Wysokie rachunki za gaz i prąd doprowadziły do szału tysiące Bułgarów. Już po raz kolejny przeciwko wysokim cenom energii protestowały mieszkańcy wielu miast tego kraju. Palono portrety premiera Bojko Borysowa i domagano się, by podobnie jak jego zastępca i minister finansów - Simeon Diankow - podał się do dymisji.

Około 2 tys. osób zablokowało jedno z ważniejszych skrzyżowań w Sofii, a potem ruszyło pod parlament. Budynek obrzucono pomidorami i kamieniami. Doszło do starć z policją, która użyła siły. Zatrzymano co najmniej trzy osoby, w tym jednego z organizatorów protestów. Rozruchy trwały ponad dwie godziny.

Demonstranci nieśli transparenty z hasłami: "Dymisja!", "Diankow odszedł, kolej na Borysowa!", "Bojko, idź sobie!". 

Protesty nie tylko w stolicy


Protesty odbyły się również w innych bułgarskich miastach. Kilka tysięcy osób wyszło na ulice w Błagojewgradzie i Starej Zagorze. W Kazanłyku w środkowej części kraju spalono flagę i godło rządzącej partii GERB (Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii). W Warnie około 3 tys. osób zablokowało ruch, wzywając premiera: "Bojko, odejdź!". W Płowdiwie spalono czwarty od początku protestów samochód należący do dystrybuującej energię firmy EVN.

Demonstranci, którzy organizują się w internecie, zapowiadają kontynuację protestów.

"Wystąpienia mają głębsze korzenie"

Prezydent Rosen Plewnelijew w poniedziałkowym wystąpieniu wyraził zrozumienie dla protestujących. Początek protestów dały wysokie rachunki, lecz wystąpienia mają głębsze korzenie - poczucie braku sprawiedliwości, niskie dochody. Spodziewam się adekwatnych kroków od odpowiedzialnych instytucji - podkreślił.

Jednocześnie opozycja w reakcji na poniedziałkową dymisję Diankowa zażądała powołania tymczasowego gabinetu i rozpisania przyśpieszonych wyborów. Normalnie wybory powinny się odbyć na początku lipca. Z apelami o natychmiastowe ustąpienie centroprawicowego rządu Borysowa wystąpili lider lewicy Sergiej Staniszew i szef tureckiej partii Ruch na rzecz Praw i Swobód (DPS) Lutfi Mestan.

Demonstracje trwają już od dwóch tygodni

Protesty w Bułgarii, których powodem są ponadprzeciętnie wysokie rachunki za prąd i ogrzewanie za grudzień, trwają od ponad dwóch tygodni. W niedzielę demonstracje odbyły się w 27 miastach. Blokowano ulice, niszczono portrety premiera i ministrów. Najliczniejsza była demonstracja w Warnie, w której wzięło udział 30 tys. osób. W Sofii i kilku innych miast doszło do starć z policją. By uspokoić sytuację, władze obiecały podjęcie pilnych działań w celu regulacji rynku energii elektrycznej dla ludności.

Przedsiębiorstwa dystrybucji energii elektrycznej w Bułgarii zostały sprywatyzowane w 2004 r. Większościowe udziały w zakładach w zachodniej części kraju, w tym w Sofii, nabyła czeska firma CEZ, w Płowdiwie i południowej Bułgarii - austriacka EWN. Zakłady w regionie Warny i północno-wschodniej części Bułgarii kupiła niemiecka E.ON, która w minionym roku odsprzedała je czeskiej spółce PRO-Energo. Rząd Borysowa wystawił na sprzedaż na giełdzie mniejszościowe udziały należące do skarbu państwa.