"Jest rytm. Ona startuje jak Beethoven - z melodiami i akordami, które ludzie rozumieją. Ale skończy jak Beyonce" - tak przynajmniej zapowiada Donna Brazile, podpora kampanii przyszłej (jak zapowiada sztab wyborczy) prezydent Stanów Zjednoczonych, Hillary Clinton. Nie wiadomo, czy faktycznie skończy jak słynna amerykańska piosenkarka, ale z pewnością przejdzie do historii. Była Pierwsza Dama USA zamierza ubiegać się o pozycję jednej z najważniejszych osób na świecie. Kim jednak jest osoba, która pragnie stać na czele ponad 320-milionowego kraju?

12 kwietnia Hillary Clinton oświadczyła, że jest gotowa "rozbić najwyższy i najmocniejszy szklany sufit" w karierze i podjąć walkę o Biały Dom. Jak wskazują eksperci, była Pierwsza Dama USA ma szansę na wygraną, choć przesądzanie o zwycięstwie jest przedwczesne.

Niezależnie jednak od wyników wyborów, które mają odbyć się listopadzie przyszłego roku, już można powiedzieć, że sama decyzja o starcie jest znacząca. Postać Hilary Clinton jest znana Amerykanom na co dzień od co najmniej 1993 roku, czyli od ponad 25 lat. Wtedy też Clinton stała się Pierwszą Damą Stanów Zjednoczonych i przez dwie kadencje urzędowania jej męża na fotelu prezydenta była najbardziej aktywną Pierwszą Damą w historii, która często pojawiała się w życiu publicznym. Również za sprawą skandali, które towarzyszyły prezydenturze Billa Clintona.

"Pierwsza" wiele razy

Jednak o ile można powiedzieć, że Hilary Clinton właśnie w 1993 roku zaczęła swoją przygodę z Białym Domem, to pierwsze spotkanie z polityką miało miejsce o wiele wcześniej. Clinton dała się poznać jako przywódca już w czasach, kiedy uczyła się w college’u. Już wtedy część jej kolegów twierdziła, że Clinton może w przyszłości zostać prezydentem USA. Jednak na początku walczyła m.in. o to, żeby na studia przyjmowanych było więcej czarnoskórych studentów. Została również wybrana na przewodniczącą studenckiej organizacji Wellesley College Government Association.

Clinton była bardzo aktywna również w czasie studiów na prestiżowej uczelni Yale, gdzie studiowała prawo. Tam też poznała swojego przyszłego męża. Ciągle była aktywna w życiu publicznym - już po studiach była członkiem grupy, która doradzała senackiej komisji, która zajmowała się sprawą afery Watergate. Była również aktywnie zaangażowana w działania na rzecz praw dzieci.

Będąc żoną Clintona Hillary nie rezygnowała z pracy zawodowej. Na jej plus eksperci zapisują fakt, że zawsze chciała być samodzielna, prowadziła własną kancelarię, a nierzadko również zarabiała więcej, niż jej mąż. To z kolei zadowala również środowiska feministyczne, które często stawiają za wzór byłą Pierwszą Damę.

Mimo tego jednak, kariera Hillary Clinton była cały czas nierozerwalna z karierą jej męża. W 1978 roku Bill został po raz pierwszy wybrany na gubernatora - wówczas Hillary stała się Pierwszą Damą stanu Arkansas. Ten "urząd" piastowała łącznie przez 12 lat (1979-1981, 1983-1992).

Dwoje w cenie jednego

Niemal od razu po tym, w 1993 roku, trafiła do Białego Domu jako Pierwsza Dama. Jednak już w czasie kampanii Billa Clintona musiała zmierzyć się z oskarżeniami, że jej mąż ma romans z piosenkarką Gennifer Flowers. Wtedy po raz pierwszy stanęła ramię w ramię z mężem w telewizyjnym programie "60 Minutes", w którym zapewniła, że pogłoski o romansie są nieprawdziwe. To zresztą, jak wskazują analitycy, miało uratować kampanię Clintona. On sam odwdzięczył się jej stwierdzeniem podczas jednego z wystąpień, że "wybierając jego, wyborcy dostają dwoje w cenie jednego" - to miało podkreślać rolę, jaką pełni w jego życiu żona.

Ostatecznie wybory w 1993 roku okazały się szczęśliwe dla Billa. Wtedy właśnie Hillary stała się pierwszą w historii Pierwszą Damą, która ukończyła studia wyższe i na dodatek prowadziła z powodzeniem własną karierę.

Analitycy podkreślają, że Hillary Clinton wiele rzeczy robiła "jako pierwsza". M.in. jako pierwsza zorganizowała swoje biuro w zachodnim skrzydle Białego Domu, a nie jak poprzednie małżonki prezydentów - we wschodnim. "West Wing" w Biały Domu jest miejscem faktycznie urzędującego prezydenta, a tym samym - o pełni bardziej znaczącą rolę. Aktywnie brała również udział w nominacjach do administracji Billa Clintona. Wiadomo, że co najmniej 11 nazwisk osób, które zostały obsadzone na stanowiskach, zostały podsunięte właśnie przez Hillary Clinton.

W czasie 8-letniej prezydentury męża nie brakowało jednak sytuacji, w których Clinton musiała zmierzyć się z większymi lub mniejszymi skandalami. Jednym z głównych, które stały się telenowelą w mediach niemal na całym świecie był skandal obyczajowy z Monicą Lewinsky - stażystką w Białym Domu, z którą prezydent miał mieć romans. Za tzw. "aferę rozporkową" Billowi Clintonowi groził impeachment, uratowało go jednak głosowanie w Senacie. Sam Clinton natomiast początkowo wyparł się jakichkolwiek kontaktów seksualnych z młodą stażystką. W całej aferze jednak jedną z głównych bohaterek była właśnie Hillary Clinton, która ponownie zapewniła, że wierzy mężowi, a samo wypłynięcie afery to efekt "spisku skrajnej prawicy". I wtedy również stanęła murem za mężem zapewniając, że małżeństwo jest dla niej najważniejsze.

Później - gdy już romans Billa stał się niezaprzeczalny - przyznała, że była "zwiedziona" zapewnianymi męża, że romansu nie było, jednak w dalszym ciągu nie ma zamiaru się rozwodzić. Wtedy jednak ludzie z jej prywatnego otoczenia mówili, że Hillary była wściekła na męża i zastanawiała się nad rozwodem.

Kilka lat później w wydanych wspomnieniach Clinton stwierdziła, że nie żałuje decyzji o pozostaniu w związku oraz że w dalszym ciągu jest to "miłość, która przetrwała dekady". "Nikt nie rozumie mnie lepiej i nie rozśmiesza bardziej niż Bill. Nawet po tych wszystkich latach wciąż jest najbardziej interesującą, energetyzującą i pełnią życia osobą, jaką znam" - napisała.

Przygoda z Senatem i sprawa ataku w Bengazi

Po 8 latach, gdy prezydentura jej męża dobiegała końca, Hillary Clinton zdecydowała się sama kandydować do Senatu. I tak w 2001 roku została senatorem stanu Nowy Jork. Ponownie kandydowała w 2006 roku, również z sukcesem.

Wcześniej jednak, już w 2003 roku Hillary Clinton rozpoczęła przygotowania do startu w kampanii prezydenckiej. W 2008 roku zdecydowała się wystartować w prawyborach w partii Demokratów. "Jestem tu. I jestem tu, żeby wygrać" - mówiła. Ostatecznie została pokonana przez senatora stanu Illinois, Baracka Obamę.

Jednak już wtedy podczas kampanii analitycy i eksperci wytykali jej liczne błędy - jednym z nich miało być nadmierne szastanie pieniędzmi przeznaczonymi na kampanię. Te zarzuty wyciągano już wcześniej, również po kampanii do Senatu. Clinton sukcesywnie je odpierała, jednak jej tłumaczenia były dla części opinii publicznej niewiarygodne, ponieważ np. na spotkania z wyborcami latała samolotem lub helikopterem. Według ekspertów sprawiała również wrażenie niedostępnej i nieprzyjaznej.

W końcu jednak wysiłki Clinton docenił jej wcześniejszy rywal, a później prezydent USA. Została Sekretarzem Stanu w rządzie Baracka Obama i tu właśnie Clinton zdobyła największą władzę, jaką dotychczas miała. W czasie swoich rządów odbywała liczne podróże zagraniczne i spotykała się politykami z całego świata. I tym razem jednak nie ustrzegła się kontrowersji. Jedną z głównych afer była sprawa ataku na placówkę dyplomatyczną w Bengazi. Po dramatycznych wydarzeniach z 2012 roku, w których zginął amerykański ambasador, specjalna komisja rzekła, że Departament Stanu USA dopuścił się sporych uchybień w ochronie placówki.

Z kolei polityczni oponenci wytykali samej Clinton brak odpowiedniej reakcji, oskarżali o kłamstwa i nieprzykładanie wystarczającej wagi do tego ataku terrorystycznego.

Media z kolei przypominają o jej wypowiedzi, której udzieliła podczas przesłuchania przez komisję. Na pytanie: dlaczego doszło do ataku? Clinton poirytowana odpowiedziała: "to chyba teraz bez różnicy".

W sukcesie pomoże mąż?

Jednak jak wskazują komentatorzy, paradoksalnie zarówno skandale związane z jej mężem, jak i kwestie związane z nią samą mogą jej przysporzyć więcej zwolenników niż wrogów.

Po pierwsze, Clinton jest postrzegana jako osoba niezwykle silna z mocnym charakterem. Dowodem na to ma być m.in. solidarność z mężem w czasach ich osobistego kryzysu w małżeństwie, oraz niezłomność w bronieniu swojego stanowiska i swojej rodziny.

Po drugie - Clinton uczy się na błędach. Gdy podczas kampanii w 2008 roku wydawała się zbyt zdystansowana i nieprzystępna, teraz stara się być jak najbliżej wyborców i w kampanii skupiać się na wartościach rodzinnych - na każdym kroku podkreśla, że jest szczęśliwą mamą i babcią, a w swoim rysie historycznym na stronie internetowej zastrzegła, że urodzenie się wnuczki "nie mogło ją uczynić szczęśliwszą".

W epilogu do swojej ostatniej książki napisała z kolei: "nie powinnaś być wnuczką prezydenta czy sekretarz stanu, by mieć dostęp do doskonałej służby zdrowia, edukacji i innego wsparcia, które zapewni ci pewnego dnia dobrą pracę i szczęśliwe życie", podkreślając tym samym, że ważne jest dla niej bezpieczeństwo i poczucie stabilności w rodzinie.

Ponadto wyciągnęła wnioski z całej otoczki, jaką tworzy się w czasie kampanii. Na spotkania z wyborcami nie wybiera już helikoptera czy samolotu, ale mały busik, którym zamierza objechać kraj. Po drodze zatrzymuje się natomiast na rozmowy ze zwykłymi Amerykanami, którzy mogą powiedzieć jej o swoich bolączkach i o problemach regionu. Clinton nie obawia się również mediów społecznościowych i bezpośredniego kontaktu z ludźmi - pogawędek przy kawie, wizyt w lokalnych sklepach czy rozmów po swoich wystąpieniach.

Clinton skupia się również na podkreślaniu w swojej kampanii, że pora na zmiany związane z nierównością społeczną i obniżeniem zarobków Amerykanów, co jest w znacznej mierze pokłosiem kryzysu gospodarczego. Komentatorzy wskazują, że jest to z kolei nawiązanie do czasów prezydentury jej męża, która po latach rządów Obamy kojarzy im się z czasami dobrobytu i rozwoju klasy średniej. To ma z kolei przekonać wyborców, że głosując na Clinton - wrócą do tego, co było kilka lat wcześniej. W ubiegłym roku zresztą przy różnych okazjach Hillary Clinton otwarcie chwaliła politykę gospodarczą za rządów swego męża. "Jeśli chcecie lepszej przyszłości, co wymaga inteligentnych decyzji gospodarczych, porównujcie osiem lat (prezydentury) mojego męża z ośmioma latami Ronalda Reagana (podawanego za wzór przez Republikanów - red.). Powstało 23 mln więcej nowych miejsc pracy i 7 mln więcej ludzi wyszło z ubóstwa" - mówiła w wywiadzie dla PBS.

Największą trudnością dla Clinton mogą być natomiast zabiegi Republikanów, które mają na celu przypomnienie wszystkich skandali związanych z rodem Clintonów, oraz wskazanie pewnej nonszalancji byłej sekretarz stanu, która w ich oczach jest niedopuszczalna. Chodzi o sprawę, która niedawno wyszło na jaw, że Clinton jako sekretarz stanu używała prywatnego konta e-mailowego zamiast posługiwać się adresem rządowym.

Kampania jednak jest oparta na wzbudzeniu zaufania i przekonania, że była Pierwsza Dama otoczy Amerykanów opieką. Sama podkreśliła to w jednym z wywiadów zaznaczając, że jej rodacy potrzebują opieki, a ona może ją zapewnić. 

Dama z poczuciem humoru

Z perspektywy Polski natomiast wybór Clinton na prezydenta byłby pozytywny. Jak podkreślał w rozmowie z RMF FM marszałek Sejmu Radosław Sikorski, Clinton to osoba, o której wiemy " że podziela w niektórych ważnych sprawach nasz punkt widzenia".

Np. wtedy gdy była w Krakowie, aby uczestniczyć w kongresie na 10 lat Wspólnoty Demokracji, czyli czemuś, co urodziło się w Polsce i co jest bardzo ważną częścią wspólnej agendy pomiędzy Polską, a Stanami Zjednoczonymi. Sprawy promocji demokracji, sprawy bezpieczeństwa i sprawy energii, to są te trzy najważniejsze tematy jakie mamy w stosunkach polsko-amerykańskich i to co mnie ujęło, to to, że sekretarze stanu przeważnie przyjeżdżają na godzinkę, wygłaszają swój tekst i wyjeżdżają, a ona została cały bity dzień, po to żeby właśnie z tymi, którzy dzisiaj doświadczają opresji się spotkać - mówił.

Sikorski odniósł się również do afer związanych z mężem Clinton i ich wpływu na samą kandydatkę. Rzeczywiście to, co robiła prasa amerykańska, szczególnie ta skrajna z rodziną Clintonów, to można porównać tylko z tym, co niektóre media w Polsce robią z politykami, więc na pewno jest politykiem doświadczonym, po przejściach, który musiał się uzbroić w wielką odporność i determinację, a teraz czeka ją najbardziej wymagający test polityczny na świecie, to znaczy 18-miesięczna kampania na prezydenta Stanów Zjednoczonych - powiedział marszałek Sejmu.

Hilary Clinton ma jeszcze jeden atut, który potrzebny jest do sukcesu w wyborach prezydenckich. Poczucie humoru, dystans i empatia. Wspominając spotkania z Clinton Radosław Sikorski przywołuje jedną z inicjatyw na rzecz dzieci, która poprosiła, aby pozyskać dla ich kolekcji tzw. smily, czyli rysunek śmiejącej się twarzy.

I Hillary bez mrugnięcia oka taki rysunek mi dała, a nie o wszystkich zachodnich politykach można to powiedzieć - dodaje Sikorski.

Z kolei korespondent RMF FM Paweł Żuchowski wspomina wizytę ówczesnej sekretarz stanu na otwarciu rezydencji ambasadora RP w Waszyngtonie. Dom szefowej amerykańskiej dyplomacji znajduje się cztery budynki obok mieszkania polskiego dyplomaty. Na uroczystość przyszła więc pieszo w asyście ochrony Secret Service. Podkreślała wówczas, że Polska jest sprawdzonym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. Zareagowała również na żart ówczesnego ambasadora RP w Waszyngtonie Roberta Kupieckiego, który nawiązał do polskiej gościnności. "Pani sekretarz, skoro mieszkamy tak blisko siebie i jeżeli zabraknie pani kiedyś cukru, to proszę przyjść śmiało, to dam szklankę" - co wywołało śmiech zaproszonych gości. Chwilę później Hillary Clinton odpowiedziała: "panie Ambasadorze, jeżeli kiedyś panu zabraknie cukru to proszę do mnie przyjść, dam panu cały worek", za co zebrała brawa. Hillary Clinton wielokrotnie też bardzo pozytywnie wypowiadała się o Polsce.

Była sekretarz stanu pojawiła się również w polskiej ambasadzie RP w Waszyngtonie zaraz po katastrofie smoleńskiej. Tam wpisała się do księgi kondolencyjnej. Przy okazji w wygłoszonym krótkim wystąpieniu wyraziła przekonanie, że tragedia pod Smoleńskiem nie wywoła w Polsce głębszego kryzysu.

"Nie ma dla mnie wątpliwości, że Polska nadal będzie podążała ku lepszej przyszłości pomimo tych niewyobrażalnych strat, które poniosła. Mocno wierzę w przyszłość Polski. Wśród tych, którzy zginęli, byli czołowi przywódcy i działacze ruchu "Solidarność". Pozostawili za sobą wspaniałe dziedzictwo, które będzie żyć wiecznie" - powiedziała wówczas Clinton. "Mówimy z wielkim przekonaniem, że USA i Polska mają wiele do zrobienia razem, aby zbudować przyszłość, za którą ludzie, którzy zginęli w samolocie, oddali swoje życie" - powiedziała była szefowa amerykańskiej dyplomacji.

Na decyzję Amerykanów, czy zechcą mieć pierwszą w historii Pierwszą Damę, która zostanie prezydentem, trzeba będzie jeszcze poczekać 1,5 roku.