Deszcz i jeszcze raz deszcz - to główna przyczyna zmartwień zawodników startujących w RMF Morocco Challenge 2011. Trasy zrobiły się grząskie i śliskie. Od razu pojawiły się awarie.

Piotr Zelt urwał przedni most, inni zawodnicy zacierali silniki lub urywali amortyzatory. Dwa odcinki specjalne jednego dnia po ok. 140 kilometrów sprawiły, że do mety o własnych siłach dojechało 40 załóg.

14-godzinną przygodę na pustyni miałem i ja. W Iveco, którym jechałem, pękła opona. Szybko zabraliśmy się za jej wymianę, ale okazało się, że nie ma zapasu. I tak w deszczu utknęliśmy na środku kamienistej pustyni. Po około sześciu godzinach jednemu z nas udało się dotrzeć serwisowym autem do oddalonego o 200 kilometrów miasteczka i tam założyć na felgę nową oponę.

Powrót też był z przygodami, bo samochód serwisowy zepsuł się. Po kilku godzinach przyjechał inny i tak o 4:30 w nocy dotarła do nas nowa opona. Ponad 14 godzin spędziliśmy na podziwianiu chmur, z których padał deszcz, rozmowach z Marokańczykami, którzy oferowali nam pomoc i dyskusjach o życiowych przygodach. Do Campu 2 dojechaliśmy rano, gdy wszyscy budzili się w namiotach po smacznie przespanej nocy.