Trzeba umieć pięknie przegrywać - takie hasło słyszymy dość często nie tylko w sporcie. Oznacza mniej więcej tyle, że porażkę trzeba przyjmować z godnością, bez agresji w stosunku do tego, który wygrał. Wygląda jednak na to, że jeszcze bardziej potrzebna jest umiejętność pięknego wygrywania. Okazuje się bowiem, że to głównie zwycięzcy zachowują się wobec pokonanych z agresją, a nie odwrotnie.

Do takich wniosków prowadzą wyniki badań psychologów z USA i Francji, opublikowane właśnie na stronach internetowych czasopisma "Social Psychological and Personality Science". Ich zdaniem zwycięzcom nie wystarczy świadomość pokonania przeciwnika, czują wewnętrzną potrzebę, by swoje emocje jeszcze na pokonanym wyładować. Pokonani tymczasem wcale nie reagują z jakąś szczególną żółcią, ich zachowanie jest właściwie podobne do tego, jak postępowaliby, gdyby rywalizacja zakończyła się remisem.

Doświadczenia życia codziennego nie do końca potwierdzają przynajmniej ten drugi wniosek, popatrzmy więc na jakiej podstawie naukowcy zdołali go sformułować. Jak sami twierdzą, nikt przed nimi tego nie badał.

Przeprowadzili w sumie trzy eksperymenty. W pierwszym, grupie 103 amerykańskich studentów powiedziano, że każdy z nich będzie konkurować z nieznanym rywalem w prostej grze komputerowej. Konkurencja była dla picu, rywala w praktyce nie było, naukowcy powiedzieli jednak części uczestników, że wygrali, pozostałym, że przegrali. Potem zmieniono nieco zasady i powiedziano wszystkim, że tym razem z tym samym nieznanym im rywalem będą konkurować o to, kto szybciej przyciśnie guzik. Karą dla przegranego było usłyszenie w słuchawkach głośnego, nieprzyjemnego dźwięku, którego głośność i czas trwania w każdym przypadku ustalał zwycięzca danej próby. I tu zaczęło się robić ciekawie. Ci, którym powiedziano, że w pierwszym etapie doświadczenia wygrali, "karali" swoich przegranych rywali w drugim etapie bardziej dotkliwie.

Jak zapewne zauważyliście, eksperyment miał słaby punkt. Przegrani w pierwszym etapie mogli się obawiać, że gra wymaga nadal tych samych zdolności, więc częściej to oni będą "karani". Dlatego nie chcieli przesadnie drażnić rywali, którzy mogli być od nich lepsi. Skorygowano to w drugim eksperymencie, przeprowadzonym we Francji. Tam 34 studentów poddano tym samym testom, tyle że przed drugim etapem wprost powiedziano im, że teraz badane będą zupełnie inne zdolności. I co? Okazało się i tu, że rzekomi zwycięzcy pierwszego etapu byli bardziej brutalni i agresywni.

Autorzy pracy mają przed sobą kolejny etap badań. Będą chcieli ustalić, czy "zwycięzcy" kierują swoją agresję tylko wobec "pokonanych", czy wyżywają się także na osobach postronnych. Kiedy tak obserwuję polskie życie publiczne, mam wrażenie, że znam odpowiedź i na to pytanie. Agresja "zwycięzców" nie ogranicza się już tylko do "pokonanych", zatacza coraz szersze kręgi. I dawno porzucone już deklaracje rzekomej "polityki miłości" niczego tu nie zmieniają. Zwycięzcy - zwłaszcza wielokrotni - najwyraźniej tak już mają. A postronni mogą być różni, pacjenci, emeryci, licealiści, internauci, podatnicy, kierowcy, wszystko jedno.

Wniosek jest prosty. Jeśli przegrani chcą być traktowani po ludzku, muszą w końcu wygrać. Nie wystarczy biadolić, narzekać, skarżyć się, tłumaczyć, że tak nie można. Nawet jeśli to wszystko co mówią jest prawdą, jeśli mają rację, będzie to miało znaczenie dopiero po ich zwycięstwie. Muszą więc zabrać się do roboty, zakasać rękawy, przyłożyć się i... wygrać. A wtedy można będzie okazać przegranym ludzkie oblicze. Przynajmniej niektórym. A przy okazji może i postronni skorzystają?