"Dałem się sprowokować. Wszystkie przesłanki takie były. Po drugim telefonie nabrałem podejrzeń. Był to piątek, łudziłem się, że to kiepski żart. Pomyślałem, że to może jest jakaś jednak prowokacja. Po e-mailu zawiadomiłem służby" - mówi w rozmowie z RMF FM Ryszard Milecki, prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku.

Kuba Kaługa: Panie prezesie, kiedy ta sprawa się zaczęła? Kiedy dostał pan pierwszy telefon? Co to był za telefon?

Ryszard Milewski: To było chyba 5 września. Zgłosił się człowiek, tak jak to było na nagraniu, to było połączenie przez sekretariat. Pani sekretarka wybiegła i mówi, że dzwoni kancelaria premiera. Zdziwiłem się, ale kazałem łączyć. Odebrałem, zgłosił się pan. Przedstawił się, że dzwoni od Tomasza Arabskiego. To jest w tym nagraniu jakby połączone w jedno.

Nie wszyscy te nagrania słyszeli, proszę przypomnieć, co ten człowiek mówił.

Mówił, że koniecznie pan premier chce spotkać się z sędziami. Nawet nie ze mną, tylko z większą liczbą sędziów, którzy mieli pieczę, nadzór nad sprawami Amber Gold. Zdziwiłem się, dlaczego akurat z sędziami. Powiedział, że są informację z prokuratury, z Ministerstwa Sprawiedliwości, jakby niewystarczające i on by chciał cały ogląd sytuacji. Pytałem, czy chodzi o sprawy karne czy cywilne. Jeśli o sprawy cywilne, to musiałaby być pani prezes sądu rejestrowego, jeśli karne - pani wiceprezes i ja. My na bieżąco to monitorujemy, jeśli pan premier chce, to nie ma problemu, jesteśmy gotowi stawić się na każde wezwanie i wyjaśnimy, jeśli są jakieś nieścisłości, czy jakieś sprawy, które budzą zainteresowanie.

Zostało powiedziane dalej, że chodzi o te sprawy związane z Amber Gold?

Tak, chodziło o sprawy Amber Gold. Dlatego pytałem, czy chodzi o sprawy cywilne czy karne, bo tych spraw jest przecież mnóstwo.

Co było dalej, kiedy zadzwonił drugi telefon?

Cały czas było, że zadzwoni pan Arabski i umówi spotkanie. Po tym pierwszym telefonie trochę się nawet ucieszyłem, że wreszcie ktoś mnie wysłucha, naszych problemów sądowych. Nie chodzi tu tylko o sprawy Amber Gold, sędziowie są zarzuceni wielką ilością spraw, nie nadążają. Wydział upadłościowy jest zarzucony sprawami. Myślałem, że też ogólnie porozmawiamy o sytuacji w naszym sądzie. Na początku się cieszyłem, że będę mógł wyjaśnić całą tą sytuację, wszelkie niejasności, które się tutaj zdarzają. Przypomnę, że byliśmy monitorowani przez ministerstwo.

Drugi telefon był następnego dnia. Znowu miał dzwonić pan Arabski. Przepraszał, że nie może się połączyć, to widać na nagraniach. Wtedy pomyślałem, że coś jest nie tak. Naciskał, żeby to spotkanie było po terminie posiedzenia. Mówię, że sędziowie są niezawiśli, skład jest wyznaczony, możemy się spotykać. Zaskoczyło mnie pytanie o to, czy ci sędziowie, co mają jechać, są zaufani.

Rozumiem, że chodziło o skład sędziów, którzy mieli rozpatrywać zażalenie na areszt dla Marcina P.?

Powiedziałem, że mają się nie martwić. Zrozumiałem, że chodzi o to, czy sędziowie będą doświadczeni. Tacy zresztą byli już dwa dni wcześniej wyznaczeni do tego składu. Właściwie to byli najstarsi sędziowie w tym wydziale. Termin też był już wyznaczony wcześniej. Sami nie wiedzieliśmy, ile tych akt jeszcze dojdzie, jaki to będzie duży materiał dowodowy.

O każdym z tych telefonów mówił pan, że był zaskoczony, jak więc pan zareagował?

Przy tym drugim telefonie już coś mi się wydawało dziwne. Miał dzwonić pan Arabski, a znowu dzwonił ten człowiek. Na nagraniach widać, że ten człowiek przeprasza, że pan minister zajęty. Już potem z tymi lampkami, to w ogóle... Wydawało mi się to podejrzane. Po drugiej rozmowie już nabrałem przekonania. Po pierwszej rozmowie myślałem, że może ktoś sobie jakieś żarty robi. Pomyślałem, że to może jest jakaś jednak prowokacja. Rozmowa zakończyła się tak, iż ten człowiek mówił, że dostanę e-maila od pana Arabskiego, w którym się uzgodni ze mną wszystko.

Przyszedł do pana ten e-mail?

Przyszedł.

Co w nim było?

Tego nie mogę w tej chwili ujawniać. Wszystkie dokumenty, które przyszły, złożyłem w prokuraturze okręgowej w Gdańsku w wydziale śledczym i w ABW. ABW przyszło, zabezpieczyło.

Według naszych informacji, w tym e-mailu było napisane, że pan premier życzyłby sobie zwolnienia pana Marcina P. z aresztu. Czy pan potwierdza to, że taka była jego treść?

Ja nie chcę tutaj ani potwierdzać, ani zaprzeczać. Nie mogę się na ten temat wypowiadać. Wszystko jest złożone w prokuraturze. Teraz widzę, że była to gruba prowokacja, która miała zdyskredytować nasz sąd.

Dał się pan sprowokować trochę?

W pierwszym telefonie, taka prawda no, dałem. Wszystkie przesłanki takie były. Pytałem potem sekretarkę o numer, mówiła, że były trzy gwiazdki, urząd się łączył, kancelaria. Było zamieszanie. Wszystko tak wyglądało, jakby rzeczywiście dzwoniła kancelaria. Oczywiście, że zdziwiło mnie, że dzwoni kancelaria premiera, ale sprawa jest nietuzinkowa, ma taki zakres, charakter, jest zagmatwana, że pomyślałem, że może faktycznie premier czegoś chce od sędziów, którzy prowadzili to postępowanie. Bardziej myślałem nawet, że chodzi o sprawy cywilne, bo karne są bardzo drobne. Te sprawy są sprzed lat, ja nawet wtedy nie byłem prezesem. Prezesem jestem od 2,5 roku. Wszystkie te 9 spraw nie obejmuje mojej kadencji. Te dwie ostatnie to były z początku mojej kadencji. Nie widzę większych uchybień - badaliśmy to my, ministerstwo. Teraz sędziowie z Poznania to badają. Dlatego właśnie bardziej myślałem, że chodzi o sprawy cywilne, upadłościowe. Gdzie ten obrót gospodarczy jest bardzo zagrożony, itp.

Dwa tajemnicze telefony, e-mail. Kiedy powiadomił pan prokuraturę?

Zaraz po wpłynięciu e-maila.

Kogo jeszcze pan powiadomił?

Potem powiadomiłem również ministra Gowina.

Jaka była reakcja ministra?

Pan minister bardzo podziękował mi za informację. Powiedział, że bardzo dobrze zrobiłem, że zawiadomiłem służby. Spytał, kiedy był pierwszy telefon. Podziękował.

Był zaskoczony?

Trudno mi powiedzieć. Po prostu zadzwoniłem, powiedziałem, że w bardzo pilnej sprawie, połączono mnie. Nie było dłuższej rozmowy. Opowiedziałem. Powiedział, że dobre zrobiłem. Podziękował. Pytał, kiedy był ten pierwszy telefon.

Interesował go ten pierwszy telefon?

Tak.

Myśli Pan, że mógł wiedzieć o tej sprawie ?

Nie wiem.

Nie było takiego wrażenia?

Trudno mi tutaj się wypowiadać. Nie chcę nikogo mieszać w tę sprawę, ale takie mam wrażenie.

Rozumiem, że o wszystkim przesądził ten e-mail? Wtedy nabrał pan pewności, że to prowokacja?

Już po drugim telefonie nabrałem podejrzeń. Był to piątek, łudziłem się, że to kiepski żart.

Dlaczego od razu w piątek pan tego nie zgłosił?

Myślałem, że to jednak może ktoś sobie jakiś kawał robi. Na początku wyglądało to bardzo realnie. Miałem cały czas czekać na ten telefon. Wiedziałem, że coś jest nie tak, ale szedł weekend...

E-mail przyszedł w poniedziałek?

Tak, zaraz w poniedziałek przyszedł e-mail. Wtedy od razu powiadomiłem. Przeczytałem e-maila i od razu wiedziałem, że to jest już jakaś gruba prowokacja.

W swoim oświadczeniu napisał pan, że to nie jest całość. Pominięto tam jakieś ważne szczegóły?

Wie pan, to było tak na gorąco. Pamiętam, że mówiłem coś o składzie, że sędziowie są niezawiśli. Wiem, że tego tam nie ma. Dokładnie nie pamiętam. To były dwie rozmowy, a ona przedstawiana jest jako jedna, a to już manipulacja. Do tej drugiej dołączone są fragmenty z pierwszej rozmowy.

Mówił pan, że skład sędziowski był doświadczony. Co się za tym kryje?

Nie ja wybieram skład. Jest wybierany przez przewodniczącą. Ja tylko uprzedziłam, że jest to ważna sprawa, żeby dobrała skład sędziów doświadczonych. U nas orzekają też sędziowie delegowani z rejonu. Chciałbym, żeby tam znaleźli się sędziowie doświadczeni. Żeby to był zawodowy skład, sędziowie okręgowi, którzy od kilkunastu lat orzekają w sądzie rejonowym, są fachowcami z pewnym doświadczeniem.

Miał pan wgląd do akt tej sprawy?

Nie. Absolutnie. Nie miałem i nie mam możliwości wglądu w akta sprawy, wpływania na decyzję.

W tych rozmowach z człowiekiem, podającym się za kogoś z kancelarii premiera, starał się pan opierać tym naciskom?

Jakim naciskom? Ja byłem zaskoczony. To on cały czas mówił. On mnie cały czas zapraszał. Twierdził, że premier, że koniecznie, że pan Arabski. Ja odpowiadałem, że jeśli chce się spotkać... Byłem zaskoczony. Dlaczego? Ze mną? Nie, z sędziami, większą grupą. Ma to być spotkanie, zebranie, narada, bo są jakieś nieścisłości. Odpowiedziałem, że służymy, że możemy wszystko wyjaśnić w sprawie. Jest tu tyle niejasności, ta sprawa nie schodzi ze szpalt gazet.

Co dalej?

No nie wiem. Widzę, że jest nagonka.