Tydzień po nieudanym konkursie na obiekcie normalnym, Kamil Stoch zdobył w Pjongczangu złoty medal olimpijski za rywalizację na dużej skoczni. "Nie czułem wielkiej presji" - podkreślił po trzecim w karierze triumfie w igrzyskach.

Igrzyska nie rozpoczęły się po myśli Stocha, który przyjechał na nie jako lider Pucharu Świata. Na skoczni normalnej, gdzie ze względu na silny i zmienny wiatr rywalizacja miała bardzo loteryjny charakter, był drugi na półmetku, ale ostatecznie uplasował się na najbardziej nielubianej przez sportowców czwartej pozycji. Nie ukrywał rozczarowania, ale też podkreślał, że świat się na tym nie kończy i będzie miał kolejne szanse.

Nie czułem wielkiej presji przez ten tydzień. Najgorsza jest ta presja, którą sami sobie narzucamy. Ja natomiast starałem się na nic nie nastawiać, robić wszystko z uśmiechem i po prostu w siebie wierzyć. Czułem, że jestem dobrze przygotowany, że stać mnie na wiele. Czułem, że na normalnej skoczni nie pokazałem na co mnie stać. Chciałem na dużej skakać najlepiej jak potrafię - podkreślił najbardziej utytułowany polski przedstawiciel sportów zimowych.

Zawsze może wydarzyć się coś, co nie jest zależne od nas. Najlepszą drogą jest zamknąć się w myśleniu, że zrobię co potrafię najlepiej i zobaczymy co to da. Ten pechowy konkurs nie zaburzył mojej pewności siebie. Starałem się podejść normalnie do dzisiejszego dnia. Zachowywałem wszelkie normalne aktywności. Nie robić nic na siłę, ale też nie za wszelką cenę to co zawsze. Po prostu trzeba zachowywać się normlanie -
dodał.

Przyznał także, że w zachowaniu równowagi psychicznej pomaga powstrzymywanie się od czytania doniesień medialnych, czy komentarzy kibiców.

Czasem wystarczy jeden artykuł, nawet zdanie, które może zaburzyć nasz spokój. Już i tak mamy wystarczająco dużo emocji - zauważył.

Stoch, który w sobotę prowadził już po pierwszej serii, o 3,4 pkt wyprzedził triumfatora z normalnej skoczni Niemca Andreasa Wellingera oraz o 10,4 pkt Norwega Roberta Johanssona.

Musiałem na to złoto zapracować. Przy tym poziomie, trzeba było naprawdę skoczyć najlepiej jak się potrafi - dosłownie. Cieszę się, że przy takim napięciu potrafiłem to zrobić - zaznaczył, a medal przede wszystkim zadedykował żonie, ale również wszystkim innym osobom, które się do niego przyczyniły.

Triumf na dużej skoczni cztery lata temu w Soczi wyglądał inaczej.

W Soczi wiedziałem, że zepsułem drugi skok i było napięcie czy on wystarczy. Tu zrobiłem wszystko co mogłem i czekałem na wynik z nadzieją, że da mi sukces - przyznał.

Stoch został zaledwie trzecim skoczkiem w historii, który triumfował na dwóch kolejnych igrzyskach. Poprzednimi byli Norweg Birger Ruud (1932 i 1936) oraz Fin Matti Nykaenen (1984 i 1988). Indywidualnie najwięcej złotych medali - cztery - ma Szwajcar Simon Ammann, podwójny triumfator z 2002 i 2010. O ewentualnym dogonieniu go Polak nie chce jeszcze myśleć.

Dajmy na razie spokój z igrzyskami w Pekinie - uciął krótko.

W poniedziałek skoczkowie powalczą w konkursie drużynowym.

Widzę szansę na to, żebyśmy zrobili co do nas należy. Nie stawiamy sobie konkretnego celu, nie nakręcamy się. Stać nas na wiele pod warunkiem, że pokażemy co potrafimy. Konkursy drużynowe zawsze wyciągają z nas więcej energii. Każdy stara się jeszcze mocniej, bo wie, że jak zawali, to nie tylko na swój rachunek - zaznaczył Stoch.

Biało-czerwoni to aktualni drużynowi mistrzowie świata. Po złoto sięgnęli w ubiegłym roku w Lahti.

(m)