Aż dziesięć miliardów euro wyda na zakupy we Francji libijski przywódca Muammar Kadafi. Warto było rozłożyć przed dyktatorem czerwony dywan na powitanie – cieszą się ekonomiści. A prawa człowieka? Zostały złożone na ołtarzu wielkiego biznesu – komentują Francuzi.

Kadafi przyleciał do Francji po raz pierwszy od 34 lat. Wrócił na światowe salony, gdy przestał wspierać terrorystów. Do Paryża przybył z wielkim orszakiem, ochranianym przez „Kadafi girls”, czyli piękne dziewczyny w panterkach i z bronią w ręku. Jego konwój liczył ponad 100 samochodów i limuzyn.

Witano go jak króla, a temu tak spodobały się te honory, że podpisał już kontrakty na zakup 21 Airbusów, stacji oczyszczania morskiej wody, budowę centrali nuklearnej i nowego lotniska, sprzętu do poszukiwania złóż uranu oraz wiele innych. Wszystko mają zbudować i dostarczyć francuskie firmy.

Kadafi chce też kupić 14 najnowocześniejszych francuskich samolotów bojowych Rafale (latają tylko we Francji, bo wszyscy potencjalni nabywcy uważają je za drogie) oraz 35 wojskowych helikopterów i masę innego sprzętu dla libijskiej armii. W sumie libijski przywódca postanowił wydać nie trzy miliardy euro, jak wcześniej zapowiadał, ale siedem miliardów więcej.

Nosem kręci jedynie szef francuskiej dyplomacji Bernard Kouchner. Temu znanemu obrońcy praw człowieka udało wymigać od przyjęcia, wydanego przez Sarkozy'ego na cześć Kadafiego w Pałacu Elizejskim. Powiedział, że "szczęśliwym zbiegiem okoliczności" miał już zaplanowaną w tym samym czasie kolację z szefem niemieckiej dyplomacji.

Z kolei opozycyjni posłowie zbojkotowali dzisiejszą wizytę Kadafiego w Zgromadzeniu Narodowym. Libijski dyktator nie będzie też mógł przemawiać we francuskim parlamencie. „Co za dużo, to niezdrowo - odpowiedział marszałek izby niższej na prośbę Kadafiego.