Zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem - to zarzut, jaki prokuratorzy przedstawili 33-latkowi, który ma odpowiadać za podpalenie mężczyzny na przystanku MPK w Łodzi. Podejrzany nie przyznał się do zarzutu - dowiedziała się reporterka RMF FM Agnieszka Wyderka. Sąd uwzględnił wniosek prokuratury o tymczasowe aresztowanie mężczyzny.

Podejrzany nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego podpalił mężczyznę. Nie wyjaśnił też, dlaczego nie udzielił mu pomocy. 

Śledczy mają dowody, że 33-latek był na przystanku aż do chwili ugaszenia ofiary przez strażaków i obserwował całą akcję ratowniczą. Takie zachowanie jest zastanawiające, dlatego prokuratura będzie chciała, aby podejrzany został przebadany psychiatrycznie.

Za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem grozi dożywocie.

Sąd przychylił się do wniosku prokuratury i zdecydował, że podejrzany na trzy miesiące trafi do aresztu.     

Sekcja zwłok potwierdziła opinię biegłego, że mężczyzna podpalony na przystanku w Łodzi zmarł śmiercią gwałtowną na skutek działania wysokiej temperatury i płomieni - poinformował w piątek rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania.

Nadal nieznana jest tożsamość ofiary. Sprawca po dokonaniu czynu spokojnie odjechał komunikacją miejską. Jeszcze tego samego dnia 33-letni mieszkaniec Łodzi został zatrzymany. Miał 1,7 promila alkoholu w organizmie. Zachowywał się agresywnie, został jednak szybko obezwładniony przez policjantów - poinformowała rzeczniczka KWP w Łodzi kom. Aneta Sobieraj.

Do tragedii doszło w nocy z wtorku na środę na przystanku autobusowym przy ulicy Pomorskiej. Około godziny 1.00 na numer alarmowy policji zaczęły spływać zgłoszenia, z których wynikało, że płonie mężczyzna. 

Kiedy na miejsce dotarli policjanci i medycy, mężczyzna już nie żył. 

Opracowanie: