Tranzyt ropy przez Ukrainę na zachód nie jest zagrożony, a rosyjskie groźby mają podtekst polityczny - twierdzi przedstawiciel ukraińskiego koncernu Naftohazu. To reakcja na oświadczenie premiera Władimira Putina, który ostrzegł Unię Europejską, że od nowego roku mogą nastąpić problemy z dostawami ropy dla niektórych jej członków.

Rozmowy z Rosjanami nad corocznym aneksem do umowy o tranzycie rosyjskiej ropy przez Ukrainę wciąż trwają i jeszcze nie udało się osiągnąć porozumienia – przyznał w rozmowie z reporterem RMF FM Krzysztofem Zasadą Walentin Ziemlanski z Naftohazu. Zastrzegł jednak, że i bez tego nowego dokumentu tranzyt może się odbywać jak dotychczas. Takie oświadczenia traktujemy nie inaczej niż jako sygnały polityczne. Zgodnie ze zobowiązaniami Ukraina będzie kontynuować tranzyt rosyjskiej ropy przez swe terytorium - zapewnił.

W podobnym tonie wypowiadał się przedstawiciel prezydenta Wiktora Juszczenki do spraw bezpieczeństwa energetycznego. Bohdan Sokołowski zadeklarował, że Ukraina nie stanie na drodze rosyjskiej ropy do Słowacji, Węgier i Czech. Nawet jeśli obie strony nie zdołają zakończyć rozmów do końca roku, to Ukraina nie zatrzyma dostaw naftowego surowca do Europy. Poinformował również, że przekazał już swoje stanowisko ambasadorom Słowacji, Węgier i Czech, którzy urzędują w Kijowie.

Według Moskwy, przerwanie tranzytu ropy przez Ukrainę jest to możliwe ze względu na nierozwiązany spór cenowy z Kijowem. Noworoczne konflikty o surowce energetyczne powoli zaczynają przechodzić do tradycji. Trzeba jednak dodać, że teraz ich kontekst jest inny niż w ostatnich latach. 17 stycznia Ukraińcy będą bowiem wybierać prezydenta.