Decyzją właściciela zakładu recyklingu akumulatorów w Korszach wszystkie stanowiska w firmie zostaną w najbliższych dniach wygaszone. Zakład nie zgadza się z ostatnimi wynikami kontroli sanepidu. Właściciel postanowił jednak czasowo zamknąć placówkę z powodu protestu okolicznych mieszkańców. Oskarżają firmę o to, że ich truje.

9 stycznia Wojewódzka Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna wysłała decyzję do zakładu o wstrzymaniu prac, jednak uprawomocni się ona dopiero po potwierdzeniu odbioru dokumentu przez placówkę. Do chwili obecnej nie otrzymaliśmy decyzji administracyjnej, a informacje o zamknięciu pochodzą z mediów. Swoją działalność zakład prowadzi zgodnie ze wszelkimi zezwoleniami - twierdzi Sławomir Woźniak, dyrektor ds. recyklingu. Od decyzji sanepidu się odwołamy - dodaje.


Mieszkańcy boją się, że z powodu działalności firmy w ich organizmach odkłada się ołów. Dlatego kilkaset osób zdecydowało się sprawdzić, czy ma podwyższony poziom pierwiastka w organizmie. Na razie znanych jest kilkadziesiąt wyników. Kilka osób rzeczywiście ma podwyższony poziom ołowiu. Według mieszkańców ostateczne wyniki pokażą, że tylko niewielki ułamek nie ma przekroczonych norm. Skąd ja mogę wiedzieć, czy moje dziecko w przyszłości będzie zdrowe? - pyta kobieta mieszkająca niedaleko zakładu. Tym bardziej, że lekarz powiedział mi, że część ołowiu organizm mojej córki już wchłonął - mówi.

Mam noworodka zagrożonego zatruciem środowiska ołowiem - powiedział naszemu reporterowi Piotrowi Bułakowskiemu jeden z mieszkańców. Nerwy w oczekiwaniu na kolejne badania są ogromne. Nie wiadomo, co robić - dodawał zdenerwowany mężczyzna.

Co więcej, siedemdziesiąt metrów od zakładu znajduje się ujęcie wody dla Korsz. Kto wydał pozwolenie na budowę takiego zakładu, tak blisko? - pytają mieszkańcy. Do prokuratury rejonowej w Kętrzynie wpłynęło już zawiadomienie o możliwości narażenia zdrowia mieszkańców Korsz. Najpierw przygotujemy dokumentację, potem powołamy biegłych - mówi Jarosław Duczmalewski, prokurator rejonowy.

Jak udało nam się dowiedzieć, część mieszkańców zamierza walczyć o odszkodowanie. Nieoficjalnie mówi się nawet o kwotach rzędu 300 tysięcy złotych.

Wcześniej w rozmowie z reporterem RMF FM Elżbieta Łabaj z Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Olsztynie, w placówce przeprowadzono kilka kontroli. Wykryto wówczas kilkukrotne przekroczenie norm poziomu ołowiu. Takie nieprawidłowości wykryła niezapowiedziana kontrola.

Zakład stosował również praktykę wysyłania pracowników, którzy mieli wysoki poziom ołowiu, do innej pracy. Firma wysyłała takie osoby na trzy miesiące do Pruszkowa - mówiła Łabaj. Potem, kiedy ich sytuacja zdrowotna się poprawiła, wracali.

(abs)