1. Kac z Witkacego

Gnębon Puczymorda to bohater sztuki Stanisława Ignacego Witkiewicza pt. "Szewcy". Jest on szefem bojówki określającej się mianem "Dziarscy chłopcy". Mimo upływu niemal stulecia takie pocieszne surrealistyczne postacie nadal żyją na scenie ... politycznej w Polsce. Kiedy wpatruję się w oblicze Ryszarda Petru - płaskie jak teatralna larwa - widzę wyłaniającą się zza tej aktorskiej maski plastyczną twarz witkacowskiej figury. Nasz mistrz literackiej groteski porównywał tego faceta do foki o wiechciowatych wąsach "ślachcickich". Petru wprawdzie ma puste to znaczy bezwąse fizys, ale zawsze za nim widzę jego cień, sumiaste alter ego - warchoła szlachciurę, zatwardziałego Imć Zerwisejmowicza, którego głos może sobie pozyskać jakiś kupiec z Niderlandów w rodzaju słynnego Guja, liberała z zębową diastemą, wielką jak przerwa w obradach parlamentu.

Widzę też innego kandydata na Gnębona Puczymordę, kolejnego, który gnębi mnie samą swą fizyczną obecnością w ławach poselskich, nie mówiąc o nieznośnej aktywności jego politycznej psyche. Grzegorz Schetyna ma wyraźny problem, może nie tyle z sobą, co ze swoją platformianą "młodzieżą". Trzymając się witkacowskiej nomenklatury trzeba by tę parlamentarną frondę "młodzików" nazwać grupą "Dziarskich chłopców i dzikich dzierlatek". Cechują ich jakieś tajemnicze przypadłości, coś jakby połączenie ADHD u przedszkolaka z dojrzałym Zespołem Niespokojnych Nóg. Kręcą się, wiercą, pstrykają foteczki, myszkują w rzeczach, twittują ploteczki, nocują w Sejmie, śpiewają piosneczki ... dzieckiem podszyci, czasem niedomyci. Ojciec Schetyna uczył dzieci swoje, a jest ich razem sto trzydzieści dwoje. Możliwe, że już niedługo straż marszałkowska będzie sprawdzać, czy mają w workach buty na zmianę do bezpiecznego biegania po korytarzach na Wiejskiej.    


   

Ale to jeszcze nic, w porównaniu z tymi zbierającymi się przed Sejmem. Oni są jak dzieci, które na złość babci chcą, żeby im uszy zmarzły. Dowodzi nimi (ciągle) inny mój kandydat w wyborach na Gnębona Puczymordę. Wprawdzie strój Mateusza Kijowskiego nieco się różni od opisanego przez autora "Szewców", ale nic to! Czasy się przecież i mody zmieniają, dzisiaj prawdziwi mężowie w spódnicach chadzają, więc Jego Miłość nie nosi szlacheckiej deliji czyli powłóczystej szaty bez rękawów, futrem prawdziwym podszytej. Wystarcza mu kurteczka z kapturem ze sztucznym futerkiem. (Ileż to poliestrów musiało zginąć, żeby taki futrzany otok powstał - martwiliby się lewacy ekolodzy, gdyby Kijowski nie był ich człowiekiem i nie musiał po prostu poświęcić poliestrów dla walki narodowowyzwoleńczej, byśmy żyli ponownie w wolnej i demokratycznej Polszcze!) Kijowski w odróżnieniu od witkacowskiego Gnębona nie ma też na głowie kołpaka to znaczy czapy wzorowanej na turecką. On woli gołą głową i przylizaną świecić czupryną, zakończoną -nowocześnie - długim kucem a nie staromodnym harcapem czyli warkoczem.   

Rysuję tę nieświętą trójcę - Petru, Schetyna, Kijowski - zamaszystymi krechami, najgrubszy grafitowy wkład do ołówka wsunąłem, bo nie czas tutaj na jakieś cienkie aluzje. Żeby jednak czegoś jeszcze grubszego tu nie skreślić, literaturą piękną wysubtelniam nieco te dzikie konterfekty, żeby nie było, żem ostatni cham. Matula moja bowiem mnie uczyli, żeby na butę butem nie odpowiadać, na toporność siekierki nie wyciągać, na nieokrzesanie nie reagować gniewnym iskier krzesaniem. Na najdziksze swawole - najlepiej stanowczo, ale spokojnie i z taktem, z wrodzoną grzecznością. Stylowo nie znaczy stylem od łopaty. Choć ręce często świerzbią, oj świerzbią, i dusza chciałaby wyć a nie śpiewać, kiedy się tak  człowiek napatrzy na całkowity brak formy tak zwanej Platformy oraz na wyczyny nuworyszy z Nowoczesnej. Kropka.          

2. Sztuka Wojenna

Wzywają radykałowie do siłowego potraktowania "chamów zbuntowanych", ale ja do nich nie należę. Wolę kulturalne i parlamentarne pokazanie Gnębonowi jego miejsca w szeregu.    

Awangarda patriotycznej rewolucji, która magdalenkowej przeszłości każdy ślad chce zmiatać, sięgając po żelazną miotłę, to nie moja bajka. Ja z podziwem obserwuję ruchy szczoteczką.  

Rozgrywanie totalnej opozycji przez Jarosława Kaczyńskiego jest już widokiem dość pociesznym, jeśli traktować to w kategoriach parlamentarnej, czy szerzej politycznej gry o tron. 

Cała siłowa próba obalenia władzy Prawa i Sprawiedliwości napotkała na sprytny unik. Kaczyński na przekór nadziejom pożal się Boże konfederatów unika jednej, decydującej bitwy. 

Historia zna taką strategię, to -tym razem polityczna- wojna podjazdowa zwana też szarpaną. Naczelnik, jak bynajmniej nie ironicznie nazywam byłego premiera, atakuje raz tu a raz tam.   

Obrona bez obrony, walka bez walki- to jak polityczne dżu-dżitsu, ze strategią  "ustąp, aby zwyciężyć", "minimum wysiłku, maksimum skuteczności". Tak działa tylko dojrzały zawodnik.  

Łatwo też snuć tu porównania z chińską "Sztuką wojenną" Sun Zi. Czytamy w niej np.: Wzbudź wśród przeciwników wzajemne podejrzenia tak, by zapanowała między nimi wielka niezgoda.

Ów sposób ciągłego skłócania swoich rywali Prezes opanował do perfekcji: nie dość, że Schetyna łypie okiem na Petru, a Petru zezuje na Schetynę, to w KOD-zie kopią pod Kijowskim.   

Wyciągnęła bezradna opozycja ostatnią kartę -z Tuskiem, atut na ostatnią godzinę. Zagrzmiał papierowy Zeus Europy, grożąc zaborem euro, ale jego błyskawica zgasła jak zmokły kapiszon.