Nie widziałem chyba tak słabej debaty politycznych liderów. Przez ponad godzinę Beata Szydło i Ewa Kopacz recytowały przygotowane wcześniej teksty, które dość swobodnie nawiązywały (a i to niekonieczne) do zadawanych im pytań. Wymuszona przez polityków formuła, w której nie można, ani nakierować nieodpowiadającego na właściwe tory, ani dopytać, ani nawet zwrócić mu uwagi, że nie odpowiada na pytanie jest koszmarkiem. Najciekawsze było to, że z tej debaty naprawdę nie sposób było wywnioskować co różni obie partie. Obie miały - w gruncie rzeczy - nie tylko podobne cele, ale i podobne recepty na ich spełnienie. No może tylko PiS chce rozdawać trochę więcej, a Platforma trochę mniej. I to tyle.

Nie widziałem chyba tak słabej debaty politycznych liderów. Przez ponad godzinę Beata Szydło i Ewa Kopacz recytowały przygotowane wcześniej teksty, które dość swobodnie nawiązywały (a i to niekonieczne) do zadawanych im pytań. Wymuszona przez polityków formuła, w której nie można, ani nakierować nieodpowiadającego na właściwe tory, ani dopytać, ani nawet zwrócić mu uwagi, że nie odpowiada na pytanie jest koszmarkiem. Najciekawsze było to, że z tej debaty naprawdę nie sposób było wywnioskować co różni obie partie. Obie miały - w gruncie rzeczy - nie tylko podobne cele, ale i podobne recepty na ich spełnienie. No może tylko PiS chce rozdawać trochę więcej, a Platforma trochę mniej. I to tyle.
Ewa Kopacz i Beata Szydło w "politycznym" uścisku /Jacek Turczyk /PAP

Takie "debatowanie", jak to wczorajsze, ma naprawdę niewiele sensu. Jeśli warunkiem zorganizowania debaty, ma być sprowadzenie dziennikarzy do roli osób witających się, podrzucających kolejne tematy i żegnających się - to może lepszą formułą byłaby debata wyłącznie bezpośrednia, pojedynek w którym obie strony mają precyzyjnie wyznaczony czas na riposty. Może taka "wolna amerykanka", w której prowadzący tylko pilnowałby reguł czasowych, byłaby bardziej twórcza, a na pewno bardziej interaktywna niż to, co obserwowaliśmy wczoraj wieczorem.
 
Najważniejsze dla obu stron debaty wyzwanie - nie przegrać, a na pewno nie przegrać znacząco, zostało wypełnione. Ani Ewy Kopacz ani Beaty Szydło nie trzeba było wynosić ze studia. Nie było takiego momentu, w którym jedna z pań zostałaby znokautowana. A która była lepsza? Na początku miałem wrażenie, że Kopacz - bo jakoś lepiej "weszła" w debatę, zwracała się do rywalki, a nie tylko do kamery, miała w sobie więcej naturalności i swobody, ale im dalej w debatę - tym Szydło bardziej punktowała, jej teksty "gdybym była niepoważnym kandydatem, to by pani ze mną nie debatowała" i wystąpienie końcowe zostały zapamiętane. Kopacz wrzucała wątki, które zawisały w próżni - nie dowiedziałem się ani co takiego strasznego było w konstytucji, która zniknęła z internetu, ani przeciwko jakim to "prawom kobiet" głosowała Szydło, ani dlaczego - jeśli Kopacz uważa ją za kandydatkę "nieważną" to jednak z nią debatuje. Premier też źle zakończyła, błaganie o głosy było może i dowodem pokory i skromności, ale zabrzmiało dość rozpaczliwie.   
 
Obie partie - jak zawsze - przekonują, że ich kandydatka wygrała. Więcej optymizmu słyszę jednak w głosach polityków PiS. Ci z PO zdają się być coraz bardziej pogodzeni z porażką, stąd i coraz mniej mają siły do robienia dobrej miny. Widać to było zresztą wczoraj po debacie. Na pewno sztab PiS lepiej "wygrał" wyjście z niej. Wiec przed TVP miał dać wrażenie siły i energii. Szybki krok, młode otoczenie, palce ze znakiem V....  Pewnie wyglądało to dobrze, choć dla mnie widok pracowników PiS i kandydatów na posłów, którzy idąc telewizyjnym korytarzem wykrzykują "Beata, Beata..." robił wrażenie sztucznego kreowania i podkręcania emocji. Ale fani PiS byli - jak widziałem w mediach społecznościowych - zachwyceni.       
 
Jeszcze dziś PiS pokaże kolejny spot, który trafi do telewizji. Spot jest całkiem fajny - dowcipny, dobrze zmontowany, dynamiczny. I pozytywny, co jest ostatnio rzadkością. Obie partie w ostatnich dniach skupiały się raczej na kreowaniu czarnego wizerunku rywali niż autopromocji, co dawało dość przygnębiające wrażenie.   

A na koniec - trochę statystyki. W tych wyborach o jedno miejsce w sejmie walczy 17 kandydatów. Najostrzejsza - przynajmniej statystycznie - batalia rozgrywa się na Podlasiu. Tam o 14 sejmowych foteli zabiega aż 300 osób - co daje imponującą liczbę ponad 21 kandydatów przypadających na jeden mandat. Na drugim biegunie mamy dwa okręgi - małopolski - ten w którym startuje Beata Szydło i jeden z dwóch zachodniopomorskich. Tam o każdym z foteli marzy niespełna 15 osób. Tegoroczna walka o poselską legitymacje jest odrobinę bardziej zacięta niż ta przed 4 laty - wtedy mieliśmy o ponad 800 kandydatów mniej - do Sejmu. Bo walka o Senat wówczas była bardziej zaciekła - w tym roku są takie okręgi w których mamy zaledwie dwóch chętnych do zasiadania w izbie zadumy i refleksji.