"Wszystko przebiegło zgodnie z prawem. Ci prokuratorzy muszą pamiętać, że są przede wszystkim żołnierzami" - tak rzecznik Ministerstwa Obrony Narodowej odpowiada na zarzuty siedmiu wojskowych śledczych, którzy zajmowali się wyjaśnianiem katastrofy smoleńskiej i twierdzą, że ich wysłanie do jednostek na prowincji było niezgodne z przepisami. Według niego to normalne decyzje kadrowe, które minister obrony podejmuje według własnego uznania.

Rzecznik tak uzasadnia wysłanie prokuratorów do liniowych jednostek: Swego rodzaju patologią jest to, gdy żołnierz za długo zasiedzi się w jednym miejscu, i staje się urzędnikiem, a przestaje być żołnierzem. Z takim właśnie stanem psychicznym mamy do czynienia. Zaprzecza też, że te decyzje o skierowaniu do odległych jednostek miały być dodatkową uciążliwością dla odsuniętych prokuratorów: Co to znaczy do odległych jednostek wojskowych? Wszystkie są na terenie kraju, nie wydaje mi się, żeby to były jakieś straszne odległości. 

Według informacji naszego reportera, większość wojskowych śledczych wysłano minimum 500 kilometrów od domów.

Wojskowi prokuratorzy: Stworzono prawny matriks

Wojskowi prokuratorzy, których MON wysłał z Warszawy do odległych jednostek w kraju twierdzą w rozmowie z reporterem RMF FM, że "resort obrony dopuścił się wobec nich całkowitego bezprawia". Jak śledczy przekonywali naszego reportera, tych rozwiązań "zgodnie z ustawami nie można stosować do prokuratorów i sędziów wojskowych". Co więcej, decyzjom nadano rygor natychmiastowej wykonalności, a nie można tego robić, gdy na takie decyzje - jak w tym przypadku - nie przysługuje odwołanie. 

"Stworzono jakiś prawny matriks, równoległą rzeczywistość" - usłyszał nasz reporter od jednego z prokuratorów. Inny zwraca uwagę, że "ktoś bardzo chciał im utrudnić życie".

(mal)