

Nieraz sobie pozwalam na takie "Rą" (śmiech), ale to są tylko takie prześmiewki.

Ale korzenie są francuskie?

Prawdopodobnie tak. Taki był przekaz rodzinny, bezdokumentowy.

A jakieś szczegóły dodatkowe - z drzewa genealogicznego?

Podobno pradziadek wraz z wojskami Napoleona przemierzał Polskę idąc na Wschód. Tu się zatrzymał.

Francuski cały czas w pani biografii się przewija?

Piękny język. Myślę, że i z tego powodu rodzice w latach 60. skierowali mnie na grę na fortepianie, bo to francuska tradycja wychowania. Francuski miałam w szkole. Potem dalej się go uczyłam. Następnie wyjechałam do Francji - raz, drugi, trzeci. Bo miałam tam inne możliwości pobytu, niekoniecznie wynikające z drzewa genealogicznego. Tak, że rzeczywiście Francja jest pięknym krajem, a jednocześnie język jest przeuroczy. Piękny jest język.

"Elegancja-Francja", ale może skończmy z tym Wersalem.

No właśnie, bardzo proszę.

Tytuł książki, którego treścią są rozmowy przeprowadzone z panią przez dziennikarkę tygodnika "Polityka" Joannę Podgórską brzmi "Prokurator. Kobieta, która się nie bała". Nie wierzę, że pani się nigdy nie bała zbrodniarzy.

Myślę, że to jest chyba sens tej książki. Jeżeli bym się bała, to bym nie miała odwagi ich stawiać przed sądem, udowadniać, wykazywać. Myślę, że nie można się bać, bo jeżeli się boję swojej pracy czy też w swojej pracy, to efekty są nieciekawe. Czy się bałam? Zawsze jakieś groźby, zagrożenia mogły istnieć i na pewno istniały.

Nie czuła pani strachu na przykład przed przesłuchiwanym, który nagle rzucił się pani do gardła?

Wprost przeciwnie. Nie sądziłam, że on mi się rzuci, więc nie bałam się go. Natomiast, kiedy się rzucił, to mój temperament i charakter skutkowały tym, że bardziej chciałam mu wykazać jego winę i kontynuowałam przesłuchanie. W tym samym dniu, za dziesięć minut.

Kim był ten człowiek i dlaczego tak gwałtownie zareagował na panią?

Miał postawiony zarzut zabójstwa w celu osiągnięcia korzyści majątkowych, w celach rabunkowych. Okoliczności były takie dość... brzydkie. Zresztą każde zabójstwo i mord na takim podłożu są brzydkie, delikatnie mówiąc. Natomiast w toku tego przesłuchania ja już miałam taką liczbę dowodów, że uznałam, iż nie będę używała wobec niego delikatnych słów, tylko zaprezentowałam mu to wszystko i stwierdziłam: "Panie taki a taki, panie Z., pan to zrobił, pan zabił, zrabował pan itd.". Bardzo się zdenerwował, chyba moją stanowczością i po prostu, siedząc z drugiej strony biurka, rzucił się na mnie. Zawsze prowadziłam takie czynności przy uchylonych drzwiach na korytarz, a tam ktoś nadzorował, słuchał przebiegu w takim właśnie celu, ewentualnie. Więc zaraz funkcjonariusz wbiegł, wpadł do pokoju, obezwładnił go. Pojawiło się pytanie, czy kontynuujemy, czy może dzisiaj przerwiemy. Właśnie to jego zachowanie spowodowało moją odpowiedź, że absolutnie nie przerywamy. Mówię mu "panie Z., jeżeli pan sobie jeszcze raz pozwoli na coś takiego, to w rewanżu może pan się spotkać z czymś bardzo, bardzo niemiłym". Był to gmach Komendy Wojewódzkiej Policji. On był osadzony w areszcie policyjnym  i ja tam przyjechałam, żeby go przesłuchiwać.

To było wnętrze.

Tak wnętrze.

Wnętrze, można powiedzieć, chronione. A nie obawiała się pani, że zostanie oblana na ulicy żrącą substancją?

Mogłam się zawsze obawiać, bo takie przypadki się zdarzały. Pamiętamy z doświadczenia, niestety fatalnego, takich prokuratorów. Znałam tę panią prokurator poparzoną na zlecenie gangstera o pseudonimie "Baranina". Zdawałam sobie sprawę, że to niesie straszne, nieodwracalne konsekwencje. Faktycznie, jest taka obawa dla każdego człowieka, nie tylko kobiety. Wiemy, że w ramach zemsty sprawcy robią wszystko, nawet to, co jest niewyobrażalne. Może w podtekście była ta obawa, ale to by oznaczało, że trzeba odejść z pracy i przejść do bardziej łagodnej profesji.

Proponowano pani ochronę.

Tak. Właśnie na skutek opuszczenia zakładu karnego przez tego, który się na mnie rzucił. On miał wyjść po odbyciu 25 lat kary. Na początku jej odbywania rzeczywiście przechwytywano grypsy, które wskazywały, iż montuje on na zewnątrz, poza zakładem karnym, jakąś grupę, która by mnie tam odpowiednio "urządziła", zemściła się za niego. Te grypsy spowodowały, że w momencie, kiedy opuszczał on zakład karny, zostałam o tym poinformowana, żebym miała przynajmniej jakąś wiedzę, że coś może mi grozić, że ktoś może ewentualnie jakieś nieuczciwe zakusy mieć pod moim adresem. Faktycznie pewne decyzje były podejmowane w tym zakresie. No, ale moje stanowisko było takie, że jeżeli służby będą pilnowały jego, to ja jestem spokojna. Bo przecież nie chodzi o to, żebym to mnie obserwować, pilnować, sprawdzać, co ja robię. Chodziło o to, żeby skazany po opuszczeniu zakładu karnego był pod szczególnym nadzorem, ochroną, żeby każdy jego krok był znany.   

Proponowano pani ochronę nawet w domu, ale pani dowcipnie odmówiła.

No, tak. Ale właściwie nie odmówiłam tak kategorycznie. Postawiłam warunek, że jeżeli ten pan oddelegowany do ochrony będzie umiał sprzątać i gotować, to ja ewentualnie rozważę taką propozycję, ale to był oczywiście żart. Nikt chyba nie chciałby mieć w swoim domu osoby trzeciej, zupełnie nie związanej z bieżącym życiem.

A z jaką najbardziej szokującą, kuriozalną sceną spotkała się pani na rozprawie sądowej. Czy była to publiczna defekacja oskarżonego?

Tak. Skazany na karę śmierci, potem zamienioną na karę dożywocia, niejaki Henryk M. podczas rozprawy sądowej po prostu spuścił spodnie i oddał kał, załatwił się w miejscu, którym siedział. Wypiął pośladki. Rzeczywiście było to szokujące. Raz mi się to zdarzyło, myślę że sądowi również.

Co on chciał przez to pokazać, udowodnić?

Udowodnić to on nic nie mógł w ten sposób, tylko chciał zademonstrować swoje lekceważenie, swój stosunek do wymiaru sprawiedliwości. Nie wiem. Nikt go nie pytał. Zresztą żadne pytania do niego nie docierały.

On udawał, że jest niepoczytalny?

Nie, nie udawał, że jest niepoczytalny. Na etapie postępowania sądowego przede wszystkim się nie przyznawał. W związku z tym demonstrował ocenę dowodów, które są przeprowadzane, tych o których słyszał. Taki miał gest. Rzeczywiście zamieszania a także śmiechu, aczkolwiek trochę później, było dużo, ale pierwsze wrażenie było bardzo szokujące. 

Śnią się pani koszmary?

Nie, nie powiedziałabym, żeby to były jakieś koszmary, jeśli chodzi o sprawy, o konkretne sytuacje, o konkretne wizje, widoki, które w czasie tych swoich prac były moim udziałem. Koszmary mi się nie śniły, aczkolwiek budziłam się w nocy z wiedzą, że czegoś nie zrobiłam, o coś nie dopytałam, czegoś nie sprawdziłam. I już snu nie było, a rano się biegło to uzupełniać.

A jak pani sobie radzi, tak psychologicznie, z obrazami ciał ofiar, spalonych szczątków, kałuż krwi?

Myślę, że moja pamięć jest tak nastawiona, że ja to wymazuję. Udaje mi się to wymazywać. Zdecydowałam się na pracę, która wiąże się właśnie z takimi czynnościami, z takimi widokami. Takie jest w sumie nasze życie. Każdy z nas w którymś momencie widział coś okropnego, tragicznego. Oglądamy makabryczne filmy. Masa ludzi je ogląda. Patrzymy na te zbrodnie i jakoś nikt koszmarów chyba nie miewa, bo by ich nie oglądano, nie produkowano by ich. Takie jest właśnie życie  od tej bardzo ciemnej strony- brzydkiej, nieładnej, niepotrzebnej, ale takie jest.

Ci którzy oglądają filmy mają przed oczyma obrazek wirtualny. Zawsze mogą sobie wytłumaczyć, że to są sceny artystyczne, fabuły filmowe. Natomiast pani się spotyka z realnymi zbrodniami.

No tak, ale te fabuły filmowe powstają na podstawie realnych zdarzeń, zaistniałych, makabrycznych. Piszą przecież, że film jest na podstawie wydarzeń autentycznych. Mamy makabryczne dokumenty z okresu II wojny światowej i innych, podobnych wydarzeń.

A pamięta pani taki moment w swoim życiu, że pani straciła panowanie nad sobą, widząc jakiś obraz zbrodni?

Najbardziej chyba utkwił mi w pamięci widok ciała Wojtka zamordowanego przez Mariusza Trynkiewicza. Ciało wydobyliśmy po wskazaniu przez Trynkiewicza miejsca ukrycia.

Chłopiec przełamany na pół, z butami w klatce piersiowej.

Tak, na pół, z tenisóweczkami na klatce piersiowej. I to chyba będę pamiętała zawsze i przywoływała. Nie, nie chcę przywoływać, ale odpowiadam na pytanie. Bo ciała tych pierwszych trzech chłopców były poowijane w papiery, w tekturę. Nie można ich było na miejscu przecież rozkładać, otwierać, oglądać. Trzeba było je przewieźć, wszystko było w rozpadzie. I w związku z tym nie było aż takiego widoku, oprócz odoru spalenizny ludzkiego ciała. Natomiast widok Wojtka był naprawdę dla mnie bardzo trudny i stąd go chyba zapamiętałam.

Znajduje pani w sobie jakieś ślady, nie wiem czy to jest dobre słowo, współczucia dla Mariusza Trynkiewicza, którego społeczeństwo określa "bestią".

Społeczeństwo ma różne określenia. Media też różne znajdują. "Bestia" ...  Na pewno to, co zrobił jest straszne, niewyjaśnione, nie do przemilczenia, w żaden sposób nie nadaje się do gloryfikowania go. Czy to jest "bestia"? To jest człowiek chory na punkcie skłonności dewiacyjno-seksualnych. "Mord z lubieżności" - jak określono to w motywie jego działania.

Pani go nazywa chorym, a jednocześnie wnioskowała pani o karę śmierci dla niego.

Tak, bo miałam opinię biegłych, którzy stwierdzili, że z punktu widzenia medycznego, koniecznego dla oceny poczytalności, w myśl prawa karnego, on jest zdrowy.

To jak pani by zdefiniowała tę chorobę? To jest choroba duszy? Opętanie? Jak to nazwać, skoro medycyna jest tutaj bezbronna?

Medycyna nie jest bezbronna! Nie każde odchylenie, dewiacja, choroba ma wpływ na poczytalność, na odpowiedzialność sprawcy za swoje czyny.

A można to nazwać opętaniem w jego przypadku? Tam się pojawiły takie satanistyczne motywy w jego zbrodni.

Ale one się nie potwierdziły. Zdecydowanie utrzymuję, iż nie było powiązań Mariusza z jakimkolwiek odłamem sekty, ani jakimkolwiek kierunkiem, do tego zmierzającym. To było absolutnie indywidualne, na skutek popędu, chorego popędu. Wnoszenie wówczas o karę śmierci było jedynym możliwym rozwiązaniem. Nie umiałabym iść do sądu i wnosić o inną karę. A wtedy mogłam wnosić jeszcze tylko o 25 lat pozbawienia wolności, co byłoby w ogóle nieadekwatne do niczego.

Kiedy Pani patrzy w przeszłość, oceniając sprawy, które pani prowadziła, to ma pani wobec którejś z nich coś sobie do zarzucenia?

Zawsze można coś znaleźć. Nikt nie jest doskonałym. Nikt idealnie wszystkiego nie jest w stanie zrobić. Ale nie ma nic takiego, co by mogło wpłynąć na niesprawiedliwą ocenę, czy wyrok, czy karę. Na pewno jakieś uchybienia i błędy nie mające istotnego wpływu, mogłam popełnić i na pewno popełniałam, bo nikt nie jest idealny.

A co Pani czuje, jak Pani czyta na przykład o sprawie Waleriana Pańki, szefa NIK-u, który zginął w wypadku samochodowym.

Nic nie czuję. Nieszczęśliwy wypadek.

Ale pojawiają się liczne spekulacje, teorie, które mówią o tym, że jednak nie była to zwykła śmierć.

Tak jest wygodnie jakimś tam grupom, jakimś teoretykom politycznym. Podkreślam - politycznym, bo myślę, że prawniczo sprawa jest absolutnie wyjaśniona, czysta. Zresztą moją wersję podzielił później sąd a także następne ekipy prawnicze, które badały tę sprawę wielokrotnie. Za każdym razem akta wracały do sądu z adnotacją "po wykorzystaniu, bez żadnych dalszych konsekwencji".

A Pani nigdy nie miała takich wątpliwości, że jednak seria pewnych wypadków świadczy o tym, że mogło to być świadome działanie osób trzecich?

Nie, absolutnie! Zawsze jest taka możliwość i można spiskową teorię dziejów rozszerzać, pogłębiać i wieść. Najpierw jednak trzeba patrzeć na fakty i dowody. Dowody, dowody, dowody.

Może ludzie się po prostu zwyczajnie zastanawiają? Bo była  dziwna seria. Przypomnę, że chodziło o sprawę Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. To kwestia bardzo tajemnicza, w której tle pojawiają się służby specjalne. Jest zagadkowa śmierć Michała Falzmanna , który tę sprawę odkrył i nagłaśniał. Jest dziwna śmierć Waleriana Pańki w wypadku samochodowym, tuż przed tym, jak miał zgłosić raport na temat śledztwa w sprawie FOZZ-u. Jest podejrzana śmierć policjantów, którzy pojawili się na miejscu wypadku Waleriana Pańki. Śmierć w wodzie, podczas łowienia ryb...

Co, co, co? Bo nie wiem, o czym Pan mówi w ogóle. Pierwsze słyszę takie hipotezy, które w ogóle no są, że tak powiem...

Policjanci, którzy pojawili się jako pierwsi na miejscu tego wypadku zginęli w tajemniczych okolicznościach.

Zginęli, aha! ... w Zalewie Sulejowskim.

Tak, w tajemniczych okolicznościach.

Ach nie, w żadnych tajemniczych! Absolutnie! Ja znam tę sprawę. Znałam tych policjantów osobiście. Pamiętam ich... Pan Banaszczyk bodajże ... świętej pamięci, jeśli tak można powiedzieć.  Absolutnie nie mieli z tym żadnego związku. To jest po prostu dokomponowywanie do tezy i łączenie zupełnie niełączących się spraw. Tak jest komuś wygodniej, ktoś ma w tym cel. Jeżeli posuwa się tak daleko i tak łączy się te sprawy, to ja jeszcze coś dodam do pana pytania. Pan powiedział o FOZZ-ie, a nie wspomniał pan o aferze "Żelazo".

Walerian Pańko też miał dużą wiedzę na ten temat.

No więc właśnie o tym mówię, że tu panu umknął ten wątek powiązania, który jest absurdalny, bzdurny. Ja nie znam tych afer, bo nie ja byłam w nich referentem. Profesor Pańko zginął w nieszczęśliwym wypadku. To był absolutnie niesamowity zbieg okoliczności. Jeżeli słuchacze czy pan chcielibyście się zastanowić nad jedną okolicznością w tej sprawie, to proszę posłuchać. Jeżeli w tym momencie, w którym samochód Lancia z profesorem Pańką znalazł się na przeciwnym pasie ruchu, nie pojawił się samochód BMW, nie byłoby nic. Kierowca samochodu pana Pańki odpowiedzialny za to, podejrzany (zresztą już nie żyje), wyprowadziłby samochód i pojechał sobie dalej do Katowic. My byśmy nawet nie wiedzieli o takiej sytuacji.

Ale przecież samochód rozpadł się na dwie części.

No to nic. Bo on się zderzył z samochodem, który nadjechał, a  miał prawo się znajdować na tym pasie.

Żona Waleriana Pańki twierdzi inaczej, że słyszała odgłos wybuchu.

A no tak. Pani profesorowa może sobie opowiadać. Zawsze lepiej jak mąż zginie w zagadkowym wypadku, niż tak sobie, taką zwykłą śmiercią.

No, ale ona jechała w tym samochodzie.

Tak, ale przecież najpierw trzeba byłoby stwierdzić, czy był wybuch, a to że ona jechała, to jeszcze niewiele. Żony wolą, żeby mężowie nie umierali tak... niespodziewanie i w takich okolicznościach, niekoniecznie spektakularnych.

No, ale Pani prokurator! To jest świadek tego zdarzenia i ona zeznała, że słyszała wybuch, zanim doszło do wypadku. Potem znaleziono dziwne siatki.

Ja słuchałam panią Pańko i wiem, co ona mówiła. Wie Pan co, panie redaktorze, ostatnio, ze 4 lata temu zgłosił się niejaki pan profesor nauk medycznych z Katowic, który również utrzymywał tę wersję tajemniczej śmierci profesora Pańki, jako zamachu, jako aktu jakiegoś terroru. Rozmawiałam z nim. Całą swoją wiedzę, którą chciał mi przekazać, pozyskał od pani Pańko. Pani Pańko w swoim otoczeniu opowiada właśnie o tych spektakularnych wybuchach i tych wszystkich innych okolicznościach. Wypowiada  zdania podważające dotychczasowe ustalenia. Myślę, że jest jej wygodniej w takich okolicznościach funkcjonować dalej.

Afera FOZZ-u to jest bardzo głośna ...

Głośna, ale ja nie znam faktów...

Głośna i spektakularna afera...

Tak, tak, no i co z tego?

Ale to jest udowodnione, że za tę aferę odpowiadają ludzie, którzy byli powiązani z wojskowymi służbami.

Nie wiem proszę Pana, na ten temat proszę mnie nie pytać. Proszę pytać właściwe osoby, które znają sprawę. Ja nie mam zamiaru wypowiadać się na ten temat i w ogóle jest to odbiegające od logiczności. Ginie człowiek, który zajmował taką i taką funkcję. Na pewno ważną w czasie, w którym przemiany w kraju powodowały podejrzenie spisku w całej krasie i na terenie całego kraju. Zginął. Nieszczęście, wypadek. Zdarzenie nieprzewidywalne. Ale łączenie tego z jakimkolwiek politycznym aspektem jest po prostu niegodziwe i niewłaściwe i śmieszne.

Dziękuję pani za rozmowę.

UWAGA! Egzemplarze książki "Prokurator. Kobieta, która się nie bała" trafią do trzech osób, które jako pierwsze rozwiązały zagadkę. Hasło brzmiało: ZBRODNIARZ LOS. Zwycięzcy to: Sylwia Tryba- Lewicka z Rzeszowa, Paulina Cudak z Koniecpola oraz Barbara Legut z Kukowa. Dziękuję serdecznie i gratuluję!