Akademia Medyczna we Wrocławiu nie może przez trzy najbliższe lata nadawać tytułów doktora habilitowanego w zakresie medycyny. To kara za to, że rada wydziału przez rok nie była wstanie określić, czy praca habilitacyjna rektora uczelni jest plagiatem, czy też nie. Gdybym to zrobił, przyznałbym się do błędu. Nie popełniłem go i mam prawo się bronić. Chce, żeby ta obrona obywała się publicznie - powiedział reporterce RMF FM Ryszard Andrzejak. Zapowiada, że odwoła się od decyzji Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów.

Ryszard Andrzejak: Jakiekolwiek sugestie, że wyniki były podrabiane pod tezę, są bolesne dla mnie i dla ludzi którzy to tworzyli. To była praca, którą ja tworzyłem w latach 1983-1987 wyjeżdżając, co roku, dwa razy po dwa tygodnie, na badanie załóg przemysłowych. To bardzo boli. Wypowiadają się różni ludzie, nie przestrzegając zasady, że ta sprawa powinna być rozstrzygnięta w zaciszu ekspertów i specjalistów z zakresu medycyny pracy toksykologii.

Barbara Zielińska: Panie profesorze, zarzutów o plagiat nie przyjmuje pan do wiadomości?

Ryszard Andrzejak: Nie przyjmuję. Jak oświadczałem wielokrotnie - nie popełniłem żadnego plagiatu ani nierzetelności naukowej. Mam na to świadków, jeśli chodzi o osoby, które to wykonywały. Te fragmenty, które są zbliżone lub podobne, znajdowały się w tzw. raportach. One nie są pracami naukowymi, ale zakłady pracy płaciły określone pieniądze dla Akademii Medycznej i to była takze moja współwłasność intelektualna.

Barbara Zielińska: Zastanawiał sie pan nad taką decyzją, żeby sobie "dać spokój"?

Ryszard Andrzejak: Ależ oczywiście. Była taka pokusa. Moja żona mówiła: "Ryszard, proszę Cię, daj temu spokój.". Ja nie mogę tego zrobić. Nie dlatego, że starły sie ze mnie resztki honoru, ale z innych powodów. Po pierwsze: nie ja spowodowałem to ubłocenie, zszarganie opinii Akademii Medycznej. Ja tylko się bronię. Przez część środowiska, zwłaszcza moich adwersarzy, byłoby to przyjęte jako: "Tak, mieliśmy rację, przyznał się. Wreszcie zrozumiał.". Już widzę ten triumfalizm. Ja wiem - nie popełniłem tego. I mam zamiar to obronić, ale chcę, żeby ta obrona, skoro została wszczęta przez Radę Wydziału, odbywała się publicznie. Żeby wszyscy wszystko wiedzieli. Żeby nie było kapturowego sądu.

Barbara Zielińska: Kara tak naprawdę została nałożona na uczelnię za to, że zbyt późno i zbyt przewlekle - takie są argumenty Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów - wszystkie dokumenty, o które prosiła rada, trafiły do Warszawy. To rzeczywiście trwało tak długo? Jeżeli tak, to dlaczego?

Ryszard Andrzejak: Według jakiej ustawy? Wznowiono przewód zgodnie z ustawą z 2003 roku, natomiast Centralna Komisja wskazywała, że trybem obowiązującym jest ustawa z 1990 roku, która nie obowiązuje od 2003 roku. Prezydium Centralnej Komisji, upierając się przy swoim postanowieniu, że Rada Wydziału ma procedować według ustawy z 1990 roku, która nie obowiązuje, postanowiło ukarać Radę Wydziału odbierając jej teraz, po dwóch tygodniach, uprawnienia. Brak wcześniejszej decyzji Centralnej Komisji uniemożliwiał nam odniesienie się do wszystkich spraw dotyczących odebranych uprawnień, a podnoszonych przez media. Dlatego będziemy się odwoływać od tej decyzji, także sądownie.

Barbara Zielińska: Czy, w sytuacji, w której się Pan znalazł, jest jeszcze o co kruszyć kopię?

Ryszard Andrzejak: To dobre pytanie. Myślę, że jest. Po pierwsze chodzi o standardy, które zostały bardzo poważnie naruszone, jeżeli chodzi o środowisko akademickie. Po drugie chodzi o prawo, przestrzeganie ładu zarówno na poziomie Rady Wydziału jak i Uczelni. Nie może grupa ludzi, niezadowolonych z wyników wyborów - bo przypomnę, że cała sprawa zaczęła się od 1 września, czyli od początku mojej drugiej kadencji, kiedy po raz drugi zostałem wybrany na stanowisko rektora - tych wyborów nie akceptować i dawać łatkę na wszystko, cokolwiek się zdarzy na tej uczelni.