Wszystkie przedmioty znalezione ostatnio na miejscu katastrofy prezydenckiego tupolewa muszą trafić do rosyjskich śledczych - takie jest stanowisko Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Okazało się, że teren, na który spadł samolot, nie był ostatnio chroniony, a przychodzące tam osoby znajdowały jeszcze części maszyny i przedmioty osobiste ofiar.

Na razie śledczy są zaskoczeni tymi informacjami i nie mają pomysłu, jak odzyskać te rzeczy. Liczymy na rozsądek osób, które będąc na miejscu katastrofy, znalazły jakieś przedmioty mogące pochodzić z samolotu - mówił rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej. To są dowody w sprawie - podkreślił Zbigniew Rzepa.

Według niego, jeśli okoliczni mieszkańcy mają części samolotu albo rzeczy osobiste pasażerów, powinni je przekazać rosyjskiej prokuraturze. Natomiast jeśli część tych dowodów trafiła już do Polski - najlepiej oddać je wojskowym śledczym, a ci przekażą je do Moskwy. Wszystkie dowody muszą teraz być w dyspozycji rosyjskiej prokuratury, która jest gospodarzem śledztwa - dodał Rzepa.

Po wczorajszej polskiej nocie do Rosjan władze Smoleńska utworzyły stały posterunek milicji w miejscu katastrofy. Funkcjonariusze patrolują teren od godz. 8 do 20. W nocy zjawiają się tam lotne patrole. Według smoleńskiej milicji, od wczoraj na miejscu nie ma już osób, które szukałyby szczątków tupolewa.