Prawdziwa prostota w kinie współczesnym odstrasza masowych odbiorców. Filmy zazwyczaj muszą oszałamiać efektami wizualnymi, nagłymi zwrotami akcji oraz dynamicznymi dialogami, pełnymi błyskotliwych ripost, które widzowie później z lubością cytują w prywatnych rozmowach. Jeśli nawet pojawiają się efemerydy pozbawione tych cech, zgrzebne i surowe, to ich rzekoma siermiężność jest przemyślaną stylizacją, ascetyzm - celowym minimalizmem, brzydota - wystudiowaną pozą, a prostackie rozmówki są erudycyjnymi cytatami i pastiszami. Takie właśnie filmy zostały ostatnio nagrodzone Oscarami. Wyróżnione statuetkami "Birdman" czy "Grand Budapest Hotel" hipnotyzują widza wartką akcją, zapierającymi dech jazdami kamer, barokowo rozbudowaną scenografią, oraz komputerowymi efektami kreującymi bogaty świat fantastyki. W tej odsłonie X Muza prezentuje się jako operowa diwa przebrana w przemyślne kolorowe stroje a także operująca potężną skalą głosu.      

Antytezą efektownej a czasem efekciarskiej twórczości jest kinowy amerykański "kopciuszek" - film "Bóg nie umarł"  w reżyserii Harolda Cronka. To rzadko goszczący na naszych ekranach przykład kina zaangażowanego, podporządkowanego  wyraźnej tezie, klarownemu przesłaniu. Nie jest to jednak dominująca w światowej kinematografii lewacka propaganda, neokomunistyczny manifest, postępowy plakat piętnujący kapitalistyczną walkę klas czy wykluczenie mniejszości seksualnych. "Bóg nie umarł" to sztuka podporządkowana ewangelizacji, chrześcijańska przypowieść osadzona w murach współczesnego amerykańskiego kampusu uniwersyteckiego. Przyznam szczerze, że poszedłem na ten film z czystej ciekawości, zachęcony druzgocącą recenzją w lewicowym tygodniku "Polityka". (Uwielbiam czytać tych starych PRL-owskich komuszków pozujących od ponad dwóch dekad na zachodnich liberałów, a także ich pilnych uczniów - bywa że to ich progenitura.)                    

Nie piszę tu konkretnie o Januszu Wróblewskim, autorze tych krytycznych słów pod adresem "chrześcijańskiej propagandy": Jeśli warto zobaczyć ten naiwniutki, zachęcający do rozwoju duchowego film, to dlatego żeby się przekonać, jak wygląda chrześcijańska propaganda w kinie amerykańskim. "Bóg nie umarł" skierowany jest do wrażliwej, katolickiej młodzieży, otoczonej morzem fałszywych religii oraz, pożal się Boże, pseudonaukowcami, ładującymi jej do głowy bełkot w stylu Richarda Dawkinsa czy Stephena Hawkinga, że "Boga nie ma". To ten sam krytyk, któremu nie przeszkadza inna propaganda- antypolska, żydowska hucpa "Idy".  To już zdaniem Wróblewskiego nie jest żadna ściema. To film uniwersalny, który ma szanse zyskać jeszcze więcej niż obrazy Wajdy i Holland. Dla mnie zarówno film Pawła Pawlikowskiego jak i obraz Harolda Cronka są obrazami z tezą, łopatologicznym przesłaniem, ideowym czy ideologicznym komunikatem idącym w świat, w konkretnym celu.      

Innymi słowy nie przejmuję się propagandowym charakterem dzieł filmowych, ponieważ w ogóle nie uznaję kina za sztukę samodzielną. Za dużo tu zależy od wpływów: tych ludzkich i tych finansowych. To raczej nie jest domena artystów-outsiderów, skądś trzeba wziąć pieniądze na realizację własnych wizji, w związku z tym indywidualna imaginacja zazwyczaj przegrywa z presją real politik. Dlatego śmieszą mnie zachwyty krytyka z "Polityki" nad "Idą" jako niskobudżetowym, czarno-białym i skromnym jak na warunki amerykańskie filmem, który okazał się najlepiej przyjętym i najbardziej kasowym filmem polskim na amerykańskim rynku od półwiecza. Lewicowy cmokier zachwycający się zakłamaną prożydowską produkcją dostosowaną do oczekiwań opluwaczy Polski i Polaków, z wyższością postępowca traktuje chrześcijańską przypowieść, pogardliwie tytułując swój tekst "Rydzykowym" zawołaniem "Alleluja i do przodu". Oto przodownik wykuwający słuszną przyszłość młotem swej krytyki! 


Ekrany w Ameryce rozbłyskające liczbą projekcji jako najistotniejsze kryterium oceny? Masa zakupionych biletów jako miara wartości dzieła? Jeśli o wybitności "Idy" ma decydować jej "sprzedajność" na amerykańskim rynku, to dlaczego nie zastosować tego samego  miernika do filmu Harolda Cronka? "Bóg nie umarł" zarobił ponad 60 mln $ przy budżecie, który nie przekroczył  2 mln $. Jeśli więc dotarcie do jak najszerszej publiczności ma być istotnym celem utworu przeznaczonego do rozpowszechniania w kinach, to "Bóg nie umarł" powinien być uznany za film wybitny, to znaczy wybitnie skuteczny. Sprowadzam rzecz do absurdu i czynię to z czystej przekory. Ja -amator kina- dezawuuję argumentację zawodowego krytyka, ponieważ dzieła X Muzy są dzisiaj bardzo często podporządkowane polityce historycznej ciągle zdrowych  i silnych państw, albo -tak jak w chorej i słabej III RP - wpływowym grupom narodowo-polityczno-ideologicznym. I nie inaczej jest z tą rzekomo "artystyczną" krytyką.              

Dlatego ci sami publicyści, którzy jak gąsiory hodowane na pasztety strasburskie, łykają ideologiczne kawałki tylko dlatego że są one "słuszne", politycznie poprawne, z obrzydzeniem wypluwają inną kulturalną strawę, odmienny duchowy obrok, wyłącznie dlatego, że są to treści według ich kryteriów niestrawne, obrzydliwe dla postępowego smakosza, liberalnego degustatora, neokomunistycznego kipera, lewackiego gourmeta, czy innego nabzdyczonego sommeliera spod znaku pieprzonej tęczy. (Mnie ten symbol artystycznie zachwyca tylko wtedy, gdy płonie jak żyrafa z obrazu Salvadora Dalí.) "Ida" ze swoją skłamaną, aż śmieszną w swoim wydumaniu, wizją lat 60. XX wieku w okupowanej przez bolszewików Polsce, filmem naiwnym nie jest - twierdzą ci filosemiccy laurkopisarze i antypolscy potakiewicze w naszym kraju. Natomiast "Bóg nie umarł" jest "prochrześcijańską agitką" z bohaterem na  którego szyi "dumnie spoczywa łańcuszek z krzyżem". Strasznie mnie kusi, aby  przeprowadzić stylistyczny eksperyment na żywym ciele konkretnej recenzji.  

Onet opublikował symptomatyczny tekst Roberta Skowrońskiego. Krytyk napisał, że nie zamierza ganić filmu za to, że promuje określone postawy, ale za to, że robi to w sposób tak nachalny, stronniczy i pozbawiony refleksji, że subtelniejsze wydaje się już bycie nagabywanym na ulicy przez Świadków Jehowy. Ateiści są tu przedstawieni jako ludzie z klapkami na oczach, w których sercach odnaleźć można wyłącznie gniew i ślepy sprzeciw. Zamieńmy "ateistów" na "Polaków" i mamy recenzję "Idy". Czy to w filmie Pawlikowskiego przeszkadzało mainstreamowym publicystom? Czy było to zmartwieniem promotorów tego mało subtelnego (mówiąc delikatnie) obrazu powojennej, zniewolonej Polski? Czy stanowiło to przeszkodę, żeby nagrodzić tak nachalny, stronniczy film główną hollywoodzką nagrodą? Nie. Tak więc i ja mam prawo do wartościowania filmów nie mającego nic wspólnego z oceną walorów artystycznych. Wolę chrześcijańską ewangelizację niż antypolskie pranie mózgu.           

Demonizm XXI wiecznej kultury polega na absolutnym odwróceniu pojęć. Niech nas nie mami wizja wyższości dzisiejszego świata nad cywilizacją przeszłych pokoleń. Największym naszym błędem, nas odbiorców współczesnych dzieł artystycznych jest absolutyzowanie ocen kreowanych przez zideologizowany, upolityczniony, opanowany przez narodowe grupy interesów establishment kulturalny czy raczej kontrkulturowy, relatywnie od niedawna dominujący na świecie. Lewicowa propaganda, filosemicka i wroga Polsce "tfurczość" oraz antychrześcijańska postawa jest od lat lansowana na świecie jako wyznacznik "wartościowych" dokonań artystycznych. Zdaję sobie sprawę, że ciężko walczyć z potężnymi ośrodkami opiniotwórczymi, dysponującymi potężnymi pieniędzmi, posiadającymi ogromne wpływy i posługującymi się mocarnymi środkami ideologicznego rażenia. Przypomina to obraz chińskiego studenta zasłaniającego swoim ciałem drogę czołgowi na placu  w Pekinie w 1989 roku.

Albowiem to bardzo trudne takiemu szaraczkowi jak ja polemizować z tuzami amerykańskiej akademii filmowej. Czyż nie narażam się wtedy na śmieszność? Ale co z tego? Zabijcie mnie zatem swoim pustym śmiechem. Wystawiam się na krzyżowy ogień waszych śmiesznych strzałów. Dam się wam ukrzyżować, i to niekoniecznie na waszym pluszowym krucyfiksie koloru różowego, ale takim drewnianym, rodem z pogańskiej rzymskiej cywilizacji, do której cofacie Europę i cały Zachód w kole kolejnych powieleń. O wy, wyznawcy "ewangelii Judasza" i wołający na placu "uwolnij Barabasza!". Wolę być po stronie ciemnego jak tabaka w rogu anioła dobra niż super-inteligentnego upadłego anioła światła. Wciąż fascynuje mnie kwestia, dlaczego we współczesnej kulturze dominuje zło, czemu jest przedstawiane jako atrakcyjne, pociągające, fascynujące, godne uwagi? I z jakiego powodu dobro jest wyszydzane, wykpiwane, a jeśli nie, to   przemilczane, nieobecne, tłumione, cenzurowane? Czy to czemuś dzisiaj służy?                       

Jakie wrażenie jest przekazane oglądającym poprzez uporczywe reprezentowanie demona jako inteligentnego, żywotnego i zdolnego; a dobrego anioła jako delikatnego, bezwyrazowego i niemal głupiego? Otóż, że praktykowanie cnoty ma miejsce u stworzeń bez kręgosłupa i zmysłów, podczas gdy nałóg jest właściwy silnym i inteligentnym istotom. Tak oto widzimy jeszcze jeden przykład oszustwa, które poprzez romantyzm nadal wnika głęboko w wiele religijnych środowisk." W taki sposób na to pytanie odpowiedział Plinio Corrêa de Oliveira. Ten brazylijski historyk, pisarz, publicysta i działacz katolicki zadał w tytule swojego tekstu zasadnicze także dla naszego życia kulturalnego pytanie:  "Czy anioł stróż jest mniej inteligentny od demona?". Ja z wrodzonej sobie przekory w tym moim felietonie prowokacyjnie przerobiłem go na inne - filmowe: "Czy ‘Bóg nie umarł' Harolda Cronka jest głupszy od ‘Idy’ Pawła Pawlikowskiego"? Na własny rachunek (sumienia) odpowiadam wam tutaj: nie!

Streszczać filmu sam tu nie zamierzam. Ograniczę się do zacytowania tekstu Kingi Polak-Gieroń, która poleca ten obraz na portalu wirtualnapolonia.pl w krótkiej notce zatytułowanej "Bóg nie umarł. Czy masz odwagę bronić wiary?": Josh rozpoczyna studia na jednej z amerykańskich uczelni. W pierwszym semestrze trafia na zajęcia z filozofii prowadzone przez fanatycznego ateistę profesora Radissona. Wykładowca już na pierwszych zajęciach każe studentom napisać na kartce słynne zdanie Friedricha Nietzschego: "Bóg umarł", i złożyć pod nim podpis. Ci, którzy tego nie zrobią mogą zrezygnować z zajęć lub... udowodnić, że Nietzsche się mylił. Z całej grupy pierwszorocznych studentów wyzwanie podejmuje tylko Josh. Ma czas do końca semestru, by przekonać słynnego wykładowcę i resztę studentów, że Bóg jednak istnieje. Rozpoczyna się pasjonujący spór, który elektryzuje całą uczelnianą społeczność i sprawia, że odmienia się życie wielu osób... Spór jest pełen pasji. Potwierdzam, pani Kingo.

Intelektualna warstwa to mocna strona tego obrazu. Dyskusja dwóch charyzmatycznych osobowości - profesora i jego studenta - stoi naprawdę na wysokim poziomie. A jednocześnie wcale nie ma charakteru sporu akademickiego. To prawdziwa walka wiary z niewiarą, psychomachia czyli walka o dusze, której stawką jest nie tylko, czy nie tyle indywidualny sukces, co cała grupa słuchaczy, jak owczarnia, która czeka na wynik, aby pójść za którymś z pasterzy. Na tablicy widzimy cały zbiór zachodnich filozofów i pisarzy, którzy zanegowali istnienie Najwyższego Stwórcy. To rzeczywiście luminarze naszej współczesnej cywilizacji. A jednak nie przestraszyło to młodego Amerykanina,  żarliwego chrześcijanina, aby podjąć rzuconą rękawicę. Posłużyłem się tutaj terminologią zaczerpniętą z pojedynków pomiędzy gentlemanami, ale przecież nie jest to jakiś werbalny fechtunek ludzi honoru. Profesor- radykalny ateista, wojujący osobisty przeciwnik Boga daje swym studentom cyrograf do podpisu.                   

Łatwizna tego gestu może naprawdę przerazić. Na początku sporu o istnienie transcendencji wszyscy ten dokument niewiary podpisują bez zmrużenia oka. To bardzo prawdziwy obraz nas współczesnych, zahipnotyzowanych medialną papką, sprowadzonych do roli stada baranów prowadzonych na pewną śmierć, po której ma nie być nic. Czy ta wizja ludzkości jest lepsza niż zagroda Chrystusowych owieczek, czekająca na powtórne przyjście swego Pana, który za nich cierpiał i umarł, by dla nich powstać z martwych? Co jest w tym złego? Co w tym głupiego? Dlaczego ta nadzieja jest tak dzisiaj w nas tłumiona? Z jakiego powodu filmy nie bardziej naiwne i tendencyjne od innych są dzisiaj tak bardzo krytykowane, zwalczane, potępiane? Mam swoją odpowiedź. A jednak nie będę stawiał tu kropki nad "i". Powoli zbliża się Wielkanoc, więc przyjdzie jeszcze czas na bardziej pogłębioną refleksję na ten temat. Zanim Chrystus znów zmartwychwstanie, można pójść do kina na "Bóg nie umarł". By się przekonać.