"Orzeł" był najnowocześniejszym okrętem podwodnym II RP. Jego wojenna historia, niejasne zachowanie pierwszego dowódcy, brawurowa ucieczka z portu w Tallinie do Wielkiej Brytanii i dotąd niewyjaśnione zaginięcie zbudowały legendę "Orła", która trwa do dzisiaj.

ORP "Orzeł" był jednym z najnowocześniejszych okrętów podwodnych swego czasu. Na powierzchni wody mógł osiągnąć prędkość 20 węzłów na godzinę, pod wodą - 9 węzłów. Bez uzupełniania zbiorników paliwa był zdolny przepłynąć 7 tys. mil morskich (pod wodą - 100 mil). Maksymalnie mógł zejść na 80 metrów pod powierzchnię. Wybudowany w holenderskiej stoczni De Schelde, wyposażony w 12 wyrzutni torpedowych, jedno podwójne działko przeciwlotnicze oraz podwójny przeciwlotniczy karabin maszynowy, okręt zawinął do portu w Gdyni 10 lutego 1939 r.

Orzeł stał się swoistym symbolem jako nowoczesny oceaniczny okręt podwodny, nawet można powiedzieć mało przystosowany na nasz dość płytki Bałtyk. Służył na nim kwiat polskich marynarzy - powiedział Mariusz Borowiak, pisarz zajmujący się dziejami najnowszymi Polskiej Marynarki Wojennej.

Jak relacjonował, "Orzeł" jeszcze przed wybuchem wojny otrzymał rozkazy na temat działalności na Bałtyku, których jednak nie wykonał. Opuścił swój sektor działania, nie reagował na rozkazy dowódcy floty i dywizjonu okrętów podwodnych, wykonywał działania wbrew przełożonym. Jego wejście do portu w Tallinie było prawdopodobnie spowodowane symulowaną chorobą dowódcy komandora Henryka Kłoczkowskiego oraz jego sugestiami, że okręt podczas ataku niemieckiego został poważnie uszkodzony, co nie było prawdą, gdyż usterka nie była groźna i umożliwiała podróż do Wielkiej Brytanii - opowiadał Borowiak.

Na miejscu jednak admirał udał się do szpitala, a dowództwo okrętu przejął kpt. Jan Grudziński. Jednak zachowanie Kłoczkowskiego podczas pobytu w Tallinie i później w obozie w ZSRR, gdzie trafił - wedle relacji innych oficerów - pozostawiały trochę do życzenia. W ogóle postać admirała uważanego za jednego z najlepszych podwodniaków w II RP, była dość kontrowersyjna, nie okazał się tak kryształowy. Pojawiały się domniemania, sugestie osób, które z nim służyły, o jego powiązaniach z władzą sowiecką i sympatii wobec niej. Nie były co prawda poparte faktami, jednak nigdy ich jednoznacznie nie wyjaśnił, co także nie stawiało go w zbyt dobrym świetle - mówił pisarz.

Po uwolnieniu, dzięki amnestii, z sowieckiego obozu Kłoczkowski trafił do Wielkiej Brytanii, gdzie stanął przed sądem morskim.

Opuszczony przez niego "Orzeł" został internowany przez władze estońskie w tallińskim porcie, jednak dzięki brawurowej akcji załogi pod dowództwem kpt. Grudzińskiego w nocy z 17 na 18 września 1939 r. udało mu się uciec i rozpoczął 27-dniowy rejs do Wielkiej Brytanii. Po wielu trudnych sytuacjach bojowych na trasie przejścia na Morze Północne, pomimo braku map, które nawigator okrętowy odtwarzał z pamięci i na podstawie charakterystyki świateł latarni morskich, załoga zdołała przeprowadzić okręt do brytyjskiego portu Rosyth.

Ucieczka "Orła" rozpętała burzę po wschodniej stronie kontynentu, a Rosjanie wysłali okręty na jego poszukiwanie twierdząc, że stanowi zagrożenie dla ich floty.

"Orła" przydzielono do Drugiej Flotylli Okrętów Podwodnych w Rosyth. Okręt wielokrotnie wychodził w morze na patrole i służbę konwojową. Wsławił się m.in. zatopieniem niemieckiego transportowca "Rio de Janeiro", czym przyczynił się do zdemaskowania przygotowywanej przez Hitlera inwazji na Norwegię. W ostatni rejs wyszedł 23 maja 1940 r. W niewyjaśnionych dotąd okolicznościach nie powrócił z morza.

Podejmowano liczne poszukiwania miejsca, gdzie mógł zaginąć, jak dotąd bezowocne. Są też różne hipotezy dotyczące przyczyny zniknięcia. Najpopularniejsze mówią, że wpłynął na pas zaminowany przez Niemców lub Anglików, czy też został przypadkowo zatopiony przez Brytyjczyków. Jednak dopóki nie znajdziemy wraku, nie określimy faktycznej przyczyny - przypomniał pisarz.

(j.)