„Daliśmy się zaszantażować. Wielu z nas tego żałuje. To było nadużycie ze strony Ministerstwa Obrony Narodowej” - tak rzecznik prezydenta Gdańska komentuje wczorajszy apel smoleński podczas uroczystości 77-rocznicy Wybuchu II Wojny Światowej na Westerplatte.

Z prezydentem Gdańska nie udało się w tej sprawie porozmawiać, ale głos zabrał jego rzecznik. Antoni Pawlak przyznał naszemu reporterowi Kubie Kałudze, że miastu zależało na obecności wojska podczas obchodów na Westerplatte. Bez udziału żołnierzy uroczystości sobie nie wyobrażano. Apel smoleński był warunkiem przybycia asysty wojskowej, więc wybrano tak zwane mniejsze zło. 

Przyzwyczailiśmy się przez 17 lat do asysty wojskowej. Jej brak byłby niezrozumiały, byłby zgrzytem w tych uroczystościach. Daliśmy się zaszantażować. Trudno mi powiedzieć, że jest to błąd, ale na pewno wielu z nas tego żałuje. Prezydent uważa, że było to nadużycie ze strony Ministerstwa Obrony Narodowej - mówi Antonik Pawlak, rzecznik Prezydenta Miasta Gdańska.

Zaskoczeniem były przede wszystkim proporcje podczas apelu - treści dotyczących Westerplatte i II Wojny Światowej oraz części dotyczącej katastrofy smoleńskiej. 

Nie spodziewaliśmy się, że 1/3 apelu to będzie apel smoleński. Nie przyszło nam do głowy, że w apelu, które przygotowało Ministerstwo Obrony Narodowej nie będzie nazwiska żadnego z żołnierzy, którzy zginęli na Westerplatte w 1939 roku, natomiast jest 13 nazwisk osób, które zginęły w katastrofie smoleńskiej. Poza tym używa się tam określenia, że oni polegli. Oni nie polegli. Oni zginęli w katastrofie. Zastosowanie tego słowa, jest moralnym nadużyciem - mówi Antoni Pawlak. Dodaje, że takie stawianie sprawy przez MON może doprowadzić do sytuacji, w której katastrofa przestanie mieć wymiar tragiczny, a zyska wymiar "w pewnym sensie komiczny".

(mal)