Prokuratura Okręgowa w Gdańsku objęła nadzorem śledztwo dotyczące prywatnego żłobka w Starogardzie Gdańskim. Wciąż nie ustalono, czy znęcano się tam psychicznie nad kilkuletnimi dziećmi. W sprawie pojawiło się natomiast sporo wątpliwości.

Wszystko wyszło na jaw po tym, jak matka 2-letniego chłopca, umieściła podsłuch w zabawce, którą dziecko zawsze zabierało do punktu opieki. Po dramatycznej historii z Wrocławia, gdzie opiekunki znęcały się nad maluchami, kobieta chciała sprawdzić co dzieje się w miejscu, w którym zostawia swojego synka. Ośmiogodzinne nagranie przekazała policji: słychać było na nim jak opiekunki wyzywają dzieci i krzyczą na nie.

Okazuje się jednak, że matka przekazała jedynie kopię nagrania, a oryginał - jak powiedziała śledczym - wykasowała. Dlatego teraz konieczne będzie powołanie biegłych m.in. z zakresu informatyki. Śledczy dysponują już urządzeniem, którym dokonano nagrania. Będziemy starali się odzyskać pierwotną treść, która się na tym nośniku znajdowała, ale wiadomo, że jeżeli oryginalnego nagrania nie będzie, to obniży to już rangę tego dowodu, który w postępowaniu się znajduje. Na pewno będzie powołany biegły z zakresu informatyki, celem odzyskania tego oryginalnego nagrania. Będą też powołani biegli, żeby odtworzyć, to nagranie jeżeli je odzyskamy na tym oryginalnym nośniku, jak i nieoryginalnym, dostarczonym przez matkę - powiedział reporterowi RMF FM Wojciech Dunst z prokuratury w Starogardzie Gdańskim. Uzyskanie takich ekspertyz będzie konieczne, bo nie można wykluczyć, że nagrania mogło zostać zmontowane.

Rodzice mają wątpliwości, maluchy się nie skarżyły

Wątpliwości pojawiają się też po przesłuchaniach rodziców korzystających z punktu opieki. Na razie śledczy rozmawiali z rodzicami 11 z 14 dzieci, które uczęszczały do "prywatnego żłobka". Większość z nich twierdzi, że zauważyła niczego niepokojącego i miała dobre zdanie o punkcie opieki. Dziewięcioro rodziców bardzo pozytywnie się wyraża o placówce. Tylko pani zawiadamiająca, i jeszcze jeden ze świadków - słuchany zaraz na początku, po przyjęciu zawiadomienia - wyrażają się negatywnie - tłumaczy prokurator. Mimo tych wątpliwości śledczy zaznacza, że jest zbyt wcześnie, żeby można było wyciągać wnioski w tej sprawie. Nieraz bywa tak po prostu, że tylko może być jedna osoba pokrzywdzona, mimo, że w jakimś zdarzeniu uczestniczy większe grono osób. I tutaj też nie wykluczamy sytuacji, że tylko jedno czy dwójka dzieci może okazać się pokrzywdzonymi, w całej tej sprawie - dodaje Wojciech Dunst.

Śledztwo, może potrwać jeszcze kilka tygodni. Na razie nie przesłuchiwano ani opiekunek, ani właścicielki punktu. Zostaną wezwane po konsultacji z Prokuraturą Okręgową, która nadzoruje postępowanie. Sprawa jest niezwykle bulwersująca, a pokrzywdzonymi są przecież bardzo mało dzieci - komentuje Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.