Nie milkną komentarze po nieudanej tegorocznej aukcji Pride of Poland w Janowie Podlaskim. Specjaliści przyznają, że wyjątkowo słaby wynik może być pokłosiem tego, co wydarzyło się w zeszłym roku, gdy w niejasnych okolicznościach dwukrotnie licytowano klacz Emirę. Prokuratura wszczęła w tej sprawie śledztwo. Utknęło ono jednak w miejscu, i to nie wiadomo na jak długo.

Reporter RMF FM usłyszał od rzecznika prokuratury regionalnej w Lublinie prokuratora Waldemara Moncarzewskiego, że prowadzący śledztwo wykonał wszystkie czynności, jakie miał do wykonania na terytorium kraju i nie może zrobić nic więcej. Jak dodał Moncarzewski, prokuratura musi teraz czekać na zrealizowanie wniosków o międzynarodową pomoc prawną. Te trafiły do USA (chodzi o przesłuchanie aukcjonera) oraz do Szwecji i Włoch. Jeden z wniosków został zrealizowany. Prokurator Moncarzewski nie ujawnia jednak który. 

Prowadzący śledztwo chce mieć zeznania wszystkich świadków. Prognozowanie, jak długo potrwa realizacja pozostałych dwóch wniosków, jest jak wróżenie z fusów. Może to nastąpić za kilka dni, ale równie dobrze może ciągnąć się latami.

W ubiegłym roku podczas aukcji Pride of Poland z wystawionych 31 koni sprzedano 16 za łączna kwotę 1,271 mln euro. Podczas ubiegłorocznej aukcji klacz Emirę najpierw rzekomo wylicytowano za 500 tysięcy euro, potem pod koniec aukcji zwierzę jeszcze raz wyprowadzono na ring. Wtedy Emira osiągnęła cenę o połowę niższą. 

Podczas tegorocznej aukcji Pride od Poland udało się sprzedać zaledwie sześć z 24 koni - za łączna kwotę 410 tys. euro.

(mpw)