Zarzuty przywłaszczenia mienia znacznej wartości ma pracownica Centralnego Biura Antykorupcyjnego i jej mąż - informuje "Rzeczpospolita".

Jak ustaliła "Rzeczpospolita", śledztwo dotyczące podejrzenia wyprowadzania pieniędzy z CBA przez kasjerkę prowadzi jednostka wysokiego szczebla - Prokuratura Regionalna w Warszawie.

Gazeta informuje, że o trzymiesięcznym areszcie dla Katarzyny G. (tak nazywa się cywilna pracownica CBA) i jej męża Dariusza zdecydował już 1 stycznia Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa.

Sąd uznał, że zebrane w sprawie dowody wskazują na duże prawdopodobieństwo, że ww. podejrzani dopuścili się popełnienia zarzucanych im czynów - odpowiedziała "Rz" sekcja prasowa Sądu Okręgowego w Warszawie, dodając, że izolacyjny środek zapobiegawczy był konieczny ze względu na "obawę matactwa ze strony podejrzanych" i grożącą im surową karę.

CBA twierdzi, że nie straciło żadnych pieniądzy, ale zarzuty temu przeczą

Gazeta wskazuje, że odpowiedź z sądu potwierdza coś jeszcze: zarówno Katarzyna G., jak i jej mąż są podejrzani o przywłaszczenie mienia znacznej wartości. Pod tym pojęciem (mienia znacznej wartości) - jak wyjaśnia "Rz" - kryje się obecnie kwota powyżej 200 tys. zł. Jak podaje dziennik, z zarzutu wynika także, że chodzi o "wielość zachowań", czyli tak zwany czyn ciągły.

"Rzeczpospolita" zaznacza, że kwota przywłaszczenia, jaką zawarto w zarzutach dla małżeństwa G., pozostaje tajemnicą. Pytany o to przez "Rz" sąd odsyła do prokuratury, ta milczy, a CBA zaprzecza, by straciło jakieś pieniądze.

Według gazety, zarzuty przywłaszczenia dla G. wydają się wersji CBA przeczyć (chyba że biuro opiera się na tym, że kobieta np. zwróciła gotówkę - dodaje "Rz").

Ktoś więcej niż tylko kasjerka

Jak twierdzą rozmówcy "Rzeczpospolitej" ze służb, Katarzyna G. była kimś więcej niż kasjerką. Wskazują, że była na tyle zaufaną osobą dyrektora Daniela A. (szefa pionu finansów), że powierzono jej jednoosobowo prowadzenie funduszu operacyjnego CBA (na potrzeby operacji specjalnych, np. kontrolowanego wręczenia łapówki).

Mechanizm nadużyć ze strony "kasjerki" - jak informuje "Rz" - miał polegać m.in. na tym, że zwroty z delegatur CBA nie były "wciągane" do ewidencji, czyli w niej wykazywane. Inny schemat, jaki wskazują rozmówcy gazety, miał sprowadzać się go tego, że np. określona suma była wysyłana w teren do danej delegatury, tyle że jedynie "na papierze".

Jak pisze "Rz", mający zaufanie do Katarzyny G. jej zwierzchnicy, prawdopodobnie zatwierdzali operacje finansowe, ufając, że podwładna robi to rzetelnie. Tymczasem, jak wskazuje zarzut, kobieta miała przywłaszczać pieniądze. Według informacji "Rzeczpospolitej" po wybuchu afery w CBA przeprowadzono wewnętrzny audyt i sprawdzono monitoring z ostatniego czasu. Na jednym z nagrań widać, jak G. wychodzi z firmy z reklamówką popularnej sieci handlowej. Wchodząc, nie miała jej - sugeruje jeden z rozmówców gazety.

W poniedziałek "Gazeta Wyborcza" napisała, że Centralne Biuro Antykorupcyjne od miesięcy ukrywa informacje o gigantycznych nadużyciach w kasie funduszu operacyjnego. Mówi się - według "GW" - o kwotach od 6,5 do nawet 15 mln zł. Pierwsze doniesienia na temat nieprawidłowości w Biurze pojawiły się w mediach w zeszłym tygodniu. "Puls Biznesu" napisał na swych stronach internetowych, że w związku z nadużyciami w CBA dymisję miał złożyć jej szef Ernest Bejda, jednak po rozmowie z koordynatorem służb specjalnych Mariuszem Kamińskim pozostał na stanowisku.

Były szef CBA Paweł Wojtunik w rozmowie z Onetem mówił, że nie pamięta podobnego skandalu w polskich służbach. Gdyby taka sytuacja miała miejsce w jednostce policji, zostałaby ona natychmiast rozwiązana - mówił.